From our blog: 🎸Meet the Chordify team: Passionate music lovers, just like you!🎶. Evergreen inspiration in the Top 10 songs of October. Chords for James Ingram-I Believe I Can Fly.: C, Fm, A#m, F#m. Play along with guitar, ukulele, or piano with interactive chords and diagrams. Includes transpose, capo hints, changing speed and much more.
I Believe I Can Fly0% found this document useful (0 votes)67 views4 pagesOriginal Titlei_believe_i_can_flyCopyright© © All Rights ReservedAvailable FormatsPDF, TXT or read online from ScribdShare this documentDid you find this document useful?0% found this document useful (0 votes)67 views4 pagesI Believe I Can FlyOriginal Title:i_believe_i_can_flyJump to Page You are on page 1of 4 You're Reading a Free Preview Page 3 is not shown in this preview. Reward Your CuriosityEverything you want to Anywhere. Any Commitment. Cancel anytime.

I Believe I Can Fly. 3-3-2001 (Lay Speaking School Session #3) A bird is sitting on the edge of a tree branch and his mother comes right up behind him. Now the normal response for a human mother would be to bring him back to the safety of the nest near the center of the tree. The mother bird however pushes her child off the edge of the tree.

0% found this document useful (0 votes)18 views2 pagesDescription:Partitura coralCopyright© © All Rights ReservedAvailable FormatsPDF, TXT or read online from ScribdShare this documentDid you find this document useful?0% found this document useful (0 votes)18 views2 pagesI Believe I Can FlyJump to Page You are on page 1of 2 You're Reading a Free Preview Page 2 is not shown in this preview. Reward Your CuriosityEverything you want to Anywhere. Any Commitment. Cancel anytime.
From the Book: Performance Plus Popular Children Favorites. Publishing administered by: Universal Music Publishing Group. sheet music for I Believe I Can Fly by R. Kelly. Sheet music arranged for Easy Piano in F Major (transposable). SKU: MN0017563. Uploaded byUlfa Rafidatillah 0% found this document useful (0 votes)58 views1 pageOriginal Titlei believe i can flyCopyright© Attribution Non-Commercial (BY-NC)Available FormatsTXT, PDF, TXT or read online from ScribdShare this documentDid you find this document useful?Is this content inappropriate?Report this Document0% found this document useful (0 votes)58 views1 pageI Believe I Can FlyOriginal Title:i believe i can flyUploaded byUlfa Rafidatillah Full description
Download Free PDF. I believe i can fly. I believe i can fly. I believe I can fly RELATED TOPICS. Linguistics. See Full PDF Download PDF. About; Press; Blog
Welcome to ESL Printables, the website where English Language teachers exchange resources: worksheets, lesson plans, activities, etc. Our collection is growing every day with the help of many teachers. If you want to download you have to send your own contributions. I believe i can fly - R. Kelly worksheets
\ni believe i can fly pdf

I Believe I Can Fly là một bài hát được viết lời, sản xuất và thể hiện bởi nghệ sĩ thu âm người Mỹ R. Kelly cho nhạc phim của bộ phim năm 1996 Space Jam. Nó được phát hành vào ngày 26 tháng 11 năm 1996 như là đĩa đơn thứ hai trích từ album nhạc phim bởi Atlantic Records và Jive

Doszłam do wniosku, że osoba czytająca to opowiadanie, a niebędąca (tak się pisze?) mną może się pogubić. Tak więc, gwoli ścisłości, oto uzupełnienie wiadomości: 1. Na początek: Dumbledore żyje. To chyba wiadomo wszystkim xDD A jak przeżył to się dowiemy później xDD Dodam tylko, że w dość łatwy sposób, chociaż nie dla Severusa. 2. Harry nie uczył się jeszcze oklumencji – zauważyliśmy to w rozdziale numer cztery. Zaczyna się uczyć dopiero po szóstej klasie. 3. Alastor (Szalonooki) Moody żyje. 4. Remus jest związany z Tonks i mają dziecko – Teddy’ego. Przeniosłam wydarzenia z siódmej części trochę wcześniej xDD 5. Wszyscy Weasley’owie żyją POZA Percy’m. Dołączył on do Voldemorta tym samym zdradzając rodzinę. Został zabity przez Aresa Notta za niewykonanie zadania. 6. Nie ma czegoś takiego jak miłość Severusa do Lily, NIE!!! Ja tego po prostu nie trawię. W niektórych fanfickach się to przydaje, ale u mnie tego NIE będzie. 7. Likanizm jest dziedziczny, ale dziecko wilkołaka jest nieco inne. Chodzi o to, że nie zmienia się w wilkołaka każdej pełni, tylko raz na kwartał. Czyli cztery razy do roku. To tyle. Nie muszę chyba dodawać, że większość moich postaci należy do (chociaż to powinno znaleźć się w pierwszej notce, ale cóż…). Mam nadzieję, że rozwiałam niektóre wątpliwości, aczkolwiek ufam, że ich nie mieliście xDD Jeśli ktoś ma jeszcze jakieś to nie krępujcie się i piszcie! Liczę na szczere komentarze (niekoniecznie pod ta notką) i pozdrawiam! 1. Była ciemna i bezksiężycowa noc. Dwóch czarodziejów aportowało się na skraju lasu. Rozejrzeli się wokół i ruszyli szybkim krokiem w stronę bogato oświetlonej willi, malującej na tle granatowego nieba. Podeszli do ogromnej bramy rzeźbionej w węże. Jeden z nich trzykrotnie zapukał w wyznaczone miejsce. Na ten dźwięk brama rozpłynęła się w powietrzu, jednak, gdy przybysze przekroczyli wejście ponownie pojawiła się na miejscu. Poszli drogą wysypaną żwirem. Szybko przechodzili między klombami róż i skupiskami małych drzewek. Mimo ciemności panującej dookoła widać było, że ogród otaczający willę jest doskonale utrzymany. Stanąwszy u drzwi, pchnęli skrzydła i weszli do rzęsiście oświetlonego hallu. Tam natychmiast pojawiły się dwa skrzaty domowe i zabrały od nich czarne peleryny. Dopiero teraz można było ujrzeć twarze przybyszów. Jeden był wysoki, miał czarne, proste włosy do ramion i równie czarne oczy o drapieżnym spojrzeniu. Drugi z nich był nieco niższy, posiadał proste, blond włosy, prawie do pasa i niebieskie oczy, w których czaił się chłód. Zdjąwszy odzienie wierzchnie, spojrzeli po sobie i skierowali się do sali znajdującej się za drzwiami po lewej stronie. Wejście otworzyło przed nimi bezszelestnie. Stanęli w progu niewielkiej komnaty. Miała ona ciemnozielone ściany, a z sufitu zwieszały srebrne kandelabry z zapalonymi świecami. Na środku stał hebanowy stół. Poprzystawiane dookoła krzesła były w większości zajęte. - Ach, Severus i Lucjusz. Wreszcie dotarliście – cichy głos, przywodzący na myśl syk rozległ się na prawo od mężczyzn. – Jak miło. Severusie, usiądź koło mnie, a ty Lucjuszu możesz zająć miejsce koło swojej żony i syna. - Słowa te wypowiedział Lord Voldemort siedzący na krańcu stołu. Severus i Lucjusz ruszyli, każdy na swoje miejsce. Gdy obaj usiedli, Czarny Pan przemówił: - Moi śmierciożercy! Zebraliśmy się dziś tutaj, by ukarać zdrajcę. Na te słowa przy stole zapanowało poruszenie. Tylko jedna osoba wydawała się być niewzruszona – Severus Snape. Siedział wpatrując się beznamiętnie w stół przed sobą. Voldemort uniósł dłoń i wrzawa ucichła. - Tak, tak... By ukarać zdrajcę. Jednak zanim to nastąpi, może winny sam się przyzna? Nikt się nie odezwał. Jasne było, że żadna ze zgromadzonych osób nigdy dobrowolnie nie przyzna się do zdrady. - Nie? Hmm... Szkoda. – powiedział Voldemort lekko zawiedzionym głosem. – Dobrze odłożymy to na później. Severusie, czy masz dla mnie te eliksiry, o które cię prosiłem? – zapytał. Mężczyzna podniósł wzrok. - Tak, Panie. Proszę, oto one. – to mówiąc Snape wyjął z kieszeni szaty małą skrzyneczkę i podał ją Voldemortowi. Czarny Pan otworzył ją i przez chwilę przyglądał się zawartości. - Bardzo dobrze. – zamruczał. – Spisałeś się fantastycznie, Severusie. Zresztą jak zwykle. Cieszę się, że jesteś moim Mistrzem Eliksirów. Naprawdę. Szkoda tylko... że będziesz nim niedługo. – to powiedziawszy Voldemort wyciągnął różdżkę. – Wstań, Severusie. Snape posłusznie podniósł się z miejsca przeczuwając, co nastąpi za chwilę. W myślach wzmocnił swoją barierę przeciwko penetracji umysłu. Nie miał szans na ucieczkę. - Zawiodłem się na tobie Severusie. – wysyczał Voldemort rzucając Expelliarmus i odbierając Snape’owi różdżkę. – Sądziłem, że jesteś mi całkowicie wierny i oddany, jednak myliłem się. Już Pettigrew okazał się mniejszym zdrajcą od ciebie, choć zdrajcą był. Już nigdy nie wyjawisz nikomu żadnego z moich sekretów. Nie uda ci się. Powiedziawszy to Czarny Pan spętał Snape’a linami i przeniósł zaklęciem do innej sali. Za nimi potruchtał cały zgromadzony Wewnętrzny Krąg. Voldemort rzucił Severusa na środek i rozwiązał go. - Macie pięć rund. – zwrócił się do śmierciożerców. - Potem go zabiję. - powiedziawszy to usiadł na rzeźbionym tronie, by obserwować tortury. Z ciemnego kąta obok kominka wypełzł ogromny wąż i ułożył się u jego stóp. Snape leżał na zimnej posadzce i usiłował nie drżeć. Mimo, iż nie bał się śmierci – nie chciał umierać. Jakaś cząstka jego zastanawiała się jak to możliwe, by Czarny Pan dowiedział się o jego podwójnej roli. Doszedł do wniosku, że to Pettigrew go zdradził. Poprzysiągł sobie, że jeśli przeżyje (co było mało prawdopodobne), zemści się na tym małym szczurze. W oczekiwaniu na pierwsze zaklęcie próbował się rozluźnić – wiedział, że jeśli będzie spięty to zaklęcie zadziała ze zdwojona siłą, a szczególnie, jeśli będzie to Cruciatus. Klątwy rzucano zazwyczaj według statusu w Kręgu jednak tym razem, Voldemort sam ustawił kolejność. Pierwszy był Fenrir Greyback. Severus wiedział, że wilkołak będzie chciał odpłacić Mistrzowi Eliksirów za odebranie niewolnicy, którą była Lavender Brown. Oj, tak. Na pewno się zemści. Drugi z kolei był Rudolfus Lestrange. On, co prawda nic nie miał do Snape’a, ale nie będzie chciał się narazić Voldemortowi. Z pewnością rzuci Cruciatus, albo coś w tym stylu. Później po kolei: Teodor Nott i Augustus Avery. Ten pierwszy mimo młodego wieku, odznaczał się niezwykłą okrutnością. Dlatego został przyjęty. Jego ojciec został zdegradowany do pozycji w Zewnętrznym Kręgu za niewykonanie zadania. Z kolei Avery torturował dla samej przyjemności torturowania. Bardziej wolał tortury fizyczne, mugolskiej od tych magicznych. Jego ulubionym narzędziem był skalpel. Rozcinał nim skórę w różnych miejscach ciała. Uwielbiał patrzeć jak ofiara wykrwawia się, brocząc krwią z wielu ran. Następnie w kolejności byli: Narcyza, Draco i Lucjusz Malfoyowie. Oni z pewnością nie chcieli go skrzywdzić, ale by zachować pozycje i tajemnicę, będą musieli rzucać silne i bolesne zaklęcia, by nie wzbudzać podejrzeń. I na końcu Bellatriks Lestrange. Ona już na pewno będzie się mściła. I przy okazji wypominała Severusowi wszystkie błędy i potknięcia. Połączy kilka zaklęć tak, by zadać jak największy ból, ale niestety będzie musiała się powstrzymywać, by go nie zabić. Czarny Pan na pewno nie byłby zachwycony. Tortury rozpoczęte. Severus rozluźniał się i brał głębokie oddechy. Prawie na pewno wiedział, że pierwszym zaklęciem będzie Cruciatus. Nie omylił się. - Crucio! – usłyszał wypowiedziane głosem Greybacka. Odczuł tak niewyobrażalny ból, jakiego normalny człowiek by nie wytrzymał, ale on tylko się wzdrygnął. Fakt, zabolało, lecz umiał wytrzymać. Był przyzwyczajony. Zacisnął wargi, by nie jęknąć. Zaklęcie trwało może kilka minut, ale było dość silne. Przerwa, głęboki oddech przed kolejnym zaklęciem. - Culter!* – widać Greyback dostał pozwolenie na drugie zaklęcie. Culter w połączeniu z Cruciatusem daje otwarte rany, które pieką żywym ogniem. Wilkołak nie miał zahamowań. Teraz zaklęcie rzuci Rudolfus Lestrange. - Crucio! – Znowu. Historia lubi się powtarzać, ale na dłuższą metę jest to niewskazane. Czarny Pan lubił różnorodność i zbyt częste powtarzanie tych samych zaklęć mogło się źle skończyć. Tym razem klątwa była silniejsza i trwała przynajmniej dwa razy dłużej. Snape nie wytrzymał i zaczął się wić na posadzce. Ból był ogromny. Gdy już myślał, że zacznie krzyczeć, zaklęcie się urwało. Severus znieruchomiał i głęboko oddychał. Nagle usłyszał kroki. To Nott i Avery podeszli by wykonać swoją część zadania. Złapali go za włosy i powlekli do stołu w drugim kącie komnaty. Były na nim ułożone przeróżne narzędzia tortur. Obok tego stołu stał mniejszy, ale jakby ciemniejszy. Severus się wzdrygnął. Do tego stołu przywiązywano więźniów. Był taki ciemny od krwi, która w niego wsiąkła. Krwi zabitych ludzi. Nott przywiązał go do stołu, tak by plecy przylegały płasko do blatu. Zaklęciem rozciął szatę i koszulę, nie dbając o rany. Do skazańca podszedł Avery. W ręku trzymał długi i srebrny skalpel. Pochylił się nad Snape’em i... _________________ * Culter – zaklęcie tnące. Ma podobne działanie do Sectumsempry, ale jest nieco słabsze. Wymyślone przez fanów xDD. 2. Rozległ się huk. Drzwi komnaty zostały wyważone i do środka wsypał się Zakon Feniksa z Albusem Dumbledorem na czele. Zaczęli strzelać w oniemiałych śmierciożerców zaklęciami. Ci szybko się opanowali i włączyli do walki. Harry Potter i Dumbledore ruszyli w stronę Voldemorta, lecz drogę zagrodziła im Bellatriks. - Jeśli chcecie się dostać do mojego pana, musicie najpierw pokonać mnie! – krzyknęła. Na te słowa Harry’emu przypomniała się noc w Ministerstwie na piątym roku. To ona zabiła Syriusza! Ona go zabiła! – podszepnął mu głosik w głowie. Przed oczami przelatywały mu poszczególne obrazy. Bella śmiejąca się dziko, czerwony promień Drętwoty uderzający Syriusza Blacka w pierś, kamienny łuk i zasłona na podium, a potem ten sam łuk tyle, że z falująca zasłoną już po upadku Blacka. - Zabiłaś Syriusza. – wysyczał Złoty Chłopiec zwracając się do Belli. – Teraz ja cię zabiję. Powiedziawszy to Harry ruszył w stronę śmierciożerczyni, ale nim zrobił trzy kroki, z drogi zmiotło go zaklęcie Rudolfusa. Oszołomiony uderzył o ścianę i osunął się po niej. Natychmiast znalazł się przy nim Dumbledore. Ocucił go, ale nie pozwolił wstać. Tymczasem Bellatriks zajęła się innymi członkami Zakonu. Jej zaklęcia śmigały z zawrotną prędkością w różne strony. Wielu ludzi padało, lecz i tak na ich miejsca pojawiali