W stepie szerokim, którego okiem nawet sokolim nie zmierzysz , wstań unieś głowę wsłuchaj się w słowa pieśni o Małym Rycerzu” Jan Birkut na dziedzińcu Starego Zamku w Kamieńcu Podolskim w 2013 roku „Jakoż za Kitajgrodem wjechali zaraz w duże bory, którymi wówczas tamta strona po większej części była pokryta. Gdzieniegdzie jednak, zwłaszcza w okolicach Studzienicy, zdarzały się i pola odkryte, a wówczas widzieli brzeg Dniestrowy i kraj ciągnący się hen, z tamtej strony rzeki, aż do wyżyn zamykających po mołdawskiej stronie widnokrąg. Głębokie jary, siedziby dzikiego zwierza i dzikszych jeszcze ludzi, przecinały im drogę, czasem wąskie i urwiste, czasem otwartsze, o bokach lekko pochyłych i porośniętych głuchą puszczą. Mellechowiczowi Lipkowie zagłębiali się w nie ostrożnie i gdy koniec konwoju był jeszcze na wysokim skraju, początek jego zstępował jakby pod ziemię. Często przychodziło Basi i panu Zagłobie wysiadać z karabonu, bo chociaż Wołodyjowski przetarł jako tako drogę, przejazdy jednak bywały niebezpieczne. Na dnie jarów biły krynice lub płynęły szeleszcząc po kamieniach bystre strumienie, wzbierające wiosną wodą ze stepowych śniegów. Chociaż słońce dogrzewało jeszcze borom i stepom mocno, surowy chłód taił się w tych kamiennych gardzielach i chwytał niespodzianie przejeżdżających. Bór wyściełał skaliste boki i piętrzył się jeszcze na brzegach, posępny i czarny, jakby chciał owe zapadłe wnętrza przed złotymi promieńmi słońca zasłonić. Miejscami jednak całe jego szmaty były połamane, zwalone, pnie ponarzucane jedne na drugie w dzikim bezładzie, gałęzie zwichrzone i zbite w kupy, zeschłe zupełnie lub też pokryte zrudziałym liściem i iglicami. Dniestr pod Chocimiem Jeśli jednak jary posępne czyniły wrażenie, natomiast górny kraj, nawet tam gdzie ciągnęły się bory, wesoło otwierał się przed oczyma karawany. Pogoda była jesienna, cicha. Słońce chodziło po niebieskim stepie nie splamionym żadną chmurką, lejąc blask obfity na skały, pola i lasy. W tym blasku sosny wydawały się czerwone i złote, a nitki pajęcze, pouczepiane do gałązek drzew, do burzanów i traw, świeciły tak mocno, jak gdyby były same ze słonecznych promieni nik dobiegał do połowy dni swoich, więc wiele ptactwa, zwłaszcza co czulszego na chłody, poczęło już z Rzeczypospolitej ku Czarnemu Morzu wędrować: na niebie widać było i klucze żurawiane z donośnym okrzykiem lecące, i gęsi, i stada i owdzie, wysoko, wysoko, tkwiły w błękicie na rozpostartych skrzydłach groźne dla powietrznych mieszkańców orły; gdzieniegdzie chciwe połowu jastrzębie zataczały powolne koła. Atoli zwłaszcza w gołych polach nie brakło i tego ptactwa, które ziemi się trzyma i w trawach wyniosłych rade się kryje. Co chwila spod kopyt bachmatów zrywały się z szumem stada rdzawych kuropatw; Jar Smotrycza przed Kamieńcem Podolskim ……..mniejsze poczty wyprawiał pan Michał hen, aż ku Bracławiu, po nowiny od ordy i Doroszeńki. Pocztów tych zadaniem było sprowadzanie języków, a zatem łowienie ich w stepach; inne chodziły w dół Dniestru do Mohilowa i Jampola, aby utrzymać związek z komendami w tych miejscach stojącymi; inne nasłuchiwały od wołoskiej strony, inne wznosiły mosty, naprawiały dawny gościniec. Widok na Stary i ruiny Nowego Zamku po prawej Kraj, w którym panował ruch tak znaczny, uspokajał się z wolna; mieszkańcy, co spokojniejsi, mniej rozmiłowani w rozboju, wracali z wolna do opuszczonych siedzib, z początku chyłkiem, później coraz śmielej. Do samego Chreptiowa przyciągnęło trochę Żydków rzemieślników; czasem zajrzał i znaczniejszy kupiec Ormianin, coraz częściej zaglądali kramnicy; Obecny wygląd katedry Kamienieckiej. Posąg Matki Boskiej umieszczono na dawnym dobudowanym przez Turków minarecie drugiego dnia, również po południu, ujrzeli już wyniosłe skały kamienieckie. Na ich widok, a także na widok baszt i rondeli fortecznych zdobiących szczyty skał wielka otucha wstąpiła im zaraz w serca. Albowiem wydawało się niepodobnym, aby jaka inna ręka prócz boskiej mogła zburzyć to orle gniazdo na szczycie otoczonych pętlicą rzeki wiszarów uwite. Dzień był letni i cudny; wieże kościołów i cerkwi wyglądające spoza wiszarów świeciły jak olbrzymie świece; spokój, pogoda i wesołość unosiły się nad jasną krainą. ….. A to przecie był tu już jeden ich cesarz, Osman. Było to, pamiętam jak dziś, w roku 1621. Przyjeżdża, jucha, owo właśnie z tamtej strony Smotrycza, od Chocimia; wybałuszył ślepie, otworzył gębę, patrzy, patrzy — i wreszcie pyta: „A tę twierdzę (powiada) kto tak obwarował?” „Pan Bóg!” — odpowie wezyr. „To niechże ją Pan Bóg zdobywa, bo ja nie głupi!” I zaraz się wrócił. Ruiny katedry ormiańskiej wysadzonej przez sowietów W Kamieńcu wrzały przygotowania do obrony. Na murach w starym zamku i przy bramach, szczególniej przy bramie Ruskiej, pracowały „nacje” miasto zamieszkujące, pod swymi wójtami, między którymi wójt lacki Tomaszewicz pierwsze brał miejsce, a to dla swej znanej odwagi i wielkiej biegłości w strzelaniu z dział. Tymczasem pracowano łopatami i taczkami, a Lachowie, Rusini, Ormianie, Żydzi i Cygany szli ze sobą w zawody. Oficerowie rozmaitych regimentów mieli dozór nad robotą, wachmistrze i żołnierze pomagali mieszczaństwu, pracowała nawet szlachta przepomniawszy, że Bóg jej ręce tylko do szabli stworzył, wszelką zaś inną pracę zdał na ludzi „nikczemnego” stanu. Przykład dawał sam pan Wojciech Humiecki, chorąży podolski, którego widok aż łzy wyciskał, bo własnymi rękoma kamienie taczką woził. Robota wrzała i w mieście, i w zamku. Między tłumami kręcili się dominikanie, jezuici, braciszkowie św. Franciszka i karmelici, błogosławiąc wysiłki ludzkie. Niewiasty donosiły żywność i trunki pracującym: piękne Ormianki, żony i córy bogatych kupców, i jeszcze piękniejsze Żydówki z Karwaserów, Źwańca, Zinkowiec, Dunajgrodu zwracały na się oczy żołnierskie. Od lewej dawny kościół karmelitów, obecnie cerkiew. Karmelici wykupywali z niewoli ludzi porwanych w jasyr. Po środku wieża kościoła Dominikanów. Na terenie klasztoru mieszkała Baśka Wołodyjowska podczas oblężenia. Po prawej książeczki do nabożeństwa przechowywane przez Polaków w Gródku Podolskim Wołodyjowski radził przede wszystkim zamki przed miastem leżące dobrze osadzić, bo mniemał, iż właśnie na owe zamki zwróci się głównie impet nieprzyjacielski. Inni poszli za jego mniemaniem. Było tysiąc sześćdziesiąt piechoty, którą rozdzielono w taki sposób, iż prawą stronę zamku obsadził pan Myśliszewski, lewą pan Humiecki, sławny ze swoich