się nowi. Voldemort wycofał się do sąsiedniej komnaty, mając nadzieję, że uda mu się uniknąć walki. Greyback rzucił się z pazurami na Hermionę Granger. Dziewczyna pisnęła przerażona i upadła pod ciężarem wilkołaka. Gdy już miał zatopić kły w jej szyi, z Gryfonki zrzuciło go zaklęcie Ronalda Weasley’a. Chłopak podbiegł do niej i pomógł wstać. - Nic ci nie jest?! – zapytał przekrzykując wrzawę. - Wszystko w porządku! – odkrzyknęła Hermiona. – Gdzie Harry? - Nie mam pojęcia. Widziałem go jak biegł z Dumbledore’em na czele a potem straciłem go z oczu. – rozejrzał się. – Chyba jest tam! – wykrzyknął i wskazał palcem miejsce po drugiej stronie sali, gdzie istotnie leżał Potter w otoczeniu Dumbledore’a i paru innych członków Zakonu. Oboje pobiegli we wskazane miejsce. Walka się skończyła. Greyback i Nott zostali schwytani, a reszta deportowała się. Nawet Malfoyowie, by nie wzbudzać podejrzeń, teleportowali się do swojego zamku. W połowie drogi do Harry’ego Hermiona się zatrzymała i krzyknęła. - Och! Profesorze! – słowa te były skierowane do Snape’a, który stracił przytomność, przywiązany do stołu. Granger ruszyła ku niemu potykając się o różne sprzęty porozrzucane dookoła. Podbiegła do niego i rozwiązała go. Snape, nie mogąc się ruszać, zsunął się na ziemię. Hermiona opadła na kolana obok niego i wykrzyknęła: - Enervate! Czerwony promień uderzył w pierś Mistrza Eliksirów, a on sam ocknął się z cichym jękiem. Gryfonka pospiesznie wyszeptała kilka zaklęć uzdrawiających i rany zaczęły się zrastać. - Za jakie grzechy... – wyszeptał Snape, otwierając oczy i widząc przed sobą masę nieujarzmionych włosów. – Granger... - Tak to ja, panie profesorze. Cieszę się, że mimo obrażeń zdołał pan mnie rozpoznać. - Nietrudno było. Nie ma takiej drugiej szopy kudłów na świecie jak twoja. - To obraza czy komplement? - Nie prawię ludziom komplementów, więc raczej to pierwsze. A teraz daj mi spokój. Odsuń się i zawołaj Albusa. Chcę z nim porozmawiać. Hermiona posłuchała i po chwili do Dumbledore był powiadomiony. Tymczasem Snape próbował się podciągnąć do pozycji siedzącej. Niestety dwa Cruciatusy w połączeniu z zaklęciem Culter skutecznie uniemożliwiły mu tą czynność. Z pomocą przyszła mu Hermiona. Nieśmiało przysunęła się bliżej i położyła sobie głowę Snape’a na kolanach. Tym sposobem Mistrz Eliksirów widział co się dzieje w sali, ale była to dość krępująca pozycja. Już szykował się do ciętej riposty, gdy przyszedł Dumbledore. - Severus! Żyjesz! - Na wasze nieszczęście, tak. – odparł. - Nie bądź takim pesymistą, Severusie. Życie toczy się dalej czy tego chcemy, czy nie. Mam dość dobre wieści: Fenrir Greyback i Teodor Nott zostali schwytani. Niestety reszta uciekła. Lucjusz z rodziną teleportowali się do Malfoy Manor. Mam nadzieję, że wyślą mi wiadomość albo przybędą osobiście za pomocą sieci Fiuu. - Bella też uciekła? - Tak. Teleportowała się tuż po tym jak osaczyliśmy ją w sąsiedniej komnacie. Widać nie było tam pola antyteleportacyjnego. - Co teraz? Wracamy do Hogwartu? – zapytał Harry, który w międzyczasie podszedł do rozmawiających. - Potter! Nie przeszkadzaj w rozmowie! – wysyczał Snape - Spokojnie, Severusie. Nie ma potrzeby się tak unosić. Wracamy do Hogwartu. – ostatnie zdanie wypowiedział do Harry’ego. - Oczywiście. Zbiorę wszystkich i zaczniemy się powoli teleportować grupkami do pańskiego gabinetu dyrektorze, dobrze? - Wspaniale. – Potter odbiegł do reszty. - Ja zabiorę ze sobą Severusa i... – Dumbledore nie dokończył zdania, bo został zawołany do rannej Tonks, z którą było bardzo źle. Na odchodnym rzucił: - Panno Granger, proszę teleportować Severusa do mojego gabinetu. Tam czeka już pani Pomfrey i razem przeniesiecie go do Skrzydła Szpitalnego. Zdjąłem osłony, więc deportuj się bez obawy. Hermiona nadal klęczała, wpatrując się w odchodzącego dyrektora i nie wiedząc nawet, że przeczesuje palcami czarne włosy Snape’a. Podświadomie zauważyła, że nie są takie tłuste, na jakie wyglądają z daleka, raczej... miękkie. - Granger! – ostry głos profesora wyrwał ją z zadumy. – Mogłabyś łaskawie zostawić moje włosy w spokoju?! Nie jestem maskotką! I pomóż mi wstać, bo inaczej nie będę w stanie się teleportować. - Już, już profesorze. Przepraszam. – Hermiona podniosła się i pomogła wstać Snape’owi. Otoczyła go ramieniem w pasie i założyła sobie jego rękę na ramiona. – Proszę się trzymać. Teleportujemy się. To powiedziawszy zniknęli. 3. Hermiona i Snape wylądowali w gabinecie Dumbledore’a. Mistrz Eliksirów nie wytrzymał podróży i osunął się na ziemię. Na szczęście w pomieszczeniu była pielęgniarka, więc wspólnymi siłami przeniosły go na nosze i przelewitowały do Skrzydła Szpitalnego. Idąc, Hermiona rozglądała się na boki. Nic się nie zmieniło – pomyślała. Zaraz, chwila! Przecież nie mogło się wiele zmienić! Minął tylko miesiąc odkąd mnie tu nie było! To strasznie długo. Hogwart to mój drugi dom, więc to jasne, że każdy dzień rozłąki jest jak miesiąc. Droga minęła Hermionie na rozmyślaniach, tego właśnie typu. Po przyjściu do Skrzydła Szpitalnego upewniła się, że Snape jest w dobrych rękach i wróciła do gabinetu Dumbledore’a, by czekać na resztę Zakonu. Usiadła na jednym z krzeseł, a po chwili płomienie w kominku rozbłysły szmaragdową barwą i wyłonił się z niego Lucjusz Malfoy. Zaraz po nim przybyła Narcyza, a na końcu Draco. Malfoy senior ukłonił się, pani Malfoy prawie niezauważalnie skinęła głową, za to Malfoy junior bezceremonialnie podszedł do Gryfonki i pocałował ją w policzek. Nikogo to nie zdziwiło, bo ta dwójka była w dość bliskiej zażyłości od dłuższego czasu. Jednak Draco nie był zainteresowany Hermioną. Dużo bardziej kręciła go młodsza siostra Rona - Ginny. Uganiał się za nią od połowy szóstego roku, to znaczy odkąd wstąpił do Zakonu. Rudowłosa nie wiedziała, że Ślizgon czuje do niej miętę, ale sama podkochiwała się w Draconie od Balu Bożonarodzeniowego podczas rozgrywek Turnieju Trójmagicznego. - Dumbledore’a jeszcze nie ma? – zapytał Lucjusz. - Nie. Zawołali go do Tonks, a ja miałam za zadanie teleportować profesora Snape’a do Hogwartu. Podczas aportacji profesor zachwiał się, ale na miejscu była pani Pomfrey i zabrała go do Skrzydła Szpitalnego. - Pojdę go zobaczyć. Trochę oberwał. Szczęście, że przybyliście na czas, bo właśnie Avery miał się zająć Severusem. Gdyby Dumbledore wrócił, powiedzcie, że jestem w szpitalu. – to powiedziawszy Lucjusz wstał i skierował się do drzwi. Nie zdążył jednak zrobić nawet trzech kroków, gdy w gabinecie, z cichym ‘pop’, pojawił się Harry z Ronem. Między sobą podtrzymywali rannego Remusa. - Szybko, pomocy! On długo nie pociągnie! – krzyczeli. Draco natychmiast wyczarował nosze. Był najszybszy, bo robił to wiele razy. Na akcjach pełnił rolę uzdrowiciela, gdyż zamierzał się kształcić w tym kierunku. Znał mnóstwo zaklęć leczących, tamujących krwotoki i tym podobnych. Potrafił również uwarzyć, co trudniejsze eliksiry z dziedziny uzdrowicielstwa. Przenieśli wilkołaka na nosze i młody Malfoy razem z Ronem pobiegli do Skrzydła Szpitalnego sterując noszami w powietrzu. W pokoju został Harry z Narcyzą, Lucjuszem i Hermioną. Usiadł w fotelu i ukrył twarz w dłoniach. To wszystko moja wina – myślał. – Gdyby nie ja to nic by się nie stało. Po co zafiukałem do Remusa?! Po co?! – zacisnął oczy i złapał się za włosy. Nagle jakaś mniejsza i cieplejsza dłoń oderwała jego ręce i ujęła w swoje. Otworzył oczy i podniósł wzrok. Luna kucała przed nim i łagodnie się uśmiechała. - To prawda, twoje włosy są nieujarzmione i sterczą na wszystkie strony, ale to nie powód by je sobie wyrywać. - Heh. Dzięki – w odpowiedzi Harry uśmiechnął się szeroko. - Nie martw się. Jesteśmy z tobą. Nie wiem, co sobie myślałeś, ale sądząc po twoim zachowaniu nie było to nic przyjemnego. Nigdy więcej tak nie myśl. Ooo! Profesor Dumbledore już jest! – mówiąc to Luna zerwała się na równe nogi. Na środku pokoju pojawił się dyrektor Hogwartu, a tuż za nim auror Kingsley Shacklebolt, niosąc na rękach nieprzytomną Tonks. Ciemnoskóry czarodziej natychmiast skierował się do drzwi. Gdy wyszedł, Dumbledore wyczerpany opadł na fotel przed biurkiem. Gestem nakazał wszystkim obecnym usiąść, a sam ukrył twarz w dłoniach jak Harry poprzednio. Luna usadowiła się obok Złotego Chłopca, Lucjusz razem z Narcyzą usiedli na kanapie, a Hermiona nadal siedziała na swoim krześle koło pręta dla Fawkesa. Czerwonozłoty feniks sfrunął łagodnie na jej kolano i przytuliwszy główkę do ramienia Gryfonki, wydał z siebie cichy rozedrgany dźwięk. Zaintrygowany Dumbledore podniósł wzrok i powiedział: - Wydaje się cię lubić. To dziwne, bo ostatnio nie dopuszcza do siebie nikogo poza mną. Chociaż nie. Severusa też lubi. Ale to chyba nawet coś więcej niż przyjaźń. Hermiona zarumieniła się, zresztą jak zawsze, gdy ktoś prawił jej komplementy. Spuściła wzrok i machinalnie głaskała pióra ptaka. W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem wszedł Severus Snape. Przystanął w progu i rozejrzał się po przybyłych. Jego wzrok na chwilę zatrzymał się na Potterze, a później nieco dłużej na Granger. - Witaj, Severusie. Cieszę się, że zdecydowałeś do nas dołączyć – odezwał się dyrektor. – Jak się czujesz? - Miło, że pytasz, dziękuję – sarknął Mistrz Eliksirów. Na dźwięk głosu Snape’a Fawkesa poderwał się i pofrunął na jego ramię. Snape delikatnie pogłaskał feniksa o grzbiecie, na co ptaka przeszedł lekki dreszcz, wyraźnej przyjemności. Otarł łebkiem o skroń mężczyzny i zaśpiewał cicho. Severus wraz z feniksem usiadł na fotelu obitym ciemnozielonym jedwabiem stojącym koło drzwi, naprzeciwko krzesła Hermiony. Podniósł wzrok i napotkał spojrzenie Gryfonki. Uśmiechnął się złośliwie, ale powrócił do głaskania zachwyconego ptaka, który w międzyczasie przysiadł na jego kolanie. Hermiona zarumieniona spuściła wzrok. Odkąd Fawkes podleciał do niego, przyszło jej na myśl, że czarna szata Mistrza Eliksirów i jego mroczny image, ciekawie kontrastują ze złotoczerwonym upierzeniem feniksa. - O tym właśnie mówiłem, panno Granger – rzekł Dumbledore. – Lucjuszu, co z Voldemortem? – zwrócił się do Malfoya seniora. - Gdy się aportowaliśmy w Malfoy Manor, kazał nam dowiedzieć, co stało się z resztą i jakim cudem nas znaleźliście. Powiedziałem, że pewnie Severus miał czar naprowadzający, skoro był szpiegiem. On chwilę pomyślał, przytaknął i poszedł do swojej komnaty – odparł Lucjusz. - Swojej komnaty? – zapytał zdziwiony Harry. – On ma w twoim domu komnatę dla siebie? - Skoro teoretycznie jest moim panem, Harry, i jeśli będzie miał kaprys zorganizowania spotkania w moim domu, to musi mieć jakiś pokój, tak dla prywatności. To naturalna kolej rzeczy. - Czyli Voldemort dowiedział się o podwójnej roli Severusa. Zastanawia mnie tylko jak tego dokonał. Przecież Severus jest doskonały w oklumencji i Voldemort nie mógł tego znaleźć w umyśle Severusa. Musiał się tego dowiedzieć ktoś z zewnątrz – Dumbledore wyraził na głos swoje wątpliwości i umilkł. Przez chwilę panowała cisza. - Pettigrew – głos Snape’a przerwał niezręczne milczenie. – Voldemort podczas swojej przemowy wspomniał coś o tym, że Pettigrew był mniejszym zdrajcą, ale jednak był. Zastanawia mnie tylko jak się dowiedział. - Mam pewną hipotezę – odezwała się Hermiona. - Pettigrew mógł się dostać do Hogwartu, gdzie było ostatnie spotkanie Zakonu Feniksa. Nietrudno jest się aportować w środku Zakazanego Lasu, wsiąść na miotłę, wzlecieć ponad drzewa, okryć się zaklęciem maskującym i podlecieć do drzwi wejściowych. Zamiana w szczura to nic trudnego szczególnie, jeśli się jest animagiem. Wejście do zamku i przemykanie przez korytarze jest banalnie łatwe, podczas przerwy wakacyjnej. Pod gabinetem dyrektora wystarczyło poczekać na kogoś, kto będzie wchodził i wślizgnąć się razem z nim. A gdy już się znajdzie w środku, pokój jest tak zagracony – bez obrazy dyrektorze, ale to prawda – Dumbledore tylko się uśmiechnął i kiwnął głową. – że łatwo się ukryć w jakimś zakątku. Myślę, że właśnie w ten sposób Glizdogon dostał się do zamku i podsłuchał zebranie Zakonu, z którego jasno wynikało, z profesor Snape jest szpiegiem. Przez chwilę panowała cisza. Wreszcie odezwał się Snape. - Długo pani nad tym myślała, panno Granger? – rzucił ironicznie. Oburzona Hermiona odwróciła się w jego kierunku i już miała coś powiedzieć, gdy dyrektor jej przerwał. 