przewag pod Cudnowem. Od Chocimia, w miejscu najniebezpieczniejszym, stanął sam pan Wołodyjowski, niżej umieszczono oddział Serdiuków, stronę od Zinkowic osłaniał major Kwasibrocki, południe pan Wąsowicz, a bok od dworca kapitan Bukar z ludźmi pana Krasińskiego. Byli to wszystko nie wolentarze jakowiś, ale żołnierze z zawodu, wyborni i w boju tak wytrzymali, że nie łatwiej inni znosili upał słoneczny niż oni ogień z dział. Prócz tego w wojskach Rzeczypospolitej, zawsze nielicznych, służąc, przywykli od młodych lat dawać odpór dziesięćkroć potężniejszemu nieprzyjacielowi i za rzecz naturalną to uważali. Ogólny nadzór nad zamkową artylerią miał urodziwy Ketling, który biegłością w kierowaniu armat wszystkich przewyższał. Komenda główna w zamku miała być przy małym rycerzu, któremu zarazem pan generał podolski pozostawił wolność czynienia wycieczek, ilekroć zdarzy się potrzeba i sposobność. Uradzili więc, aby w samym mieście, przy bramie Ruskiej stanął pan Makowiecki z garścią szlachty, polskich mieszczan, w bitwie od innych wytrzymalszych, tudzież z kilkudziesięcią Ormian i Żydów. Zaś bramę Łucką oddano panu Gródeckiemu, przy której rząd nad armatą pan Żuk i pan Matczyński objęli. Zaś straż placową przed ratuszem objął pan Łukasz Dziewanowski; zaś pan Chocimirski za Ruską bramą nad hałaśliwym ludem Cyganów wziął dowództwo. Zaś od mostu, aż po dwór pana Sinickiego, zawiadował strażami pan Kazimierz Humiecki, brat mężnego Wojciecha. A dalej mieli mieć kwatery pan Staniszewski i nad Lacką bramą pan Marcin Bogusz, a przy baszcie Spiżowej miał stanąć pan Jerzy Skarżyński z panem Jackowskim, tuż wedle białobłockiej dziury. Pan Dubrawski z Pietraszewskim objęli basztę Rzeźnika. Wielki szaniec miejski oddano Tomaszewiczowi, wójtowi jurysdykcji polskiej, mniejszy panu Jackowskiemu; zaś był rozkaz, by usypać i trzeci, z którego później Żyd pewien, biegły puszkarz, wielce Turkom dokuczał. Widok zamku od strony Bramy Ruskiej Miasta pan Wołodyjowski, chcąc zuchwalstwo jeńca poskromić, w pysk go po ostatnich słowach uderzył. Stropił się Turczyn i zaraz nabrał dla małego rycerza szacunku, a i w ogóle przystojniej wyrażać się począł. Mina pod główną bramą starego zamku wybuchła wkrótce po przybyciu Wołodyjowskiego. Leciały cegły, kamienie, wstała kurzawa i dym. Przestrach na chwilę opanował serca kanonierów. Turcy też sypnęli się zaraz do wyłomu, jak wsypuje się stado owiec przez otwarte drzwi do owczarni, gdy pastuch i potrzódkowie napędzają je z tyłu biczami. Lecz Ketling dmuchnął w ową kupę kartaczami z sześciu dział przygotowanych poprzednio na wale; dmuchnął raz, drugi, trzeci i wymiótł ją z podwórca. Wołodyjowski, Humiecki, Myśliszewski nadbiegli z piechotą i dragonami, którzy pokryli wał tak gęsto, jak muchy pokrywają w upalny dzień letni ścierwo wołu lub konia. Rozpoczęła się teraz walka muszkietów i janczarek. Kule padały na wał na kształt deszczu lub ziarn zboża, które tęgi chłop szuflą w górę wyrzuca. Turcy roili się w gruzach nowego zamku: w każdym dołku, za każdym złamem, za każdym kamieniem, w każdej rozpadlinie ruin siedziało ich po dwóch, trzech, pięciu, dziesięciu i strzelali bez chwili spoczynku. Od strony Chocimia napływały im coraz nowe posiłki. Pułki szły za pułkami i przypadłszy między gruzy rozpoczynały natychmiast ogień. Cały nowy zamek był jak wybrukowany zawojami. Chwilami owe masy zawojów zrywały się nagle z okropnym wrzaskiem i biegły do wyłomu, lecz wówczas Ketling zabierał głos; bas dział głuszył grzechotanie samopałów, a stada kartaczy z świstem i straszliwym furkotaniem miesiły ów tłum, kładły go mostem na ziemię i zamykały wyłom drgającymi kupami ludzkiego mięsa. Czterykroć razy zrywali się janczarowie i czterykroć Ketling odrzucał ich i rozpraszał, jak burza rozprasza chmarę liści. Sam on wśród ognia, dymu, rozpryśniętych grud ziemi i pękających granatów stał, do anioła wojny podobny. Oczy jego utkwione były w wyłom, a na jasnym czole nie było znać najmniejszej troski. Czasem sam porywał lont od puszkarza i do działa przykładał, czasem osłaniał oczy ręką i na skutek strzału spoglądał, chwilami zwracał się z uśmiechem do pobliskich oficerów i mówił: — Nie wejdą! Przy tym wszyscy zwrócili oczy i uwagę na miasto, na które leciały całe stada płomienistego ptactwa. Niektóre pociski pękały w górze, lecz inne, zakreśliwszy ognistą krzywiznę na niebie, wpadały między dachy domostw. Naraz krwawa łuna rozdarła w kilku miejscach ciemności. Płonął kościół Św. Katarzyny, cerkiew Św. Jura w dzielnicy ruskiej, a wkrótce zapłonęła i katedra ormiańska, która zresztą zapalona została jeszcze w dzień, obecnie zaś rozgorzała tylko pod granatami na nowo. Pożar potężniał z każdą chwilą i rozwidniał całą okolicę. Krzyk z miasta dochodził aż do starego zamku. Można było mniemać, że całe miasto się pali. Msza w katedrze dla turystów polskich Tymczasem krzyk wzmagał się coraz bardziej. Od katedry zajęły się ormiańskie składy kosztownych towarów, zbudowane na rynku do tej narodowości należącym. Płonęły tam bogactwa wielkie w złocie, srebrze, dywanach, skórach i drogich materiach. Po chwili tu i owdzie języki ognia poczęły się ukazywać nad domami. Nad bramami białe chorągwie! Poddajem się! usłyszawszy to żołnierze, oficerowie zwrócili się ku miastu. Straszliwe zdumienie odbiło się na twarzach, słowa zamarły wszystkim na ustach i przez smugi dymu patrzyli ku miastu. A w mieście, na bramie Ruskiej i Lackiej, powiewały istotnie białe chorągwie, dalej widać było jeszcze jedną na baszcie Batorego. Pomnik Hektora Kamienieckiego pułkownika Wołodyjowskiego. w Katedrze jest grób Wołodyjowski zaś zdjął hełm z głowy; chwilę spoglądał jeszcze na tę ruinę, na to pole chwały swojej, na gruzy, trupy, odłamy murów, na wał i na działa, następnie podniósłszy oczy w górę, począł się modlić… Ostatnie jego słowa były: — Daj jej, Panie, moc, by zaś cierpliwie to zniosła, daj jej spokój!… Ach!… Ketling pospieszył się, nie czekając nawet na wyjście regimentów, bo w tej chwili zakołysały się bastiony, huk straszliwy targnął powietrzem: blanki, wieże, ściany, ludzie, konie, działa, żywi i umarli, masy ziemi — wszystko to porwane w górę płomieniem, pomieszane, zbite jakby w jeden straszliwy ładunek, wyleciało w powietrze…
W STEPIE SZEROKIM 4 (GC5F01H) was created by EUzebiusz28 on 4/7/2015. It's a Micro size geocache, with difficulty of 1.5, terrain of 1.5. It's located in Mazowieckie, Poland.Nućcie na znaną melodię lub inną jaka przyjdzie wam do głowy.