4. - Severusie! To nie czas, ani miejsce na ironię. – powiedział rozgniewany Dumbledore. – Proszę cię, abyś się powstrzymał od tego typu komentarzy. Hipoteza Hermiony jest bardzo prawdopodobna i być może prawdziwa. - Dobrze. – mina Snape’a nie wyrażał niczego, jedynie oczy lśniły dziwnie chłodnym blaskiem. - Wracając do sprawy. – dyrektor ponownie zabrał głos odwracając wzrok od Mistrza Eliksirów. – Jak mówiłem hipoteza panny Granger jest bardzo prawdopodobna. Prawda, w środku Zakazanego Lasu nie ma pola antyteleportacyjnego, więc można się tam bez przeszkód aportować. Jednak bez miotły czy w pojedynkę, bardzo trudno stamtąd wyjść. Bór jest ogromny i niebezpieczny. Mnóstwo stworzeń, posiadających magiczne i często groźne właściwości znalazło tam schronienie. Jednak, panno Granger, lekkie sprostowanie. Myślę, że Pettigrew nie aportował się tam sam. Nie przeżyłby, a zaklęcie maskujące, takie by utrzymało się dostatecznie długo nawet, podczas przemiany w szczura, wymaga dużej mocy, której Pettigrew nie posiada. Jeśli rzeczywiście tak było to ktoś musiał mu pomóc. Lucjuszu? Czy Voldemort wysyłał ostatnio Petera na jakąś misję? – zwrócił się do starszego Malfoya. - Nie widziałem tego szczura od dwóch miesięcy. Nie należy do Wewnętrznego Kręgu, więc nie pojawia się na naszych zebraniach. Ale istnieje możliwość, że Czarny Pan wezwał go osobiście. Choć równie dobrze, by nie wzbudzać naszych podejrzeń mógł komuś z Wewnętrznego Kręgu przekazać wiadomość dla Pettigrewa. – odparł Lucjusz. - Jak to nie wzbudzać podejrzeń? – zapytała Luna. - Jeśli Czarny Pan wzywa kogoś lub większą grupę, niewzywani śmiercożercy odczuwają lekkie pieczenie, a wzywani ból. Dlatego wiemy kiedy kogoś wzywa, a kiedy nie. – powiedział Draco. - No a zebrania Zewnętrznego Kręgu? Czy wy też jesteście obecni? – Luna chciała wiedzieć wszystko. - Nie. – do rozmowy włączyła się Narcyza. – Znaczy nie jesteśmy w tej samej komnacie. Zazwyczaj siedzimy w swoim gronie obok miejsca zebrania. Wszyscy spotykają się jedynie na inicjacji kandydatów na śmierciożerców. - Czyli możliwe, że Voldemort powiadomił Glizdogona bez waszej wiedzy? Na przykład sową? – teraz Harry się odezwał. - Nie słuchałeś Potter? – sarkastyczny głos Snape’a. – Jeśli rzeczywiście Pettigrew się dostał do zamku i podsłuchał zebranie Zakonu, to istnieją dwa sposoby by Czarny Pan wydał takie polecenie temu szczurowi. – powtórzył z pogardą słowa Lucjusza. – Albo sową, jak zauważyłeś, lub też przez kogoś z Wewnętrznego Kręgu. Uważam, że to mogła być Bella. Przez ostatnie cztery miesiące nie było spotkań Zewnętrznego Kręgu, więc nie mógł tego zrobić osobiście. Zakon zbierał się w ciągu wakacji trzy razy i tylko podczas ostatniego spotkania, było to w Hogwarcie. Wcześniej Glizdogon nie mógł się wślizgnąć bo wszystkie domy członków są otoczone zaklęciem nienanoszalnym i zaklęciem Fideliusa, więc… - Mistrz Eliksirów znacząco zawiesił głos. – Nikt bez uprzedniego poinformowania, nie mógł i nie może się dostać do Nory czy na Grimmauld Place. Tak więc, myślę, że wszystko ci wyjaśniłem Potter. – zakończył. Przez chwilę panowała cisza. Nikt nie sądził, że Severus Snape, Naczelny Postrach Hogwartu zechce wyjaśnić cokolwiek Harry’emu Potterowi i to, bez obrzucania go co drugie słowo, nieprzychylnymi epitetami. Harry gapił się na Snape’a z półotwartymi ustami, podobnie jak większość zebranych. Tylko Dumbledore uśmiechał się pod nosem. Tylko on wiedział, że Severus nie nienawidzi Harry’ego, ale po prostu patrzy na niego przez pryzmat ojca. A on i James naprawdę się nie lubili. - Ekhm. – odchrząknął. – Dziękujemy za te wyjaśnienia Severusie, to tylko potwierdza hipotezę, że Pettigrew naprawdę dostał się do zamku podczas naszego ostatniego spotkania. Trzeba zwiększyć zabezpieczenia. - Profesorze? – Hermiona odezwała się nieśmiało. – Czytałam w jakiejś książce o zaklęciu, które uniemożliwia wejście do jakiegoś pomieszczenia czy na dany obszar osobie nienaznaczonej specjalnym zaklęciem. Innymi słowy mówiąc, można zrobić tak jak to zrobili śmierciożercy przy wejściu na Wieżę Astronomiczną. Zablokowali schody czymś, co umożliwiało przejście tylko osobom z Mrocznym Znakiem. Do tego potrzebny był Mroczny Znak. Jednak my możemy po prostu naznaczyć członków Zakonu zaklęciem Signum*. Jeśli potem ustawimy taką zaporę wokół Hogwartu, albo również wokół domów członków Zakonu to nikt spoza nas nie wejdzie tam. Potrzebowałby paru godzin na złamanie zaklęcia, o ile da się je złamać. To jest pierwszy problem: nie wiadomo czy można je złamać. A drugi problem to taki, że potrzeba naprawdę wiele magicznej mocy i chyba żaden czarodziej na ziemi nie jest w stanie w pojedynkę rzucić tego zaklęcia. Trzeba spróbować wspólnie. Ale nie wiem czy to jest możliwe. Poziomy naszej magii się różnią. Nie wiem czy istnieje jakieś zaklęcie wiążące - Spokojnie Hermiono. Jest takie zaklęcie: Iunctum**. Sprawia, że poziomy magii osób rzucających jedno zaklęcie wyrównują się, przez co klątwa jest bardziej skuteczna. – Lucjusz uciszył jej wątpliwości. – Chociaż z nim też jest pewien problem: również wymaga dużej mocy od rzucającego, ale myślę, że Albus na pewno sobie z tym poradzi. Nawisem mówiąc: wspominałem ci, że z każdym dniem coraz bardziej mnie zadziwiasz? W sensie pozytywnym, oczywiście. – uśmiechnął się. - Nie, nie wspominałeś Lucjuszu. – Hermiona również się uśmiechnęła. Na początku ich znajomości, tuż po wstąpieniu rodziny Malfoyów do Zakonu, Lucjusz poprosił wszystkich zebranych, by bez względu na to ile mają lat i kim są, mówili mu po imieniu. Narcyza i Draco przyłączyli się do tej prośby, a reszta członków zaakceptowała ją. – Ale dziękuję za komplement Nagle do gabinetu wpadł Ron. - Z Tonks i Remusem już wszystko w porządku. Pani Pomfrey podała im różne eliksiry i są teraz pod jej opieką. Co przegapiłem? - Później ci wszystko powiem, Ron. – odezwał się Harry. – Teraz siadaj i nic nie mów. Dyrektor chce coś powiedzieć. Istotnie, Albus Dumbledore otworzył usta na ułamek sekundy przed wielkim wejściem Rona. Teraz ponownie chciał coś powiedzieć. - Dziękuję, Harry. Racja, chcę coś ogłosić. Szkoda tylko, że nie ma większości członków Zakonu. Ale powtórzę to jeszcze raz na kolejnym spotkaniu. Chodzi o pracę na rzecz Zakonu. Mam pomysł dotyczący podziału obowiązków. Nie mówię tego, po to by oskarżyć niektórych z was, że nic nie robią. Mówię to dlatego, by ulżyć nieco tym, którzy są przywaleni nawałem zajęć. Najpierw Severus. Chyba już się nie będziesz mógł pokazywać na zebraniach śmierciożerców, więc mam dla ciebie zadanie. Będziesz warzył eliksiry dla Zakonu i pomagał prowadzić nowo otwarty Klub Pojedynków razem z moim starym znajomym, który powinien pojawić się w Hogwarcie za niecały tydzień, dobrze? - Dobrze, dyrektorze. Dumbledore’a nieco zdziwiła ta uległość Mistrza Eliksirów, ale nic nie powiedział. – Teraz Lucjusz, Narcyza i Draco. Bardzo wam dziękuję za wasze poświęcenie, jeśli chodzi o szpiegowanie Voldemorta i proszę byście wykonywali dalej tą pracę z takim samym oddaniem jak dotychczas. Jesteście nieocenieni. – Malfoyowie zaczerwienili się, ale tylko skinęli głowami. – Hermiono. – Albus zwrócił się do Gryfonki. – Z tobą chciałbym porozmawiać na osobności, więc proszę, po spotkaniu zostań. - Oczywiście dyrektorze. - Harry. Proszę abyś zaczął się uczyć oklumencji. I ta prośba tyczy się również Ronalda. - Czego mam się uczyć? – zapytał zdezorientowany Harry. - Oklumencji Harry. Magicznej ochrony umysłu przed penetracją z zewnątrz. - Penetracją? Ochrony? No dobrze, a kto będzie nas uczył? - Severus. W tym momencie Harry, Ron i Snape zgodnie zawołali: - CO?! - Albusie, to niedorzeczne. Mam za dużo na głowie. Lekcje, eliksiry, Klub Pojedynków, choć nawiasem mówiąc to kretyński pomysł, zebr… - Snape zawahał się. Został zdemaskowany, więc na zebrania nie mógł już chodzić. - Właśnie. Masz na głowie tylko lekcje i eliksiry dla Zakonu. To niewiele, choć przyznaję, jest ważne. - Ale dlaczego ja mam ich uczyć?! Przecież równie dobrze ty możesz to robić! - Ale to ciebie wyznaczam do tego zadania. Jesteś Mistrzem Oklumencji, więc w czym problem? Snape zrezygnowany opuścił głowę. Wiedział, że jak dyrektor się na coś uprze, to nikt nie da rady odwieść go od tego pomysłu. Trudno. Chociaż będzie mógł pogrzebać w umysłach tych dwóch kretynów i może dowie się czegoś ciekawego. Nie, żeby było to jakoś specjalnie zajmujące, ale jednak. - Draco? - Dumbledore zwrócił się do młodego Malfoya. – Nadal chcesz zostać Uzdrowicielem? - Tak, dyrektorze. - To świetnie. Od dzisiaj pomagasz Poppy w Ambulatorium. Jesteś uzdolniony, więc myślę, że będziesz jej dużą pomocą. To chyba by było na tyle… chociaż nie. Harry co dostałeś z egzaminu z eliksirów? - Powyżej oczekiwań, panie dyrektorze. - I nadal chcesz zostać aurorem? - Tak, ale profesor Snape powiedział, że przyjmuje tylko tych z wybitnym… - Myślę, że jednak będziesz mógł chodzić na eliksiry, nieprawdaż Severusie? - Chyba niestety tak. – odparł Snape i zwrócił się do Harry’ego. - Potter, gdybym miał przyjmować na moje lekcje tylko tych z wybitnym, to uczyłbym jedynie pannę Granger i Dracona. Jednak to ja będę oceniał, którzy z oceną „P” się nadają. - Czyli przyjmie mnie pan? - zapytał z niedowierzaniem Harry. - Chyba nie mam wyboru… - Fantastycznie! - Ale ostrzegam, Potter. Jeden kociołek ci wybuchnie i wylatujesz. - Wspaniale! – zawołał Dumbledore. – Skoro wszystko wyjaśniliśmy to chyba pora do łóżek. Już po 11. Hermiono, zostań proszę. Gdy wszyscy wyszli Hermiona usiadła na krześle przed biurkiem. - Hermiono. – dyrektor złączył charakterystycznie palce i wbił błękitne spojrzenie w Gryfonkę. Poprosiłem cię byś została, bo nie mogłem ci wyznaczyć tego zadania przy wszystkich, a zwłaszcza przy Severusie. Widzisz, Voldemort znalazł sposób, w który może torturować swoich zwolenników na odległość. Poprzez Mroczny Znak. Przykłada różdżkę do swojego, wymawia klątwę i imię śmierciożercy, a zaklęcie, choć z pewnym ubytkiem, jest przekazywane do ciała nieszczęśnika. Na razie używa tylko Cruciatusa, wiem bo Draco i Lucjusz parę razy tego doświadczyli. Severus chyba też, ale nic mi nie mówi. Ostatnio tracę z nim kontakt. Zamyka się w sobie. Obawiam się, że i jego Voldemort może tak torturować. - Naprawę? Ale co w takim razie ja mam zrobić? - Proszę cię abyś obserwowała Severusa. Zwracała uwagę na jego zachowanie i takie odruchy jak, na przykład drżenie rąk po nadmiernej ilości Cruciatusa. - Obserwować? - Tak. I naprawdę zwracać uwagę na najmniejszy szczegół. - Ale dlaczego ja? - Jesteś bardzo utalentowaną czarownicą, więc na pewno zauważysz pewne anomalie szybciej niż inni. To chyba wszystko wyjaśnia. - Oczywiście, dyrektorze. - Dziękuję ci i dobranoc. - Dobranoc. Hermiona wyszła z gabinetu i poszła do dormitorium, gdzie obecnie nocowała. Zmęczona, wzięła szybki prysznic, położyła się do łóżka i natychmiast zasnęła. _________________ * Signum – (łac.) znak ** Iunctum – nie mam zielonego pojęcia co to znaczy, ale zapadło mi w pamięć. Chyba z łaciny. Zaklęcie wiążące magię. 5. Nastał nowy dzień. Hermiona otworzyła oczy i usiadła na swoim łóżku w dormitorium. Powoli przypominała sobie wszystkie wydarzenia minionego dnia. Przedpołudnie spędzone na Grimmauld Place 12, później ostrzeżenie od Lucjusza, że Snape został zdemaskowany i natychmiastowa reakcja Zakonu. Razem z dwudziestoma innymi członkami, przebywającymi wówczas w siedzibie, przeniosła się czterema świstoklikami do miejsca zebrania śmierciożerców. Ledwo zdążyli, bo właśnie nad Snape’em pochylał się Avery. Hermiona wzdrygnęła się na samo wspomnienie typa. Sadysta, lubujący w fizycznych torturach, bez pomocy magii. Normalnie jak mugol! Nie, żeby ona miała coś do mugoli, w końcu byli nimi jej rodzice, ale to przegięcie. Istnieją przecież dużo bardziej subtelne i wyrafinowane metody zadawania człowiekowi bólu, zarówno tego fizycznego jaki i psychicznego. Gryfonka wstała z łóżka, przeciągnęła się i poszła do łazienki w międzyczasie spoglądając na zegar. Była Poranny prysznic i wybranie ciuchów na kolejny dzień, to nic w porównaniu z walką z włosami! Hermiona spędziła ponad pół godziny rozplątując kołtuny – pozostałości po nocy. W końcu jako-tako rozczesane włosy spięła klamrą wysoko nad karkiem. Dzięki temu rozwiązaniu nie wpadały jej do jedzenia czy eliksiru. O zeszła na śniadanie. Była troszkę spóźniona, ale w końcu były wakacje. Równie dobrze mogła poprosić Zgredka, by przyniósł jej śniadanie do pokoju. W Wielkiej Sali, za stołem prezydialnym siedziało tylko kilka osób w tym: Harry z Ronem, Dumbledore, McGonagall, Flitwick, Hagrid i Snape. Hermiona podeszła i usiadła między Flitwickem, a Snape’em. Mały czarodziej zajął ją rozmową, zanim zdążyła nałożyć sobie cokolwiek na talerz. Lubiła profesora, ale zbyt często wydawał jej się natrętny. Gdyby tak się zastanowić, to lubiła wszystkich nauczycieli w Hogwarcie, włączając Snape’a. Nikomu o tym nie mówiła, ale szanowała go. Harry z Ronem często rozprawiali o motywach i lojalności Snape’a i zazwyczaj wychodziło im, że Mistrz Eliksirów jest złym, okrutnym i służącym Voldemortowi, tłustowłosym dupkiem z lochów, zadającym tony prac domowych. Wymieniali też wiele innych, obraźliwych epitetów pod jego adresem, których Hermiona nie pamiętała lub nie chciała pamiętać. Ona szanowała go za nieprzeciętną inteligencję i silny umysł. Słyszała, że jest on, zaraz po Voldemorcie, najpotężniejszym Legilimentą i Oklumentą na świecie. Również w magii bezróżdżkowej nie ma sobie równych, wyłączając Dumbledore’a. Ceniła go także za poczucie humoru i cięte komentarze, niekiedy bawiące do łez, o ile nie były skierowane przeciwko niej. Tak zastanawiała się nad postępowaniem i zachowaniem Snape’a, ze nie zauważyła Flitwick, który cos do niej mówił. - Panno Granger? Słucha mnie pani? – zapytał Flitwick. - Hmmm? Przepraszam, profesorze, zamyśliłam się. Może pan powtórzyć pytanie? - Pytałem, jakie przedmioty zamierza wybrać pani w siódmej klasie, na owutemy. Mam nadzieję, że będą wśród nich zaklęcia. - Och na pewno. W przyszłości chcę zostać Mistrzynią Eliksirów, więc zaklęcia mi się przydadzą. Słysząc te słowa Snape zakrztusił się kawą, którą właśnie pił. Dumbledore poklepał go po plecach i uśmiechnął się do niej. - Mistrzynią Eliksirów? – zapytał Flitwick zawiedzionym głosem. – Och, oczywiście, chociaż miałem nadzieję, że będzie pani kierowała się bardziej w stronę zaklęć. Jest panie niezwykle utalentowana w tej dziedzinie. - Przykro mi, profesorze, ale odkąd chodzę do Hogwartu, zawsze fascynowało mnie mieszanie różnych składników i patrzenia jak z kilku różnych rzeczy powstaje coś niezwykłego. To prawdziwa magia. Nie jakieś machanie różdżką i wyczarowywanie kilku iskier. Magią jest łączenie wszystkiego w całość, jeśli wie pan, co mam na myśli. Już jako mała dziewczynka, gotowałam z mamą różne potrawy i myślę, że wychodziło mi to naprawdę dobrze. - Jeśli mogę wtrącić, Hermiono: u kogo chcesz zacząć praktyki? – zapytał Dumbledore. Hermiona lekko się zarumieniła. - Myślałam, że może profesor Snape mógłby być moim nauczycielem. Przy stole zapadła cisza. Spojrzenia wszystkich przysłuchujących się rozmowie, zwróciły się w kierunku Snape’a. Ten wpatrywał się w Hermionę. - Czy dobrze słyszałem? Chce pani zacząć u mnie praktyki na Mistrzynię Eliksirów? – zapytał podejrzanie łagodnym głosem. - No… tak. W końcu jest pan Mistrzem Eliksirów. A ja zawsze chciałam zdobyć stopień Mistrzyni z tej dziedziny. - Nie mam czasu na zajmowanie się głupimi marzeniami dziewczyny, która nawet własnych włosów nie potrafi ujarzmić, a co dopiero mówić o opanowaniu skomplikowanych eliksirów – odwarknął. – Znajdź innego Mistrza, który zechce cię uczyć. - Ale profesorze! - Nie. - Proszę! - Powiedziałem: NIE. - Dlaczego?! - BO NIE! - Dość – głos Dumbledore’a przerwał kłótnię. – Severusie myślę, że to naprawdę dobry pomysł, by panna Granger zaczęła praktyki na Mistrzynię Eliksirów. Ma potencjał i talent. Przyznaj, nawet ty to zauważyłeś. - Cóż, przyznaję, panna Granger potrafi przyrządzić niektóre eliksiry poprawnie, ale słyszałem, że w zeszłym, roku nie udało się jej to ani razu – dodał, uśmiechając się złośliwie. Gryfonka spłonęła rumieńcem. - Widać była rozkojarzona – odparł Dumbledore. - Cały rok? – zaszydził Snape. - Być może. Ale nadal sądzę, że to doskonały pomysł. I mam nadzieję, że go rozważysz i podejmiesz właściwą decyzję. - Dobrze, już dobrze. Granger, w roku szkolnym, trzy razy w tygodniu widzę cię o 18 u mnie na praktykach. W poniedziałki, czwartki i soboty. - Wspaniale! Hermiono, dostaniesz jeszcze własne komnaty niedaleko komnat Severusa. 