{"id":"431420","linkUrl":"/film/W+stepie+szerokim-2007-431420","alt":"W stepie szerokim","imgUrl":" ulotki w stroju marchewki Tomek zostaje świadkiem porachunków dwóch grup przestępczych. Więcej Mniej {"tv":"/film/W+stepie+szerokim-2007-431420/tv","cinema":"/film/W+stepie+szerokim-2007-431420/showtimes/_cityName_"} {"linkA":"#unkown-link--stayAtHomePage--?ref=promo_stayAtHomeA","linkB":"#unkown-link--stayAtHomePage--?ref=promo_stayAtHomeB"} Głównym bohaterem filmu jest Romek, dwudziestopięcioletni absolwent wyższej uczelni, który trudni się "tymczasowo" roznoszeniem ulotek w stroju wielkiej marchewki. Pewnego dnia, w wyniku niespodziewanego zamieszania, staje się świadkiem porachunków dwóch grup tajemniczych osobników. Jak by tego było mało, w trakcie ucieczki z miejsca zdarzenia, ktoś robi mu zdjęcie... A to jedynie początek kłopotów! [OPIS DYSTRYBUTORA]Zdjęcia do filmu kręcono w Gdańsku (Polska). Początek i koniec filmu do bani, za to środek jakoś się broni i kilka zabawnych tekstów jest. Na huk w ogóle tyle przekleństw? To bardziej luzackie? ja ten film ogladalem i nawet w nim wystąpilem :D kto jeszcze go ogladal , prosze o ko0ment, ja sadze ze fim jesat extra jego rerzyser nakrecil filmy takie jak "Towar" czy tez "Worząko". "-Będziecie zaostrzać protest? -No... -czyli...? -nie no tym się nie da." "Psa zrobiłem ze swetra. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie zrobić supeł." "idź się kurvva pobaw ze swoimi koleżkami cukierkami w mieszankę wedlowską" "idzie taki bandzior, widzi mnie i krzyczy: o kurvva nać" "To tyle z ... więcej poziom kiepski ,i żartów ,i gry i pomysłu,a kino amatorskie może byc naprawdę dobre,ale to nie jest.... za darmoszke najchetniej he he
Na głupoty, na zaloty, na lipny bal Na odejścia i powroty, na spóźniony żal Na cacanki-obiecanki, na głupie łzy, Na pachnące o poranku bzy. Szkoda czasu, szkoda słów, Na powtórki starych snów. A piosenkę, a piosenkę warto czasem mieć. Szkoda czasu, szkoda słów, Lepiej ruszyć w drogę - bywaj zdrów! Razem z nami pioseneczko leć.
Zegarek dzwoni o rano. Patrzę - Igor jeszcze regularnie oddycha, więc chwytam szybko to brzęczydło i chowam pod kołdrę. Uf... nie słyszał. Pośpimy jeszcze, wyjedziemy później i tam gdzie zajedziemy tam będziemy. Ale mijają 2 minuty i Igor mówi: Lusi, trzeba wstawać. A ja na to: już? Dzwoniło? - cholerka mój podstęp się nie udał. O jesteśmy na rowerach. Widać, że zbierają się chmury burzowe. Jedzie się dobrze, jest prawie płasko. Zmienia się pejzaż - wjeżdżamy już w Krym stepowy. Spokojniej na drodze ale też sklepiki są rzadkością. Mijamy wioski, w których stoi kiosk z wodą i trzeba po nią przyjechać z baniaczkiem lub kankami. Zapach traw i ziół zmienił się w zapach krów ;-) Zatrzymujemy się po 35 km u jedynej spotkanej babci sprzedającej czereśnie. Kupujemy cały kilogram. Kuszą mnie również brzoskwinie. Kupuję 4 sztuki. Sok cieknie po rękach. A smak? Po prostu brzoskwiniowy! Nigdy nie jadłam tak pysznych brzoskwiń! Babcia pyta skąd jesteśmy. Mówi, że na Ukrainie żyje się ciężko: wszystko drogie a renta niziutka. Dorabia sobie sprzedając owoce swojej pracy ale mówi, że też ciężko bo od kilku lat zima jest lekka a w marcu kiedy wszystko ma pąki przychodzą mrozy. I dlatego plony już nie takie jak kiedyś. Po 20 minutach żegnamy babcię i jedziemy dalej. Stepy jak okiem sięgnąć. Mamy nawet swoją piosenkę: "w stepie szerokim, którego okiem nawet sokolim nie zmierzysz, wstań unieś głowę, popatrz na drogę, jadą dwa wielasipiedy..." Mamy dzisiaj przed sobą jeszcze ponad 50 km do przejechania. Igor wpada na pomysł by zrobić odpoczynek i dosuszyć pranie. Wyciągamy kurtki, spodnie, koszulki, rozkładamy na trawie i częściowo wieszamy na drzewach. Suszymy się niecałą godzinę. Jeszcze trzeba dętkę wymienić w przednim kole roweru Igora - dziwnie pękła jakby ktoś ją przeciął. Wieje wiatr - super bo przegnał burzowe chmury. Za chwilę cieszy nas to już mniej bo droga skręca i wiatr wieje nam prosto w twarze. Zaczyna się zła jazda - z górki nie da się jechać szybciej niż 30 km/h i to w pozycji całkowicie złożonej. Po płaskim max 15 km/h. I jeszcze to słońce cały czas pionowo nad nami. O godzinie wykończeni zjeżdżamy do miasta Saki. Jest to niewielkie miasteczko położone nad jeziorem Sakskim. Słynie ono z leczniczych błot, źródeł mineralnych i łagodnego klimatu. Już w czerwcu widać wielu kuracjuszy - wielu na wózkach lub z protezami. I Saki i Eupatoria jak żadne inne ukraińskie miasta są przystosowane dla osób na wózkach. Z j. Sakskiego masowo wydobywa się błoto a i tak go nie ubywa. Średnia głębokość wody w jeziorze to 1m, pod nią znajduje się ok. 3m warstwa błota, a pod nią jeszcze 1,5m warstwa soli. Wydobywaną sól już w XVII w. Tatarzy sprzedawali kupcom. W roku 1827 powstał tu pierwszy w carskiej Rosji zakład balneologiczny. Na ul. Kuriortnajej jemy pierwszy, porządny posiłek dzisiaj - Igor baraninę duszoną z warzywami i frytki, ja strogonowa i ziemniaki opiekane z czosnkiem. Oba dania są bardzo dobre i w końcu w normalnych cenach! Po godzinie Igor podejmuje decyzję, że jedziemy dalej. Nie jestem zadowolona, bo siły mam na wyczerpaniu. Ale to tylko 20 km - mówi Igor. Fakt, tylko że jest to bardzo ruchliwa droga, cały czas w ostrym słońcu i ciągle pod wiatr. Igor już od kilku kilometrów siedzi mi na kole. Nie chcę odwrotnie bo muszę się skupiać i uważać, a tak jadę swoim tempem i jest dobrze. Ale szczerze powiem, że jadę tylko siłą woli. Średnia z 19 km/h spada mi na ostatnich kilometrach do 14 km/h. Jedziemy mierzeją oddzielająca morze i jezioro - mnóstwo plażowiczów i samochodów.🎶 "W stepie szerokim, którego okiem Nawet sokolim nie zmierzysz Wstań, unieś głowę, wsłuchaj się w słowa Pieśni o małym rycerzu" 🎶. 5️⃣ 0️⃣ rocznica premiery 🎥 "Pana Wołodyjowskiego" ‼️ 🎉. Chcielibyście poznać ciekawostkami z filmu Ogórek w stepie ;) Komentarze. Krzychu (0.0.0.*) (2003-12-09 00:00:00) W stepie szerokim, którego okiem Nawet sokolim nie zmierzysz Stań, unieś głowę, popatrz
AmW stepie szerokim, kCtórego okDiem NawAmet sokolim nie CzmierzE7ysz WstaAmń, unieś głowę, Bwsłuchaj się Amw słowa AmPieśni o mE7ałym rAmycerzDu Am D 2. Choć mały ciałem, rębacz wspaniały Wyrósł nad pierwsze szermierze I wieki całe będą śpiewały Pieśni o małym rycerzu 3. Ty, któryś w boju i ty, coś w znoju.