6. Po śniadaniu postanowił przejść się nad jezioro. Miał nadzieję uwolnić się od tej bandy głupców, ale gdy tylko wyszedł na błonia, od razu zauważył Pottera i Weasley’a na miotłach. Kretyni. Nie mają nic innego do roboty, tylko latają i latają. I tak w kółko. Może kiedyś rozbiją te durne łby, myślał. Nie miałbym nic przeciwko temu. Usiadł pod wielkim dębem, blisko brzegu jeziora. To było jego ulubione miejsce. Często tu przychodził wieczorami i wpatrywał się w blask księżyca odbijający się w ciemnej toni. Oczywiście wtedy, kiedy było bezchmurne niebo. Niestety, w ciągu roku szkolnego nie miał czasu, dlatego podczas wakacji skrupulatnie wykorzystywał te nieliczne chwile wolności. Zapatrzył się w wodę i myślał… o Granger. Podczas śniadania usłyszał jej słowa na temat eliksirów. Nie mógł uwierzyć. Ona powtórzyła dokładnie to samo, co on kiedyś. Gdy zaczynał praktyki u jednego z najlepszych Mistrzów Eliksirów tamtych czasów – Anthony’ego McDavisa, pojechał do Hogwartu. Podczas rozmowy z Dumbledore’em, dyrektor zapytał, dlaczego wybrał eliksiry, a nie obronę. Wówczas Severus powiedział mu właśnie te słowa: „…zawsze fascynowało mnie mieszanie różnych składników i patrzenia jak z kilku różnych rzeczy powstaje coś niezwykłego. To prawdziwa magia. Nie jakieś machanie różdżką i wyczarowywanie kilku iskier. Magią jest łączenie wszystkiego w całość, jeśli wie pan, co mam na myśli…”. Po tej rozmowie wyjechał do Stanów na cztery lata. Później wrócił już jako Mistrz Eliksirów i dostał stanowisko nauczyciela w Hogwarcie. Wtedy to, wstąpił do Zakonu Feniksa i zaczął szpiegować dla Dumbledore’a. Od tamtych wydarzeń minęło siedemnaście lat. Przez prawie dwie dekady, nauczał subtelnej sztuki przyrządzania eliksirów, ale nigdy nie spotkał osoby, która by się nadawała na Mistrza, ewentualnie Mistrzynię tejże dziedziny. Owszem, byli uczniowie, którzy mieli W z tego przedmiotu i wykazywali talent w tym kierunku. Jednak Severus wiedział, że nie nadają się oni na Mistrza/Mistrzynię Eliksirów. Nie mieli ‘tego czegoś’. Nie oddawali się warzeniu z takim zamiłowaniem i pasją. Nagle rozległ się plusk. Snape poderwał głowę i kilkanaście metrów od niego zobaczył niewyraźny kształt siedzący pod wierzbą płaczącą, której długie gałęzie dotykały lustra wody. Zmrużył oczy i w tym kształcie rozpoznał Granger. Wrzucała kamienie do jeziora. Nie mając ochoty na spotkanie z kimkolwiek, Snape wstał, otrzepał się i ruszył w stronę zamku. Zszedł do lochów i stanął przed niepozornymi, hebanowymi drzwiami. - Corvus albus* – powiedział i wszedł do swoich prywatnych komnat. Nalał sobie szklaneczkę Ognistej Whisky, usiadł w fotelu przed zapalonym kominkiem (w lochach nie było zbyt ciepło) i zamyślił się ponownie. Nie dane mu było jednak długo nacieszyć się tą odrobiną spokoju, bo do drzwi ktoś zapukał. Niechętnie otworzył. - Severusie, musimy ułożyć plany zajęć na kolejny rok – Minerwa McGonagall weszła do prywatnych komnat Mistrza Eliksirów nawet się nie witając. - Czyżby? Nie przypominam sobie Minerwo byśmy układali je wcześniej, niż na tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego – odrzekł Snape z lekką drwiną w głosie. – Chyba, że przeoczyłem te trzy tygodnie, co nam jeszcze zostały. - Nie, Severusie, nie przeoczyłeś. Po prostu musimy to zrobić wcześniej, bo jutro wyjeżdżam i wracam dopiero na dwa dni przed 1 września. No chyba, że chcesz to zrobić sam, za trzy tygodnie – powiedziała z uśmiechem. - Nie dziękuję. Już wolę to zrobić teraz, niż użerać się z tym później. Przez całe dwie godziny pracowali wspólnie, układając plan zajęć. Co chwilę któreś podnosiło głos, bo nie zgadzało się z decyzją drugiego. W końcu skończyli i udało się im też wpasować podwójne godziny z eliksirów dla Hermiony jako praktykantki Snape’a oraz podwójne z OPCM dla Potter i Weasley’a, którzy chcieli podjąć zawód aurora. Mieli praktykować u Szalonookiego Moody’ego i Kingsleya Shacklebolta. Dwóch aurorów obiecało pojawiać się w ustalonych godzinach, by szkolić młodych czarodziejów. Opiekunka Gryffindoru już wychodziła, by pokazać plan dyrektorowi, gdy nagle odwróciła się w progu i powiedziała: - Severusie, czy wiesz, że panna Granger już się wprowadziła do swoich kwater? - I co z tego? – odparł niezbyt przyjemnym tonem. - Ale wiesz, że jesteście połączeni korytarzem? - CO?! - To co słyszałeś. Twoje komnaty i komnaty panny Granger są połączone korytarzem, jednak z obu stron są drzwi zabezpieczone hasłem. Ty możesz zmieniać hasło po swojej stronie korytarza, a ona po swojej. Nie zauważyłeś tych drzwi, o tam? – McGonagall wskazała palcem na duże ciemne drzwi naprzeciwko wejścia do prywatnych komnat Snape’a. Snape zmarszczył czoło. O ile dobrze pamiętał, to rano jeszcze tych drzwi nie było. To znaczy, że musiały się pojawić niedawno. - Twoje hasło to aurum**. Po stronie Hermiony brzmi ono argentum***, jednak sądzę, że już je zmieniła. Będziesz musiał się zapytać, jak ono brzmi. Te zabezpieczenia zostały wprowadzone przez Albusa i nie sądzę, by działały na nie zaklęcia typu: jestem nauczycielem tej szkoły i macie się przede mną otworzyć. Myślę, że to wszystko. Do zobaczenia na obiedzie, Severusie! Powiedziawszy to McGonagall wyszła zostawiając Severusa w stanie permanentnego szoku. Czy to znaczyło, że Granger będzie mogła wejść to w każdej chwili? Nie to niemożliwe, przecież jest hasło. Ale trzeba je natychmiast zmienić. Snape podszedł do drzwi, położył na nich dłoń, wyszeptał parę zaklęć i powiedział nowe hasło: - Omen vitae****. Uspokojony ponownie usiadł w fotelu przed kominkiem. Była godzina Do obiadu pozostały niecałe dwie godziny. *** Po śniadaniu Hermiona postanowiła urządzić się w swoich komnatach. Dostała od dyrektora instrukcje, jak się tam dostać, zafiukała na Grimmauld Place, spakowała swoje rzeczy i przeniosła się z powrotem do Hogwartu. Szybkim krokiem ruszyła w kierunku lochów. Po drodze natknęła się na McGonagall. - Witaj, moja droga. Idziesz do siebie, tak? - Dzień dobry, pani profesor. Tak, zamierzam się rozpakować. McGonagall uśmiechnęła się tajemniczo. - I wiesz gdzie to jest? – Hermiona przytaknęła. – A hasło znasz? - Severus sors*****. Ale chyba zmienię je na inne. To trochę mi nie pasuje. - Rozumiem. A wiesz, że jesteście połączeni z profesorem Snape’em korytarzem? - CO?! McGonagall zachichotała. Spodziewała się takiej reakcji. - Pomiędzy waszymi komnatami jest korytarz. Nie martw się, z obu stron ma drzwi zabezpieczone hasłem. Twoje to argentum, a Severusa aurum. - Och… Cóż. Profesor Snape wie o tym przejściu? - Chyba jeszcze nie, ale na razie lepiej tam nie wchodź. Jeśli nie wie, to będzie niemiło zaskoczony, więc poczekaj, aż sam się odezwie lub, jak będziesz pewna, że wie o przejściu. - Merlinie… - jęknęła Hermiona. – Cóż, dziękuję za informacje, pani profesor. Do zobaczenia na obiedzie. Opiekunka Gryffindoru uśmiechnęła się, wyszeptała hasło i weszła przez niepozorne, hebanowe drzwi. Widać było to wejście do prywatnych komnat Snape’a. Dziewczyna przeszła kilka metrów i znalazła się przed identycznymi drzwiami. - Severus sors. Powiedziawszy to Gryfonka weszła, ale zaraz po zamknięciu drzwi przyłożyła do nich dłoń, wymamrotała parę zaklęć i powiedziała: - Virtus******. Dopiero po zmianie hasła ruszyła dalej. Jej obecne mieszkanie miało sypialnię, salon z kominkiem, łazienkę, mały gabinecik (również z kominkiem) i niewielką biblioteczkę. Hermiona rozpakowała się jednym pożytecznym zaklęciem, wyczarowała magiczne okna i dostosowała je do pogody na zewnątrz, przestawiła i poszerzyła łóżko (nie lubiła pojedynczych, wolała podwójne), przemalowała ściany z bieli na ciemną zieleń, a kolor mebli zmieniła z jasnej olchy na heban. Zawsze lubiła zielony i czarny kolor. Pasowały do niej. Co z tego, że zielony to kolor Slytherinu? Każdy może go nosić. Na koniec podeszła do drzwi prowadzących do komnat Snape’a. Wzdrygnęła się. Merlinie… Gdybym chciała mogłabym wejść do jego PRYWATNYCH komnat, pomyślała. Ponownie przyłożyła dłoń do drzwi, wyszeptała kilka zaklęć i wypowiedziała hasło: - Omen vitae. _________________ * Corvus albus – (łac.) biały kruk ** Aurum – (łac.) złoto *** Argentum – (łac.) srebro **** Omen vitae – (łac.) znak życia ***** Severus sors – (łac.) surowy los ****** Virtus – (łac.) cnota 7. Po urządzeniu się w swoich komnatach i spacerze po błoniach, Hermiona udała się do Nory, by spotkać się z Ginny. Spędziła tam dobre cztery godziny, ale to skutecznie poprawiło jej humor. Wracając do zamku postanowiła zajrzeć jeszcze do Hogsmeade. Musiała kupić sobie nowe pióro i kałamarz z atramentem, ponieważ już jej się kończył. Zadowolona wyszła ze sklepu i spokojnym krokiem poszła drogą prowadzącą do Hogwartu. Weszła przez bramę, zamknęła ją dokładnie i ruszyła już nieco szybciej przez błonia. Przechodząc obok chatki Hagrida, dostrzegła jakiś ruch w poszyciu lasu i przebłysk srebra. Zbliżyła się i wyciągnęła różdżkę. Wolną ręką rozgarnęła gałęzie na boki tylko po to, by zaraz zostać stratowaną przez duże, parzystokopytne zwierzę, które natychmiast zwaliło się na ziemię. Podniósłszy się ze ściółki, odwróciła się w stronę bestii. Okazało się, że to jednorożec. Piękny, o jedwabistej srebrnej sierści, obecnie zbroczonej krwią, jaka wypływała z wielu ran. Hermiona podbiegła do zwierzęcia, ale nie wiedziała co robić. Niby czytała o jednorożcach, ale teraz był jeden z tych nielicznych momentów, które sprawiały, że Hermionie wszystkie informacje wyparowywały z głowy. Postanowiła panikować. - Hagrid! Haaagriiiiiid!!! Półolbrzym, na przeraźliwy pisk Hermiony, natychmiast wybiegł z chaty. - Hermiona?! Co się stało?! Zaatakowało cię coś?! - Nie, Hagridzie, to jemu trzeba pomóc! - Cholibka! Jednorożec! - Hagridzie, pomóż mu! On zaraz zginie! - Już, poczekaj, wniosę go do środka. Hagrid wziął zwierzę w ramiona i położył na stole w chatce. - Ty biegnij po profesor Sprout! – zwrócił się do drżącej dziewczyny. - Ona zna się na leczeniu zwierząt lepiej niż ja. Nie wiem co go zaatakowało, ale może trzeba go uleczyć magią! A sama wiesz, że ja i magia… - Hagrid zawiesił znacząco głos. - Ale jesteś nauczycielem opieki nad magicznymi stworzeniami! Umiesz je leczyć! - Tak, ale nie spotkałem się jeszcze z żadnym rannym jednorożcem! Każdy, którego widziałem był całkiem zdrowy! - Ale, Hagridzie! Profesor Sprout wyjechała! - Cholibka! To, w takim razie, biegnij po profesora Snape’a! - Snape’a?! - Tak! Biegnij! Hermiona zerwała się i pobiegła do lochów. Zatrzymała się przed wejściem do prywatnych komnat Snape’a i zaczęła walić pięściami w drzwi, cały czas mając nadzieję, że jest on u siebie. Rzeczywiście. Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich rozzłoszczony Mistrz Eliksirów. - Granger?! Co ty sobie wyobrażasz, dobijając się do moich drzwi?! – wydarł się na Hermionę. – Czego tu chcesz?! - Panie profesorze, szybko! Hagrid… jednorożec… rany… proszę się pospieszyć! - O co ci chodzi dziewczyno?! Mów jaśniej! – Severus przeraził się, bo dziewczyna nie wyglądała najlepiej. Była cała podrapana, a z wargi leciała jej krew. - Na skraju Zakazanego Lasu znalazłam jednorożca i on chyba umiera! Leży u Hagrida na stole! Musi pan przyjść! - A Hagrid nie jest przypadkiem nauczycielem opieki nad magicznymi stworzeniami? - Jest, ale mówi, że nigdy nie miał do czynienia z rannym jednorożcem! Snape bez słowa zamknął drzwi i pobiegł za Hermioną, w stronę Zakazanego Lasu. Po kilku minutach dotarli na miejsce. Hermiona dziwiła się, że profesor, po tak długim biegu, nie jest nawet zadyszany. Ona była tak zmęczona, jakby obiegła kulę ziemską dookoła. Nie mam kondycji, pomyślała. Od jutra zaczynam biegać. Snape zatrzymał się w progu i omiótł izbę drapieżnym spojrzeniem. Osoba trzecia, zobaczywszy to, mogłaby powiedzieć, że kierowała nim chciwość, bo krew jednorożca to jeden z najrzadszych składników do eliksirów, ale tak nie było. Severus po prostu sprawdzał warunki do pracy. Jego wzrok zatrzymał się na zwierzęciu leżącym pośrodku dużego stołu. Widać było, że zdycha i tylko szybka reakcja może je uratować. Przez jego głowę przemykały setki zaklęć, których mógłby teraz użyć, ale najpierw musiał wiedzieć co zaatakowało jednorożca. Pochylił się i dokładnie zbadał największą ranę, tuż przy szyi stworzenia. Brzegi były poszarpane, jakby coś wygryzło mu kawałek ciała. Podobnie inne rany. Po chwili odezwał się. - Wiem co go zaatakowało. To była chimera. Nie mam pojęcia skąd się tam wzięła. - Chimera? Cholibka! – Hagrid był zaniepokojony. – Ale możesz mu pomóc, Severusie? - Wydaje mi się, że nie ma zbyt dużego stężenia magii w ciele, więc podstawowe zaklęcia uzdrawiające nie powinny mu zaszkodzić. Snape wyciągnął różdżkę, skierował ją na jednorożca i zaczął szeptać różne zaklęcia. Rany zwierzęcia zaczęły się zrastać. Najgorsze niebezpieczeństwo zostało zażegnane, ale teraz pojawił się problem utraty krwi. Snape wyciągnął fiolkę z eliksirem. - Hagridzie, przytrzymaj mu łeb. Muszę dać mu Eliksir Uzupełniający Krew. - Ale, profesorze! Ten eliksir nie działa na zwierzęta! – krzyknęła Hermiona. - Nie wtrącaj się – odwarknął Snape. – Zmodyfikowałem go, tak by nie robił im krzywdy. Mówiąc to, Severus wlał eliksir do pyska jednorożca. - To chyba wszystko. Hagridzie, wydaje mi się, że ma złamaną nogę i pęknięte żebra. Nie wyleczyłem tego, więc zaopiekuj się nim. Będę przychodził codziennie, by sprawdzić stan jego zdrowia. - Oczywiście. Możesz na mnie liczyć – odparł rozpromieniony i szczęśliwy półolbrzym. Teraz, gdy już właściwie wszystko było w porządku, mógł się zająć pacjentem. – Dziękuję ci, Severusie. - Ależ nie ma za co – powiedział Snape zjadliwym tonem. – Granger, wracamy do zamku. Jak ty wyglądasz?! Hermiona rzuciła jeszcze ostatnie spojrzenie na oddychającego spokojnie jednorożca i poszła za swoim profesorem. - Co ty sobie myślałaś, chodząc wieczorem po Zakazanym Lesie?! – warknął Snape, gdy byli w drodze. - Nie chodziłam po Zakazanym Lesie! Wracałam z Hogsmeade! - A po co wybrałaś się do wioski? Nie pomyślałaś, że mogą się tam pojawić śmierciożercy? Hermiona zawahała się. Rzeczywiście nie pomyślała o tym. Wolała nie myśleć, co by się stało, gdyby śmierciożercy się nagle pojawili w sklepie. - Nie pomyślałam o tym – odparła cicho. - Właśnie. Bo nie myślisz. - Nieprawda! Po prostu zapomniałam! - Zapomniałaś?! Jak mogłaś zapomnieć?! Ty kretynko! Jesteśmy w stanie wojny! - Nie jestem kretynką! - Owszem, jesteś! Na każdym kroku narażasz życie swoje i innych! Idąc do Hogsmeade, pomyślałaś o pannie Weasley? Co ona by zrobiła gdyby dowiedziała się o twojej śmierci?! Oczy Hermiony zaszły łzami. Ginny by tego nie zniosła. Tak samo Harry i Ron. Nie chciała myśleć o przyjaciołach stojących wobec faktu jej śmierci. Załamaliby się. - Granger? Co się stało? – Snape zatrzymał się przed drzwiami wejściowymi i odwrócił w jej stronę. - Po prostu pomyślałam o tym, co zrobiłaby Ginny i Harry, i Ron, gdyby dowiedzieli się, że… że umarłam – rozszlochała się na dobre. - Widzisz, więc co robisz. Nie możesz narażać siebie, tylko dlatego, że chciałaś pójść do sklepu. Niektórzy by tego nie znieśli. - Czy pan właśnie powiedział, że się o mnie martwi? Takie drugie dno? – zapytała Hermiona przez łzy. - Nie zwykłem martwić się o nikogo, więc nie doszukuj się w moich słowach więcej, niż zostało powiedziane – warknął. – A teraz idź do siebie i zrób coś z wyglądem. Patrząc na ciebie można by pomyśleć, że postanowiłaś zabawić się łażenie po drzewach i spadanie z nich – dodał, stanąwszy w lochach przy wejściu do kwater Hermiony. Dziewczyna posłusznie wyszeptała hasło do swoich komnat i już miała wejść, gdy Snape jeszcze raz ją zawołał. - Granger! - Słucham? - Wiesz zapewne, że nasze komnaty są połączone korytarzem? - Tak, i co z tego? - Trochę szacunku – warknął. – Domyślam się, że zmieniłaś już hasło i może łaskawie powiedziałabyś mi, jakie ono jest? - A po co ono panu? - Bo gdyby coś ci się stało, to ja mam obowiązek udzielić ci pomocy. - Omen vitae*. - Słucham? - Omen vitae. To hasło po mojej stronie korytarza. - Jesteś pewna? - No przecież mówię! - Dobrze – Snape odwrócił się i już zamierzał odejść, gdy zatrzymał go krzyk Hermiony. - A pan nie zamierza podać mi swojego? To chyba działa w obie strony! Odwrócił się powoli i uśmiechnął złośliwie. - Nic takiego nie obiecywałem, a teraz do widzenia. Powiedziawszy to, mruknął hasło i zatrzasnął jej drzwi swoich komnat przed nosem. _________________ * Omen vitae – (łac.) znak życia 8. Hermiona stała oburzona przed drzwiami Snape’a. Co za dupek! Jak śmiał?! Już ona mu pokaże... Pójdzie teraz do drzwi w korytarzu, jego drzwi i będzie próbowała wszystkich haseł. Jak pomyślała, tak zrobiła. Stanęła przed hebanowymi drzwiami i wymówiła pierwsze hasło, jakie jej przyszło do głowy. - Omen vitae. Drzwi stanęły otworem. Gryfonka gapiła się jak sroka w gnat, w powstałe przejście i nie wiedziała, co zrobić. Wejść tam? Może lepiej nie, bo jeszcze Snape się na mnie tak wydrze, że lepiej nie myśleć... Zastanawiała się tak długo, że nie zauważyła wysokiej postaci stojącej w głębi korytarza widocznego zza otwartych drzwi. - Co panią do mnie sprowadza, panno Granger? – jedwabisty, niski głos napłynął znikąd. Hermiona wystraszona podskoczyła. - Profesorze! Co pan tu robi? - To moje komnaty, więc stosowniejszym pytaniem byłoby: co PANI tu robi? - Eee... - Bardzo elokwentna odpowiedź z twojej strony, Granger – warknął. – Byłabyś łaskawa wyjaśnić mi, co tu robisz?! Jak się dostałaś do moich kwater?! - Po prostu weszłam przez moje drzwi i gdy stanęłam przed pańskimi, powiedziałam pierwsze hasło, jakie mi przyszło do głowy – odpowiedziała hardo. - I jak ono brzmiało?! - Omen vitae. - Kłamiesz! Zmieniłem je natychmiast po wejściu! - Niemożliwe! Przecież weszłam! - Mów prawdę! - Nie kłamię! - Kłamiesz! - Nie! - Tak! - Nie! - Tak! - Zaraz się okaże! Pokażę panu! Hermiona złapała go za rękaw i pociągnęła w stronę korytarza. Weszli w przestrzeń oświetloną jedynie czterema niewielkimi świecami, co nie dawało zbyt dużo światła, bo sam korytarz miał z sześć metrów jak nie więcej. Drzwi zamknęły się za nimi. - Omen vitae – powiedziała Hermiona i wejście ponownie otworzyło się przed nimi. - Niemożliwe – wyszeptał Snape gapiąc się w powstały otwór. - Zmieniłem hasło. - Widać nie zmienił pan – odrzekła Hermiona z doskonale wyczuwalną ironią w głosie. Severus podszedł do drzwi, przyłożył dłoń, wyszeptał parę zaklęć i powiedział: - Salazar Slytherin. Ponownie zamknął drzwi i wymówił nowe hasło. Nic się nie stało. Snape szarpnął za klamkę, ale wejście nadal pozostało zamknięte. - Omen vitae? – spróbowała Hermiona. Drzwi uchyliły się z cichym skrzypieniem. - Ooo… Chyba pańskie zaklęcia nie działają na to – wskazała palcem drzwi. - Najwyraźniej – Snape w zamyśleniu wpatrywał się w klamkę i pocierał palcem podbródek. – To chyba jakaś sztuczka dyrektora. To do niego pasuje, tak zaczarować drzwi, żeby hasło zostało to samo co za pierwszym razem. Widać, uznał to za świetny dowcip - warknął. - A nie ma na to żadnego przeciwzaklęcia? - Może jest, a może nie. Dużo zaklęć to wynalazki samego Dumbledore’a i nie zawsze wymyśla on do nich przeciwzaklęcia. A więc, może być tak, że na ten urok nie ma żadnego przeciwzaklęcia. - Może go zapytać? – zasugerowała dziewczyna. - To proszę bardzo, idź i zapytaj! - A żeby pan wiedział, zapytam! – odkrzyknęła i poszła prosto do gabinetu Dumbledore’a. Stanęła przed kamienną chimerą i… została tam. Nie znała hasła. - Fantastycznie! Mam dwie możliwości: zostać i poczekać, aż ktoś będzie wchodził bądź wychodził, albo wrócić się do Snape’a – powiedziała. To drugie nie uśmiechało jej się, bo wiedziała, że Snape na pewno ją wyśmieje i powie, że nie umie załatwić najprostszej rzeczy. Nie chciała upokorzenia, a już najbardziej ze strony Snape’a. Nie chciała, aby on się z niej wyśmiewał. To byłoby dużo gorsze, niż żarty Malfoya, zanim przystąpił do Zakonu. Mniej się denerwowała, gdy słyszała słowo „szlama” z ust Dracona, niż „kretynka” z ust Snape’a. To nie znaczyło, że się w nim podkochiwała, czy coś. Po prostu miała taki charakter: jeśli kogoś szanujesz i w pewnym sensie podziwiasz, nie możesz znieść krytyki i zmieszania z błotem. A Snape robił to wyjątkowo często. Pomimo tego, iż Hermiona była osobą silną psychicznie, powoli zaczął się burzyć ten mur, który ustawiła wokół siebie, by nie dopuszczać tego, co mówią inni. - Co tak stoisz moja droga? – McGonagall nadeszła z przeciwnej strony korytarza. - Czekam na kogoś, kto zna hasło do gabinetu profesora Dumbledore’a – odparła. – Muszę z nim porozmawiać. - Batoniki Twix – opiekunka Gryffindoru skrzywiła się nieznacznie. Nie podzielała Albusowego zapału do słodkości. – Przerzucił się na mugolskie słodycze. - Dziękuję pani bardzo. Hermiona wypowiedziała hasło i weszła po ruchomych schodach do gabinetu. - Witaj Hermiono. Co cię do mnie sprowadza? – zapytał Dumbledore. – Dropsa? Gryfonka pominęła milczeniem ostatnie pytanie Dumbledore’a i odparła: - Profesor Snape. A konkretniej jego drzwi. - Drzwi Severusa? A co się z nimi stało? Rozpadły się? – w oczach dyrektora rozbłysły, znane wszystkim, iskierki zdradzające rozbawienie. Wiedział o co chodzi, ale postanowił dać Hermionie możliwość przedstawienia swojego punktu widzenia. - Nic im nie jest. Chodzi o te drzwi od korytarza. Po stronie profesora. Hasło się nie zmienia. - Hasło? A po co mu zmiana? – rozbawienie wkradło się już w ton Dumbledore’a, choć usilnie starał się je powstrzymać. - Nie wiem. Może sam pan go o to zapyta? - Świetny pomysł! Zaraz… - Dumbledore podszedł do kominka i wywołał Snape’a. Po chwili w pełnej krasie z kominka wyłonił się Mistrz Eliksirów. - O co chodzi, Albusie? Jestem za… - urwał, gdy zobaczył Hermionę. – A więc już wiesz? Panna Granger powiedziała ci o drzwiach? - Owszem, powiedziała. Severusie, powiedz mi po co ci zmiana hasła? - Jak to po co?! Żeby po komnatach nie pałętały mi się wszystkowiedzące Gryfonki! Wyobraź sobie, że dzisiaj Granger próbowała dostać się do moich kwater. I udało jej się to! Pomijając fakt, że zmieniłem hasło zaledwie 10 minut wcześniej. Po prostu powiedziała moje stare hasło i weszła! Powiedz mi, Albusie, jak to się mogło stać? Dumbledore ponownie próbował walczyć z rozbawieniem i udawać poważnego. Prawie mu się udało. - Nie mam pojęcia, Severusie. Próbowałeś zaklęć zamykających? - Wszystkiego! I nic! - Niedobrze… - Dumbledore pochylił się, ale nie dlatego, że się martwił tylko, by ukryć szeroki uśmiech, jaki wywołała u niego reakcja Snape’a. – Chyba będę musiał to sam zobaczyć. Ale niestety nie dzisiaj. Mam zbyt dużo rzeczy na głowie. Wasz problem może chwilę zaczekać? - Albusie! - Dziękuję ci, Severusie, że mnie powiadomiłeś. A teraz przepraszam was, muszę się z kimś spotkać. Do widzenia – gestem delikatnie ich wyprosił, a gdy wyszli – Snape oburzony do granic możliwości, a Hermiona cicho chichocząca pod nosem – odetchnął głęboko. Jeszcze chwila i nie wytrzymałby. Jego samokontrola zawsze wisiała na włosku, gdy przychodziło do denerwowania Severusa. Nigdy nie umiał go porządnie oszukać, Mistrz Eliksirów za każdym razem umiał wyczuć podpuchę. - Ehh… To było ciekawe, nie sądzisz Fawkes? *** Hermiona z pewną obawą szła koło Snape’a. Nie odzywał się, ale było widać, że jest na granicy wybuchu. Jedno nieostrożne słowo i cały zamek może zatrząść się w posadach od jego wrzasku. Bawił ją sposób, w jaki Dumbledore ograł Snape’a. Tak, to zdecydowanie było zabawne. Zaśmiała się cicho. - Z czego rżysz, Granger? – warknął Snape. - Z niczego proszę pana – odparła śmiejąc się jeszcze głośniej. - Ach tak? To zobaczymy czy teraz się będziesz śmiała. Za wtargnięcie do moich komnat wyczyścisz wszystkie kociołki jakie mam w pracowni, a jak się zacznie rok szkolny, masz miesięczny szlaban z panem Filchem. Hermiona przestała się śmiać i aż się zapowietrzyła z oburzenia. - I minus dwadzieścia punktów dla Gryffindoru – dodał ze złośliwym uśmieszkiem, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. - Nie może pan! - Uwierz mi, mogę. - Ale rok szkolny jeszcze się nie zaczął! - W takim razie, zapiszę to i pierwszego września odejmę wszystkie punkty, jakie uzbierały ci się przez wakacje. - Nie może pan! - Granger, nie przeginaj. Dobrze wiem, co mogę, a czego nie mogę. Więc z łaski swojej zamknij się i zrób coś ze sobą, bo wyglądasz jak nastroszona kwoka. Nawiasem mówiąc, jak bardzo rozczochrana, nastroszona kwoka – dodał po chwili. – Czesałaś się dzisiaj? - Popatrz na siebie – odpyskowała i natychmiast zasłoniła usta, zorientowawszy się co powiedziała. - A to będzie kolejne dwadzieścia punktów. - Grrr… - Mówiłaś coś? - Nie. - I bardzo dobrze. Widzę cię jutro o 18 w moim gabinecie. Albo nie. Skoro już wiesz, jakie jest hasło do moich komnat, wejdź i mnie zawołaj. Mam dużo lepiej wyposażone laboratorium niż to w klasie. Nie spóźnij się, bo będą kłopoty. Powiedziawszy to, Snape odszedł zamiatając peleryną po podłodze. 9. Następnego dnia o godzinie pod drzwiami Snape’a, stała Hermiona z zegarkiem w ręku. Wybiła osiemnasta. - Omen vitae*. Drzwi się otworzyły, a Gryfonka weszła i zawołała: - Profesorze Snape?! - Idź prosto, a potem wejdź w pierwsze drzwi po prawej, naprzeciwko korytarza. To biblioteka. Tam poczekaj – głos Snape’a dobiegł z lewej strony dziewczyny. Zrobiła jak kazał. Po drodze rozglądała się na boki. Obok wejścia płonął jasno kominek. Przed nim stała czarna, skórzana kanapa z małym stolikiem. W głębi był barek. Po lewej stronie zobaczyła duże, dwuskrzydłowe, hebanowe drzwi. Hermiona domyśliła się, że prowadzą one do sypialni profesora. Zarumieniła się na samą myśl o Snape’ie i łóżku. Kretynko, o czym ty myślisz? – skarciła siebie w duchu. Stanęła przed dwoma parami drzwi. Wybrała prawe i po chwili znalazła się w niewielkim pomieszczeniu pełnym książek. Usiadła w fotelu przy dużym stole. Dookoła stało mnóstwo regałów wypełnionych, od podłogi, aż po sufit, zakurzonymi księgami, książkami, książeczkami i zżółkniętymi pergaminami. Chciwie wodziła wzrokiem po tytułach, mając nadzieję, że może kiedyś będzie mogła coś przeczytać tego zbioru. Już teraz do gustu przypadło jej przynajmniej dwadzieścia książek. Nagle, zaintrygowana pewną pozycją, wstała i szybko podeszła do półki. Wyjęła księgę i zaczęła ją wertować. - Kto ci pozwolił dotykać moich książek?! – wysyczał Snape, bezszelestnie podchodząc do Hermiony. Dziewczyna przestraszona podskoczyła i o mało co, nie wypuściła książki z ręki. - P-p-przepraszam… - jąkała się. Bała się, bo widać było, że Snape jest naprawdę wkurzony. - Nigdy więcej, bez mojego wyraźnego pozwolenie, nie wolno ci dotykać tych ksiąg. Ta, którą akurat przeglądałaś, była naszpikowana czarną magią. Zrozumiano?! – ostatnie słowo prawie wrzasnął. - T-tak… - To dobrze. Dopiero teraz Hermiona zauważyła, jak wygląda Snape. Widziała go na śniadaniu i obiedzie, ale wtedy był w swoich zwykłych szatach. Teraz miał na sobie koszulę (czarną, bo jakżeby inaczej), której dwa górne guziki były rozpięte i spodnie (również czarne). A najdziwniejsza była jego fryzura. Swoje długie, czarne włosy spiął w kitkę luźno leżącą na karku. Aż otworzyła usta ze zdziwienia. Wyglądał dużo, dużo lepiej i… przystojniej. Spłoniła się na samą myśl. Snape to zauważył i uśmiechnął się złośliwie. - O co chodzi, Granger? Czyżbyś się zarumieniła na mój widok? Hermiona posłała mu tylko wściekłe, zażenowane spojrzenie i nie odpowiedziała. - Rozumiem – powiedział, nadal mając na twarzy głupi uśmieszek samozadowolenia. – Idziemy – zakomenderował i wszedł przez drzwi po drugiej stronie biblioteki. Gryfonka ruszyła za nim. Jej oczom ukazało się duże, przestronne i świetnie wyposażone laboratorium. Na wszystkich ścianach wisiały półki z podstawowymi ingrediencjami do eliksirów, a pośrodku pomieszczenia ustawiony był stół, odporny na wypalenia i kwasy. - Tu masz kredens z mniej znanymi składnikami, tam zlew, tu schowek na sprzęt, a to jest twoje stanowisko pracy – Snape oprowadził ją w ekspresowym tempie. – Wiesz jak się robi Eliksir Wielosokowy? - Tak. - Wiesz? Skąd? - Eee… - zawahała się. Nie mogła powiedzieć mu, że uwarzyła ten eliksir w drugiej klasie, przy okazji kradnąc mu składniki. - Tak myślałem. Drugi rok. Sądziłaś, że się nie dowiem kto ukradł moje prywatne ingrediencje? Skórka boomslanga, sproszkowany róg dwurożca. I jak ci się wydaje, kto warzył eliksiry powodujące twój powrót do zdrowia? Nawiasem mówiąc, do twarzy ci było z wąsami i ogonem – rzucił złośliwie. Hermiona poczerwieniała z oburzenia. Tego już za wiele. - Zrób dziesięć kociołków – powiedział Snape leniwym głosem, po raz kolejny w przeciągu paru dni uprzedzając jej wybuch. - Dziesięć? Nie zdążę, przynajmniej do północy! I jak niby mam uwarzyć eliksir, na który normalnie potrzeba miesiąca? - Ech, Granger, Granger… - Snape pokręcił z dezaprobatą głową. – Ja ci mówię co masz robić, a ty wykonujesz to bez mrugnięcia okiem. W tej książce masz zaklęcie powodujące, że po zaczarowaniu kociołków, będzie się w nich działo to co w twoim – machnął dłonią i zza drugich drzwi, znajdujących się w laboratorium, wyleciała opasła księga. Podleciała do właściciela przy okazji uderzając Hermionę w ramię. - To bolało! Umie pan magię bezróżdżkowa? – dodała zdziwiona, rozcierając ramię. - Nie moja wina, że z ciebie taka niezdara, Granger. Tak, umiem. A tu jest przepis, dzięki któremu zrobisz eliksir w przeciągu niecałych pięciu godzin – ponownie machnął ręką i z szuflady biurka stojącego w kącie, wyfrunęła kartka gęsto zapisana eleganckim, pochyłym pismem. – Do roboty. - A co pan będzie robił? - Usiądę w fotelu i będę przyglądał się twojej pracy. Zobaczymy co umiesz – odparł zagadkowo. Hermiona nerwowo zabrała się do pracy. Przytaszczyła dziesięć kociołków ze schowka i ustawiła je obok siebie. Następnie nalała do każdego wody i rzuciła zaklęcie z książki, którą dał jej Snape. Przygotowała dziesięć razy więcej ingrediencji, niż potrzeba było do jednego kociołka eliksiru, ale w końcu kociołków miało być dziesięć. Zerknęła na Snape’a, który z tajemniczą miną lustrował ją od góry do dołu. Stanęła przy pierwszym kociołku i wrzuciła składnik. Szybko obróciła się w stronę pozostałych. Ta sama ingrediencja zniknęła z innych kupek, a pozostałe eliksiry zareagowały tak samo jak ten Hermiony. Zaskoczona spojrzała na Snape’a. - To działa! Severus prychnął. - A co myślałaś? Oczywiście, że działa. - Po prostu to jest dla mnie zaskoczeniem. A da się w ten sposób zaczarować większą ilość, czy zaklęcie działa tylko w określonych granicach. - Możesz zakląć dowolną ilość różnych rzeczy z tym, że na każdą rzecz musisz osobno rzucić zaklęcie. Nie da się tak zbiorowo. A teraz wracaj do pracy. Samo przygotowanie składników zajęło ci dwie godziny. Dziewczyna spojrzała na duży, ścienny zegar. Rzeczywiście, było po dwudziestej. Westchnęła i zaczęła wrzucać kolejne składniki. Nieźle jej idzie – myślał Snape, obserwując kolejne etapy przygotowywania eliksiru przez Hermionę. – Doskonała precyzja ruchów, idealnie pokrojone składniki. Całkiem, całkiem. Może coś z niej będzie. Gryfonka swoją pracę skończyła na pięć minut przed północą. Dokładnie wtedy zgasiła ostatni płomień, pod ostatnim kociołkiem. - Skończyłam – oznajmiła zmęczonym głosem. - Widzę – Severus podniósł się z fotela i podszedł do niej. Pochylił się nad jednym z kociołków, powąchał zawartość i lekko zamieszał chochlą. - Wydaje się, że wszystko jest dobrze. Hermiona nie wierzyła własnym uszom. On ją pochwalił! Powiedział, że zrobiła dziesięć kociołków eliksiru DOBRZE! Snape zauważył szczęście malujące na twarzy dziewczyny i szybko skojarzył o co chodzi. - To nie był komplement – warknął. – Mógłbym wyliczyć przynajmniej dwadzieścia błędów, jakie zrobiłaś podczas warzenia. Gdyby nie twój, niechętnie to przyznaję, szybki refleks, to wysadziłabyś całą pracownię w powietrze. Nie mówiąc już o tym, że wybuch zwiększyłby się dziesięciokrotnie. - Ale nie wysadziłam. Liczy się efekt końcowy – zripostowała szybko. - Do celu po trupach, mam rację? - Coś w tym stylu. - To nienajlepsza droga. - Jak dotąd wszystko było w porządku. - Do czasu. A teraz idź do siebie. Z racji tego, że są wakacje jutro również przyjdziesz o osiemnastej, pomijając fakt, że nazajutrz jest piątek. - Dobrze, panie profesorze – nie miała siły się z nim kłócić. Była strasznie wyczerpana i bolały ją nogi po ponad pięciogodzinnym staniu na twardej, kamiennej podłodze. Przeszła bibliotekę, salon, korytarz i znalazła się w swoich komnatach. Mimo, iż była głodna, nie chciało jej się wołać Zgredka i prosić o przyniesienie kolacji. Praktycznie nieprzytomna, wzięła krótki prysznic i położywszy się na łóżku, zasnęła od razu. *** Kolejnych kilka dni, minęło Hermionie w bardzo podobny sposób. Pobudka, śniadanie, robienie różnych rzeczy, aż do obiadu, po obiedzie ponowne robienie różnych rzeczy, czasami wypad do Nory, a potem o osiemnastej praktyki u Snape’a. W sumie codziennie kładła się spać około północy, a wstawała przed ósmą. O dziwo wystarczało jej to. Jako mała dziewczynka, potrzebowała przynajmniej jedenastu godzin snu, by móc jakoś funkcjonować. Teraz, jako siedemnastoletnia dziewczyna, po pięciu godzinach była już wyspana. Po, mniej więcej, tygodniu monotonia została przerwana. Wychodząc z lochów na śniadanie, Hermiona napotkała w sali wejściowej nieznaną kobietę. Miała ona długie, czarne, lśniące włosy, ciemnozielone oczy i pełne, krwistoczerwone usta. Również w kwestii biustu i długości nóg, Matka Natura jej nie poskąpiła. Po raz pierwszy w Gryfonkę uderzyła bardzo mocna fala zazdrości. Miewała już chwile, gdy zazdrościła innym czegoś, czego ona sama nie miała. Jednak zdarzało się to niezwykle rzadko. Tymczasem nieznajoma spowodowała, że Hermiona głośno prychnęła. Zwróciło to uwagę kobiety. - Witaj, złotko! – zaczęła przymilnym głosem, a Hermiona skrzywiła się na dźwięk słowa ‘złotko’. Nienawidziła go. - Co tu robisz? Przecież są wakacje, a ty nie wyglądasz na nauczycielkę. Wydaje się, że jesteś uczennicą. Trzecia klasa? - Owszem jestem uczennicą, ale za niecały miesiąc zaczynam siódmą klasę – odparła nieco nieuprzejmie dziewczyna. – Mieszkam w zamku, ponieważ mam tu praktyki. Czego pani tu szuka? - Och, rozumiem. Wyglądasz tak młodo – nieznajoma zrobiła zdziwioną minę. - Czego pani tu szuka? – zapytała ponownie Gryfonka. - Miałam się spotkać z niejakim Albusem Dumbledore’em wczoraj, ale nie mogłam. Musiałam załatwić parę ważnych spraw. Dlatego przyjechałam dzisiaj z samego rana. Zaprowadzisz mnie do niego? - Oczywiście – odparła lodowato dziewczyna. – Jest teraz pewnie w Wielkiej Sali, bo właśnie zaczęło się śniadanie. Proszę za mną. Hermiona otworzyła drzwi do Wielkiej Sali i wprowadziła nieznajomą. Gdy były w połowie drogi do stołu nauczycielskiego, drzwi ponownie otworzyły się, tym razem z hukiem uderzając o ścianę. Wszedł Severus Snape. - Seeeeeviiiiiiiiiiś!!! – przeraźliwy pisk odbił się echem po kątach sali. Nowo przybyła pobiegła w stronę Mistrza Eliksirów, rzuciła mu się na szyję i (Merlinie!) pocałowała go w policzek. - Eva? – zapytał zdziwiony Snape, odrywając jej ręce od swojej szyi, stawiając ją na ziemię i pospiesznie wycierając ślad czerwonej szminki. – Co ty tu do jasnej cholery robisz? - Przyjechałam, bo jestem w tym roku nową nauczycielką obrony przed czarną magią. Nie cieszysz się? – zrobiła smutną minkę. - Eee… - Severus nie wiedział co powiedzieć. Był zbyt zszokowany nagłym atakiem Evy, by móc odpowiedzieć sensownie. – Nową nauczycielką tak? Kobieta radośnie pokiwała głową, wkładając maskę ‘szczęśliwej panny młodej’**. - Cóż. Mo… - zaczął, ale nie dane mu było skończyć. Eva zasypała go gradem pytań i informacji o przeróżnych sprawach dotyczących dosłownie wszystkiego. Wszyscy patrzyli na nieudane próby Snape’a, mające na celu ucieczkę od gadatliwej baby. Flitwick tylko się uśmiechnął, Harry i Ron siedzieli z półotwartymi ustami, a Hagrid po powiedzeniu głośno „Cholibka!” zachował się podobnie jak oni. Jedynie Dumbledore uśmiechał się szeroko, ponieważ Hermiona, widząc zachowanie wspomnianej damy, zapowietrzyła się z oburzenia i szoku. - Panna McDavis! Jak miło! – wreszcie dyrektor zdecydował się przerwać tą komedię i tym samym uratować swojego Mistrza Eliksirów od załamania nerwowego. Eva odwróciła się gwałtownie, a stojący za nią Severus posłał wdzięczne spojrzenie Albusowi i od razu ruszył w kierunku stołu. Błyskawicznie usiadł na swoim miejscu, a widząc, że obok jest wolne, posłał Hermionie ostre spojrzenie mówiące, że jeśli natychmiast tu nie usiądzie to będzie źle. Towarzystwo Hermiony podczas posiłków nie było przez niego pożądane, ale z dwojga złego lepsza ona, niż Eva McDavis. Gryfonka zrozumiała przesłanie i błyskawicznie znalazła się koło Mistrza Eliksirów. Nowa nauczycielka zobaczywszy to, nachmurzyła się, ale na słowa dyrektora z powrotem przybrała maskę ‘szczęśliwej panny młodej’. - Moi drodzy to jest panna Eva McDavis, córka sławnego i szanowanego Mistrza Eliksirów – Anthony’ego McDavisa. Od dzisiaj będzie nauczycielką obrony przed czarną magią. Rozległy się nikłe oklaski, z racji tego, że osób do klaskania było niewiele. - Evo, proszę usiądź koło mnie. Mam parę pytań – Dumbledore wskazał ręką krzesło obok, nadal mając na twarzy szeroki uśmiech. Kobieta spełniła prośbę. - Co cię do nas sprowadza tak wcześnie? Miałaś przybyć dopiero na tydzień przed początkiem roku? A gdzie Anthony? Hermiona, usłyszawszy to, zmarszczyła brwi. Eva powiedziała jej, że była umówiona z Dumbledore’em na wczoraj, ale jej coś wypadło i nie mogła przyjechać. Teraz dowiedziała się, że kobieta miała przybyć dopiero za dwa tygodnie. Brązowowłosa pokręciła głową. Kłamczucha – przeszło jej przez myśl. - Nie mógł przybyć. Ważne sprawy zatrzymały go w Stanach - odpowiedziała Eva. - Szkoda. Liczyłem, że wspomoże nas w tych trudnych czasach. Skoro nie mógł przyjechać, to w taki razie, ty będziesz, razem z Severusem, prowadzić Klub Pojedynków. - Ooooch! Naprawdę? - Jak najbardziej – Dumbledore uśmiechnął się na widok rozanielonej twarzy Evy i wściekłego grymasu Severusa. Wiedział, że skazuje Snape’a na ciężkie tortury, ale nie miał wyjścia. Do prowadzenia Klubu potrzebne były dwie osoby. Severus był idealnym kandydatem na jedno stanowisko, a na drugie dyrektor miał nadzieję posadzić Anthony’ego McDavisa, ale wyszło, jak wyszło. W końcu zdecydował się na jego córkę. A szkoda, bo mimo, że McDavis specjalizował się w eliksirach, był również utalentowany w dziedzinie obrony przed czarną magią. Znał mnóstwo przeciwzaklęć i uroków, zarówno ofensywnych, jak i defensywnych. Niestety, wśród nauczycieli nie było żadnego, który by się nadawał, a aurorzy mieli zbyt dużo pracy. W ostateczności można poprosić Lupina, jeśli coś nie wyjdzie – myślał Dumbledore. – Chociaż nie. On ma żonę i dziecko. Powinien się zająć rodziną – z takimi myślami ponownie zabrał się za śniadanie. *** - Ty, widziałeś ją? – Ron szturchnął Harry’ego w bok. – Ładna jest. - Nooo… - Wybraniec wyraźnie się rozmarzył. - Ciekawe jak będą wyglądały nasze lekcje z nią. - Nooo… - I zastanawiam się jak zareagują inni uczniowie, gdy ją zobaczą. - Nooo… - Harry! Słuchasz mnie?! - Nooo… *** Między Hermioną i Snape’em toczyła się ożywiona dyskusja. A właściwie kłótnia. - Mówiłem ci, tak nie można, bo wybuchnie! - Jakbym nie wiedziała! Ale jeśli się zamiesza cztery razy odwrotnie do ruchu wskazówek zegara, przed wrzuceniem bazylii, to nie wybuchnie! Wiem, bo próbowałam! - Próbowałaś?! Gdzie?! - Eee… - Hermiona trochę się zmieszała. Prawdę mówiąc, urządziła w jednym z opuszczonych lochów, swoje własne laboratorium, ale Snape nie musiał o tym wiedzieć. – U pana, w laboratorium. Snape’owi zadrgała żyła na skroni. - Ty idiotko!!! U mnie?! Przecież to mogło wybuchnąć! - Ale nie wybuchło!!! Liczy się efekt końcowy! – wydarła się, powtarzając swoje wcześniejsze słowa. - Po trupach do celu, czyż nie?! - A żeby pan wiedział! - Przegięłaś – to słowo Snape wypowiedział niebezpiecznie cichym tonem. Na sali zrobiło się cicho. – Twoja noga już więcej nie postanie w moim laboratorium. Właśnie zakończyłaś swoje praktyki. Hermionie łzy stanęły w oczach. Wyrzucił ją? Nie, to niemożliwe… - Wyrzuca mnie pan? - Tak. Mam dość ciebie i twoich humorów. Twojego lekceważącego podejścia do innych ludzi oraz poważnych spraw. Żegnam. Powiedziawszy to Snape wstał i wyszedł bocznym wyjściem z Wielkiej Sali. Hermiona nadal siedziała przy stole, z oczami pełnymi łez i wzrokiem wbitym w blat. Po chwili również ona wybiegła z komnaty. Wpadła do swojej sypialni i rzuciła się z płaczem na łóżko. Kretynko!!! Pustogłowa idiotko!!! Ty i ten twój niewyparzony jęzor!!! Właśnie zaprzepaściłaś szansę na praktyki u najlepszego Mistrza Eliksirów na świecie!!! – wyzywała siebie w myślach. Po chwili złości przyszedł czas na zrezygnowanie i smutek. No tak… Koniec. Moje marzenia się nie spełnią. Nigdy. Przewróciła się na plecy i wpatrzyła w ciemnozielony baldachim nad łóżkiem. Łzy przestały już lecieć. Przeleżała tak kilka godzin, aż do obiadu. Postanowiła, że nie pójdzie do Wielkiej Sali i nie będzie narażała się na współczujące spojrzenia (Harry, Ron, Dumbledore itp.) i uszczypliwe komentarze (Snape). - Zgredku! – już dawno wyzbyła się dziwnej manii prowadzenia organizacji WESZ. - Panienka Hermiona! Zgredek bardzo się cieszy, że panienkę widzi! Co Zgredek może zrobić dla panienki? - Mógłbyś przynieść mi obiad? Nie zamierzam iść do Wielkiej Sali, chciałabym zjeść u siebie. - Oczywiście! Zgredek zaraz przyniesie! – powiedziawszy to skrzat ukłonił się i zniknął. Hermiona wstała i powlokła się do salonu. Usiadła na kanapie, a po chwili pojawił się przed nią talerz z jedzeniem. Niechętnie zabrała się za jedzenie, mimo burczenia w brzuchu. Zjadła tylko kilka kęsów i już miała dość. Poszła z powrotem do sypialni i ponownie rzuciła się na łóżko. Zasnęła. Obudziwszy się, zerknęła na budzik. Osiemnasta pięć! Snape ją zabije! Spóźniła się na praktyki i teraz jak nic ją wywali! W pośpiechu wstała z łóżka. W połowie drogi między sypialnią, a korytarzem przypomniało jej się wydarzenie ze śniadania. No tak… Ona tu się spieszy, a tak naprawdę nie ma po co… Zrezygnowana zawróciła do salonu i usiadła na kanapie przed kominkiem, w którym ledwo tliły się ostatki szczap drewna. Ponownie zatopiła się w myślach. Wpatrzona w popiół nie zauważyła wysokiej postaci stojącej w wejściu. Snape przyszedł zobaczyć co się z nią dzieje. Nie było jej na obiedzie, ani kolacji. Wiedział, że zareagował zbyt pochopnie. Wiedział, że to było jej marzenie odkąd skończyła jedenaście lat i przyszła do Hogwartu – zostać Mistrzynią Eliksirów. Ale, na Merlina! Z takim nastawieniem nigdy daleko nie zajdzie. Do celu po trupach – on tak robił i co z niego pozostało? Wrak człowieka. Ta dziewczyna musi się zmienić – myślał. – Inaczej skończy jak ja. Nie można dopuścić, by zmarnował się taki talent. - Granger? Nie byłaś na obiedzie. Dlaczego? – odezwał się nadspodziewanie łagodnym głosem. Hermiona gwałtownie uniosła głowę. O nie… - jęknęła w myśli. - Nie chciałam przychodzić – odpowiedziała cicho. - Z mojego powodu? - Po części. - Musisz zrozumieć, że tak dłużej nie można – podszedł i usiadł obok niej. – Do celu po trupach. Poświęcisz nawet własnych przyjaciół i rodzinę, by osiągnąć cel? Bo tak wynika z twojej dewizy. Dziewczyna pokręciła głową. Nie mogłaby poświęcić najdroższych jej osób. Nie potrafiłaby. - Więc rozumiesz, dlaczego musisz się zmienić. Ja również, w młodości, byłem podobnie nastawiony do świata. Nie zważałem na uczucia innych, obchodziło mnie jedynie moje życie. Do czasu, gdy przez nieuwagę na lekcji transmutacji, doprowadziłem do wypadku. Mieliśmy transmutowanie ludzi w rzeczy martwe. Na pewno pamiętasz to z lekcji w szóstej klasie – Hermiona pokiwała głową, uważnie słuchając i wpatrując się w profil nauczyciela. – Byłem w parze z pewnym chłopcem. Profesor kazał mi przetransmutować go w szafę. Nie skupiłem się, zaklęcie rzuciłem od niechcenia i mój przyjaciel wylądował w Św. Mungu. Na początku jego stan był krytyczny, ale z czasem było coraz lepiej. Gdy już mieli go wypisać ze szpitala, spotkałem go w holu. Wściekł się na mój widok, co było zrozumiałe. Wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie. Nic się nie stało. Okazało się, że podczas rekonwalescencji po wypadku, z jego ciała wyciekła cała magia. Gdy sobie to uświadomił, dostał histerii. Uzdrowiciele zabrali go z powrotem, tym razem na oddział dla tzw. ‘szaleńców’, ale naprawdę leżeli tam ludzie wykończeni i złamani przez życie. Potrzebował kolejnej długiej kuracji, by przyzwyczaić się do funkcjonowania, jak mugol. Nigdy mi tego nie wybaczył. I ja sobie też tego nie wybaczyłem. Od tamtego wydarzenia, zmieniłem się. Zacząłem bardziej zwracać uwagę na innych. I tobie radzę to samo. Dziewczyna była zdziwiona opowieścią Snape’a. Nie sądziła, że po takim wybuchu złości rano, przyjdzie do niej wieczorem i opowie jej właśnie to. - Dziękuję – powiedziała. - Za co? - Za uświadomienie mi jaka byłam głupia. Jak bardzo nie liczyłam się z innymi. Że gdybym dalej prowadziła taki tryb życia, mogłabym doprowadzić do takiej sytuacji, jak pan. Dziękuję – uśmiechnęła się do niego. Również przez twarz Snape’a przemknął cień uśmiechu. - Panie profesorze? - Tak? - Przyjmie mnie pan z powrotem na praktyki? Severus zawahał się. Niby powiedziała, że była głupia i nie liczyła się z uczuciami innych, ale nie miał pewności, że mówiła prawdę. Po Gryfonach można się spodziewać wszystkiego. W końcu postanowił dać jej ostatnią szansę. - W porządku. Przyjmę cię z powrotem, ale musisz obiecać, że nie będziesz wykonywała samodzielnych badań, bez mojego nadzoru. Jeśli masz jakieś pomysły na ulepszanie, czy tworzenie eliksirów, to musisz zwrócić się z tym do mnie. - Dziękuję! – Hermiona zerwała się z miejsca i rzuciła Snape’owi na szyję. Zszokowany mężczyzna nie wiedział co zrobić. To już drugi raz tego dnia, ktoś go przytulił. Po Evie można się było tego spodziewać, ale Granger? – myślał. - Granger! Puść mnie! – syknął, opanowawszy się. Robię się miękki na starość - pomyślał. Hermiona z uśmiechem puściła go i usiadła z powrotem na swoje miejsce. - Przepraszam, panie profesorze – próbowała udawać skruszoną, jednak jej radość zdradzał szeroki uśmiech. – I obiecuję, że nie będę więcej próbować samodzielnych badań. - Dobrze. Jutro widzę cię na śniadaniu. Dobranoc. - Dobranoc, panie profesorze. Snape wyszedł, a szczęśliwa Hermiona umościła się z wygodnie na kanapie. Zawołała skrzata, by dorzucił do ognia i przy świetle kominka zaczęła czytać książkę. _________________ * Omen vitae – (łac.) znak życia. ** Maska ‘szczęśliwej panny młodej’ to taki głupi uśmieszek jak u blondynek z dowcipów xD Zresztą sami sobie wyobraźcie xDD 10. O godzinie ósmej rano następnego dnia, Hermiona siedziała już w Wielkiej Sali z radosnym uśmiechem na twarzy. Harry podszedł do niej zaciekawiony i zapytał: - Hermiono, wszystko w porządku? - Jak najbardziej, Harry! – odparła, wciąż szczerząc zęby. - Już się nie przejmujesz wczorajszym wywaleniem z praktyk? - Nie. Snape przyszedł wczoraj wieczorem i przyjął mnie z powrotem. Dziwne prawda? - Bardzo – przytaknął Wybraniec. – Ciekawe dlaczego tak zrobił? - Nie mam pojęcia. Po prostu, trochę po osiemnastej przyszedł, zapytał dlaczego nie było mnie na obiedzie i kolacji, a potem powiedział, że mogę wrócić – Hermiona skłamała sama nie wiedząc czemu. Podświadomie czuła, że nie powinna opowiadać historii Snape’a Harry’emu. Że powinna zachować to dla siebie. - Hermiono? Dobrze się czujesz? – w głosie Harry’ego pobrzmiewała troska. - Wszystko dobrze, Harry. Zamyśliłam się trochę. Mówiłeś coś? - Pytałem o której idziesz na praktyki do Snape’a. Masz je dzisiaj? - Tak. O osiemnastej, jak zwykle. Gdzie Ron? - sprytnie zmieniła temat. - Chyba się dopiero ubiera. Jak wychodziłem, smacznie chrapał – roześmiał się Złoty Chłopiec. Ich rozmowę przerwało wejście Dracona. - Dzień dobry wszystkim! - Draco! Co tu robisz? – zawołała zdziwiona Hermiona. - Przyjechałem na staż do Poppy. Zaczynam od jutra – odparł, witając się z dwójką przyjaciół i siadając obok. - Jesteś z nią po imieniu? – zaciekawił się Harry. - Naturalnie! Jak uczeń z Mistrzem. Podejrzewam, że Hermiona również jest z profesorem Snape’em po imieniu, czyż nie? - Eee... Raczej nie. A powinnam? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Hermiona. - To naturalna kolej rzeczy. Przynajmniej tak zawsze było. Z opowieści rodziców słyszałem, że uczniowie, praktycznie od zawsze zwracają się do swoich Mistrzów po imieniu i na odwrót. Ty nie mówisz do profesora „Severusie”? - Nie. - Dziwne. Wuj wydawał się być tradycjonalistą. - Widać nie jest. I tak sobie nie wyobrażam mówienia do strasznego Nietoperza Z Lochów, „Severusie”. To po prostu przechodzi ludzkie pojęcie – powiedziała Hermiona. - Jedynymi osobami, które tak do niego mówią to: Dumbledore, McGonagall, inni nauczyciele, Lucjusz, Narcyza i ta cała McDavis. Do tego wszystkiego nie wliczam śmierciożerców – dodała po chwili. - Nawet w gronie śmierciożerców nie każdy mówił do niego po „Severusie”. Większość zwracała się po nazwisku, a tylko sam Czarny Pan i parę osób z Wewnętrznego Kręgu mówiło mu po imieniu. Reszta, albo czuła respekt, albo pogardę. Nie wiem – powiedział Draco. – Oho! Idzie śpioch! Do Sali wszedł zaspany Ron. Włosy miał potargane, a koszulkę założoną na lewą stronę. - Czeeeeeeeeeść – ziewnął i zabrał się do śniadania. – Ominęła mnie ważna rozmowa? - W sumie to nie – odrzekł Harry. Mówiliśmy o relacjach Mistrz – uczeń. Zastanawialiśmy się również dlaczego Hermiona i Snape nie mówią sobie po imieniu. Aha i czy wiesz, że masz koszulkę na lewą stronę? – dodał złośliwie. Do Rona docierało co drugie słowo, więc sens wypowiedzi Harry’ego został nieco zniekształcony. Ostatniego pytania nie usłyszał, albo po prostu je zignorował. - CO?! Hermiona mówi do tego obrzydliwego Nietoperza po imieniu?! - Ron! Nie mów tak o nim! I nie odzywamy się do siebie po imieniu, mimo, że jesteśmy w relacjach Mistrz-uczeń. Źle zrozumiałeś. - Aha – odparł i zajął się na powrót jedzeniem. Drzwi otworzyły się i do Sali wszedł Snape z uwieszoną na jego ramieniu Evą. Mężczyzna był wściekły. Próbował uwolnić się od kobiety, ale na próżno. Dostrzegłszy wolne miejsce między Hermioną i Dumbledore’em, strząsnął dłoń Evy ze swojego ramienia i przyspieszył kroku. Usiadł na krześle i ukrył twarz w dłoniach. - Dzień dobry, profesorze. Wspaniały poranek, nieprawdaż? – zapytała z uśmiechem Gryfonka. - Wsadź ten swój kudłaty łeb w talerz i siedź cicho – warknął Snape. - Chyba coś pan dzisiaj nie w sosie – zażartowała. – Stało się coś? Ktoś pana zdenerwował? – tu pozwoliła sobie na jawną aluzję, ale wypowiedziała to na tyle cicho, by Eva nie usłyszała. - Jedyną osobą, która mnie teraz denerwuje jesteś ty, Granger. Ale tak, masz rację – westchnął. – Nie wiem za co mnie tak pokarali. Nie zrobiłem nic złego – zakpił. - Rzeczywiście. Nie zrobił pan nic złego. - Raczysz sobie żartować? - Nie żartuję. Sądzę, że odkupił pan swoje winy, przynajmniej po części – ton Hermiony był poważny. Snape zerknął na nią, ale ujrzawszy powagę na jej twarzy, rozluźnił się. - Możemy o tym nie mówić? Widzę, że zastosowałaś się do mojego polecenia – zmienił temat. - Jakiego? Ach tego! Rzeczywiście, jak obiecałam, tak zrobiłam. I powiem panu, że przyszłam na śniadanie jako jedna z pierwszych. - Zadziwiające – sarknął. – A czy teraz, po opowiedzeniu mi wszystkiego co ci na sercu leżało, mogę już się zająć śniadaniem? - Ależ proszę bardzo! Ja panu nie przeszkadzam. - Nie, skądże. Oboje zajęli się swoimi talerzami. Na drugim końcu stołu Eva opowiadała Flitwickowi jakąś zajmującą historię. Co chwilę zerkała w stronę Severusa. Opowieści przysłuchiwał się z uwagą Hagrid. - Wiesz, nie podoba mi się ta McDavis – szepnęła Hermiona do Dracona. – Wygląda na taką fałszywą, a jej uroda to prawdopodobnie tylko przykrywka. Wydaje mi się, że nie przyjechała tylko, by uczyć. Musi mieć w tym jakiś głębszy cel. - Też odniosłem takie wrażenie. Wuj coś mi opowiadał o niej, że niby poznał ją podczas praktyk w Stanach. Jak zapytałem, czy była to jakaś bliższa znajomość, to zmieszał się, warknął żebym się nie wtrącał do cudzych spraw i zmienił temat. A na jakiej podstawie sądzisz, że jest fałszywa? – zapytał. - Wczoraj spotkałam ją w sali wejściowej. Nawet się nie przedstawiła. Powiedziała, że miała się spotkać z Dumbledore’em w środę, a później dowiedziałam się, że miała przyjechać dopiero na tydzień przed rozpoczęciem roku. Można uznać, że pomyliła się w terminach, ale jak dla mnie to zwyczajnie skłamała. - Według mnie nie należy jej ufać. - Też tak sądzę. A ty, Harry? Jak uważasz? – Hermiona zwróciła się do Wybrańca. - Hmmm? Przepraszam, zamyśliłem się. - Pytałam, czy sądzisz, że McDavis należy ufać, czy nie – powtórzyła pytanie Gryfonka. - Dlaczego nie? Nie wydaje mi się, by mogła jakoś nam zagrozić. Jest miła i ładna. - Chyba go trafiło – szepnął Draco do Hermiony, uśmiechając się złośliwie. - Taaa... Najwyraźniej – odparła szczerząc zęby do nic nierozumiejącego Harry’ego. Severus przysłuchiwał się tej cichej wymianie zdań. On też uważał, że nie należy ufać Evie. Pamiętał, jak spotkał ją kiedyś na spacerze. Szła pod rękę z niejakim Augustusem Avery’m. Z tego co wiedział, to jedyną kobietą w życiu Avery’ego była Bellatriks, ale podobno była to przygoda na jedną noc. Przynajmniej tak mówiła Bella. Nawet żadna z najbardziej rozpuszczonych prostytutek, czy striptizerek, które zamawiali na różne imprezy, nie chciała spędzić z nim wieczoru. Już na pierwszy rzut oka było widać, że mężczyzna ten lubował w cierpieniu innych i ma takie doświadczenie z kobietami jak pięciolatek. Spotkanie McDavis i Avery’ego, zaniepokoiło Severusa. Na szczęście nie widzieli go, bo byli zbyt zajęci sobą. Severus wzdrygnął się na samo wspomnienie. Obrzydlistwo. - Panie profesorze, był pan już u Hagrida, sprawdzić co z jednorożcem? – Hermiona, jak zwykle, chciała wszystko wiedzieć. - Tak, byłem. A po co ci ta informacja? – zapytał. - Bo również chciałabym zobaczyć, jak się czuje. - Nie radzę tam iść. Ilekroć ktoś się do niego zbliża, zaczyna prychać ostrzegawczo, ale jeśli go zignorujesz, to może się na ciebie rzucić. Hagrid został już poturbowany. - Czy to znaczy, że już jest zdrowy? - Nie do końca. Teoretycznie nic mu nie dolega, ale nie można go puścić do Lasu, póki nie złapiemy chimery, która go zaatakowała. Jeśli tego nie zrobimy, to może zaatakować ponownie. Dlatego lepiej, żeby żadne z was nie chodziło do Zakazanego Lasu – ostatnie zdanie Snape skierował również do Dracona, Rona i Harry’ego, z tym, że słuchał go tylko Draco. Harry był zajęty wpatrywaniem się w Evę, a Rona bardziej interesowało to, co ma na talerzu, niż słowa mężczyzny. - Czyli mogę go zobaczyć? – Hermiona nie ustępowała. - Nie. Może się zdarzyć, że zerwie się z uwięzi. - CO?! Uwięziliście go?! - Nie było innego wyjścia. Gdybyśmy tego nie zrobili, uciekłby do Lasu albo grasował po błoniach. I trochę szacunku – dodał. - Ale tak nie można! - Już ty się nie wtrącaj. - Czyli nie mogę iść go zobaczyć? - Nie. Hermiona wbiła spojrzenie w talerz, a w jej umyśle zaczął kiełkować plan. Pójdzie dzisiaj po południu do Hagrida pod pretekstem odwiedzenia przyjaciela. Harry i Ron jej potowarzyszą, a gdy oni zajmą pół-olbrzyma rozmową, ona wymknie się tylnymi drzwiami i zobaczy jednorożca. Tak, to dobry plan. Snape będzie siedział u siebie, przynajmniej taką mam nadzieję – myślała. Tymczasem Severus delikatnie sondował jej myśli. Była kompletną ignorantką, jeśli chodzi o oklumencję, więc nawet nie wyczuła, że ktoś wszedł do jej umysłu. Wykrzywił wargi w szyderczym uśmiechu, gdy zobaczył jej plan. Udaremni go. Taaak... To było coś co lubił. Psuć szyki Gryfonom i odbierać im punkty. *** Po śniadaniu Hermiona postanowiła zmienić wystrój swoich komnat. Zaczęła od gabinetu. Zdecydowała zamienić go w małe laboratorium, a tamto w opuszczonym lochu zlikwidować. Teoretycznie drzwi były zabezpieczone hasłem i przeróżnymi zaklęciami zamykającymi, ale każde zaklęcie i każde hasło można złamać. W gabinecie, duże mahoniowe biurko transmutowała w stół do krojenia składników. Przygotowała również parę stanowisk do warzenia eliksirów. Na ścianach zawiesiła półki na składniki. Wszystko wzorowała na laboratorium Snape’a. Miała jedynie problem ze schowkiem i zlewem. W końcu uznała, że umywalka w łazience wystarczy, ale jakby co, istnieją zaklęcia opróżniające. Kłopot ze schowkiem również został rozwiązany. Hermiona po prostu oddzieliła kawałek pomieszczenia murkiem i tym sposobem uzyskała przestrzeń na kociołki, chochle i tym podobne. Urządzanie jednego pokoju zajęło jej ponad godzinę. Przeszła do łazienki. Tu postanowiła nic nie zmieniać, bo podobało jej się. Duża wanna, a właściwie niewielki basenik, wyłożony biało-zielono-niebieskimi płytkami z mnóstwem kurków, zajmujący praktycznie połowę pomieszczenia, mała kabina prysznicowa w rogu, umywalka z szafką na kosmetyki i dużym lustrem oraz drzwi do toalety. Skierowała kroki do sypialni. Mimo, że łóżko miała duże, dwuosobowe, a nawet zmieściłyby się tam trzy osoby, zdecydowała się poszerzyć je jeszcze trochę. Purpurowe ściany przyciemniła, a baldachim nad łóżkiem zamieniła z bawełny na muślin. Szafę przestawiła w róg pokoju i zmieniła kształt. Nadal była dwuskrzydłowa, ale teraz zamiast samego drążka na wieszaki, jedna połowa to były półki, a druga – wolna przestrzeń z drążkiem. Na dole znajdowały się szuflady, a po wewnętrznej stronie drzwi – lustro. Obok łóżka stała szafka nocna z szufladą na drobiazgi i paczką chusteczek na wierzchu. Poszła do salonu. Tu było najwięcej do zmieniania. Okna dawały za mało światła, mimo, że były wyczarowane. Ciężkie kotary zamieniła na delikatne, satynowe zasłonki o szmaragdowym kolorze. Od razu zrobiło się jaśniej. Sofę przestawiła bliżej kominka i zmieniła kolor z ciemnoczerwonego na czarny, ławę zlikwidowała, a na jej miejsce wyczarowała mały stoliczek, który postawiła obok sofy. Po bokach postawiła dwa fotele w kolorze o dwa tony jaśniejszym, niż sofa. Ogólnie całe jej mieszkanie utrzymywało się w tonacji czarno-zielonej z lekką domieszką czerwieni w sypialni. Jedynie łazienka była wyjątkiem. W bibliotece nie zmieniła nic poza przemalowaniem ścian z ciemnoczerwonego na ciemnozielony i powiększeniem stołu. Gdy skończyła wszystko było po trzynastej. Całe przemeblowanie trochę ją zmęczyło, więc postanowiła usiąść na sofie i odpocząć przy dobrej książce. Wybrała podręcznik eliksirów do siódmej klasy i zagłębiła się w lekturze. Nie zdążyła przewrócić nawet jednej strony, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Poszła otworzyć. - Hej, Hermiona! - Harry z Ronem postanowili ją odwiedzić. – Przyszliśmy zobaczyć twoje mieszkanie. I pogadać jak za starych dobrych czasów. - Jasne, wejdźcie! Chłopcy przekroczyli próg i od razu uderzyła ich w oczy zieleń ścian. - Hermiono! Masz zielone ściany! Jak mogłaś?! – jęknął Ron. - Mogłam! – zaperzyła się Gryfonka. – Moje komnaty i mogę robić co mi się podoba! Lubię zielony kolor i właśnie dlatego postanowiłam pomalować ściany na zielono. Nie obchodzi mnie, że jest to kolor zamieszczony w godle Slytherinu. Podoba mi się i kropka. - Okej, okej, spokojnie. Po prostu jesteś Gryfonką i myśleliśmy, że jakoś to podkreślisz. - To są głupie uprzedzenia. Ja na przykład uważam, że Draconowi świetnie pasuje kolor niebieski, a przecież niebieski to kolor Ravenclawu, czyż nie? A rude włosy Ginny doskonale komponują się z ślizgońską zielenią – dodała uprzedzając ich protesty. – Te całe kolory to kretynizm. Obaj chłopcy popatrzyli po sobie, ale nie odezwali się. Wiedzieli, że jeśli Hermiona się na coś uprze, to nie ma siły, która by ją od tego odwiodła. Cała trójka usiadła przed kominkiem. - Wiecie co? Ja tak sobie myślę, że może po obiedzie pójdziemy do Hagrida? – zaproponował Harry. - Wiesz Harry, że chciałam o to samo zapytać? – odparła Hermiona. – Mam pewien plan, który wymaga waszej pomocy. - TY masz plan i prosisz o pomoc NAS? – zdziwił się Ron. - Tak. Chcę obejść zakaz Snape’a. Słyszeliście o tym jednorożcu, co znalazłam go na skraju Zakazanego Lasu? – obaj skwapliwie pokiwali głowami, chłonąc słowa dziewczyny niczym gąbki wodę. W końcu nieczęsto można zrobić jakiegoś psikusa Snape’owi. – Mianowicie, dzisiaj zapytałam Snape’a, czy mogę go zobaczyć. - Snape’a? – zapytał głupio Harry. - Nie, Harry, jednorożca. Snape powiedział, że jeśli ktoś stara się do niego zbliżyć, to zwierzę szarpie się i prycha. Ja osobiście sądzę, że to tylko wymysł Snape’a. Chodzi o to żebyście pomogli mi, dostać się do jednorożca, bo chcę go zobaczyć. Mój plan jest taki: pójdziemy do Hagrida, wy go zagadacie, a ja wymknę się tyłem i podejdę do ogrodzenia z jednorożcem. Nie będzie mnie dosłownie pięć minut. Hagrid nie powinien niczego zauważyć. I co? – powiodła wzrokiem po ich twarzach. – Pomożecie mi? - Hermiono, to wbrew regulaminowi, zakazowi nauczyciela i w ogóle to jest niebezpieczne – Harry miał poważną minę, a Hermiona zbladła. On chyba nie mówi poważnie – pomyślała. - Nie sądzę byś powinna to robić – Wybraniec kontynuował. - Skoro Snape powiedział, że nie, to nie możesz mu się sprzeciwiać. On ma rację, ale... kogo obchodzą zakazy Snape’a? Jasne, że ci pomożemy, co nie Ron? - Oczywiście! Z przyjemnością! - Dzięki chłopaki! Jesteście kochani! – dziewczyna rzuciła się im na szyję. – A teraz już chyba pora iść na obiad. Za piętnaście minut się zaczyna. Chodźcie! Aha. Na przyszłość pamiętajcie – hasło do moich komnat brzmi: Virtus*. Złota Trójca wyszła i jak za dawnych czasów, razem przemierzała szkolne korytarze śmiejąc się i żartując. _________________ * Virtus – (łac.) cnota 11 cz. I Po zjedzonym obiedzie cała trójka, jak gdyby nigdy nic, skierowała się do chatki Hagrida. Szli przez błonia, śmiejąc się na całe gardło i zataczając na boki. W końcu jakoś udało im się dojść. Podczas tych wygłupów nie zauważyli ciemnej postaci, idącej w odległości jakichś stu metrów za nimi. Zapukali do drzwi, ale nikt nie odpowiedział. Obeszli więc domek dookoła i nawoływali Hagrida. Znaleźli go dopiero przy grządce z dyniami. Przywitali się i weszli przez tylne drzwi. Tymczasem ciemna postać korzystając z zamieszania wywołanego powitaniem, ukryła się za drzewami, na skraju Lasu, skąd miała doskonały widok na zagrodę jednorożca. Severus Snape usiadł na ziemi, oparł się o pień drzewa i poluzował kołnierzyk koszuli. Było bardzo gorąco. Sądził, że będzie musiał trochę poczekać na Granger, jednak mylił się. Już po piętnastu minutach drzwi tylnego wejścia otworzyły się i na prażące słońce wyszła Gryfonka. Promienie słońca zatańczyły na jej nieujarzmionych włosach, a Severus pomyślał, że światło potrafi zdziałać cuda. Dziewczyna podeszła powoli do ogrodzenia. Jednorożec, dotychczas leżący na ziemi, podniósł się i cicho zarżał. Wyciągnęła rękę z jabłkiem i nadal powoli zbliżała się do zwierzęcia. Snape obserwował to z mieszaniną strachu i fascynacji. Wiedział, że powinien zareagować, jednak chęć zobaczenia co będzie dalej była silniejsza. Wstał, otrzepał się z igliwia i podszedł bliżej, ale zatrzymał się w cieniu. Patrzył na poczynania dziewczyny w milczeniu. Hermiona z mocno bijącym sercem zbliżała się powoli do jednorożca. Wyciągnęła rękę z jabłkiem i dalej szła w kierunku zwierzęcia. Ze zdziwieniem zauważyła, że nie zachowuje się on jak osaczona, czy przestraszona bestia. Był raczej spokojny, choć niepewny intencji dziewczyny. Zacmokała cicho, a jednorożec odpowiedział cichym prychaniem. Ośmielony podszedł aż do drewnianych sztachet, wyciągając pysk w kierunku przysmaku. Zadowolona, pokonała te kilka metrów dzielących ją od ogrodzenia błyskawicznie, jednak nie na tyle szybko, by przestraszyć zwierzę. W jednej chwili na jej wyciągniętej dłoni leżało soczyste jabłko, a w następnej już go nie było. Jednorożec schrupał je ze smakiem, a potem zaczął ją obwąchiwać w poszukiwaniu innych smakołyków. - Niestety, nie mam więcej – zaśmiała się. – Gdybym wiedziała, że tak bardzo lubisz jabłka, przyniosłabym więcej. Uniosła rękę i z wahaniem pogłaskała zwierzę po szyi. Jednorożec przyjął pieszczotę z wyraźną przyjemnością, a gdy zabrała dłoń, był niezadowolony. Hermiona ze śmiechem zmierzwiła mu srebrzystą grzywę. Severus obserwował wszystko z rosnącym zdziwieniem. Jakim cudem udało jej się podejść na bliżej niż pięć metrów do tego zwierzęcia i nie zostać poturbowaną?! A na dodatek jeszcze, zjadł jej jabłko z ręki i pozwolił się pogłaskać?! Wiedział, że powinien wyjść i odciągnąć ją od ogrodzenia, ale nie umiał się na to zdobyć. Stał w miejscu niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Po kilku chwilach to obezwładniające uczucie znikło, a Hermiona wróciła do chaty. Snape ruszył skrajem Lasu w kierunku zamku. Po drodze postanowił, że pod wieczór porozmawia z Granger. *** Około godziny siedemnastej, drzwi do korytarza po stronie Hermiony otworzyły się z hukiem i wpadł przez nie Snape. - Granger, chyba wyraźnie powiedziałem ci, że masz się nie zbliżać do jednorożca, czyż nie? Hermiona leniwie podniosła głowę znad czytanej książki i z umiarkowanym zainteresowaniem czekała na ciąg dalszy reprymendy. Nie omyliła się. - To zwierzę jest niebezpieczne! Co ty sobie myślałaś podchodząc do ogrodzenia i na dodatek karmiąc go jabłkiem?! I jak, na Merlina, udało ci się sprawić, że cię nie zaatakował?! - A bo ja wiem? Może wyczuł moje intencje? - A moje to niby jakie były? – warknął, podchodząc bliżej. - Eee… A bo ja wiem? – powtórzyła się. – Może inne? Severus machnął ręką. Nie miał ochoty prowadzić dalej tej konwersacji. - Chodź. Idziemy na błonia – powiedział. - Ale po co?! - Do jednorożca. Zobaczymy czy zareaguje tak samo jak za pierwszym razem. Hermiona posłusznie wstała i oboje wyszli z zamku, kierując się w stronę chatki Hagrida. Olbrzym był w środku, o czym świadczył dym z komina. W milczeniu doszli do zagrody. Snape stanął w odległości około pięciu metrów i delikatnie popchnął Hermionę, nakazując jej iść do zwierzęcia. Jednorożec zobaczywszy dziewczynę zaczął się szarpać. Gryfonka wyciągnęła dłoń i uspokoiła go pieszczotą, którą przyjął radosnym prychnięciem. - Niech pan popatrzy – zwróciła się do Mistrza Eliksirów. I on ma być groźny? Przecież to uosobienie dobroci i posłuszeństwa – powiedziawszy to, Hermiona ponownie pogłaskała zwierzę po szyi. Severus zbliżył się, a jednorożec prychnął ostrzegawczo. Zlekceważył to i podszedł jeszcze bliżej. Tym razem zwierzę wystraszyło się i stanęło dęba. - Odsuń się! – krzyknął Snape, widząc co się dzieje, a że Hermiona nie reagowała skoczył przed nią i rozłożył ramiona, zasłaniając ją własnym ciałem. Dzięki temu zarobił kilka szram na klatce piersiowej, od kopyt jednorożca. Bestia skoczyła ponad szczątkami ogrodzenia i pognała w Las. Z chaty wybiegł Hagrid. - Cholibka, Severusie! Jesteś cały? – wołał. - Nie, w kawałkach – sarknął zapytany, próbując się nie przewrócić. Rany na piersi były dość rozległe. - Przez głupotę Granger, będę miał parę nowych blizn do kolekcji – dodał pod nosem. Hagrid pochylił się i przytrzymał Snape’a. Mistrz Eliksirów oparł się na ramieniu Hagrida i ciężko oddychał. Upływ krwi był bardzo duży. Po chwili nie wytrzymał i stracił przytomność. Pół-olbrzym wziął go na ręce. - Hagridzie, szybko! Zanieś go do mnie – jest najbliżej! – krzyknęła Hermiona. Ona nie odniosła żadnych obrażeń. Hagrid ruszył szybkim krokiem w kierunku zamku, a dziewczyna pospieszyła za nim. Nikt nie zauważył srebrnego, parzystokopytnego zwierzęcia, stojącego w cieniu ogromnego dębu i przyglądającego się im. Po paru minutach znaleźli się w mieszkaniu Hermiony. Właścicielka od razu poleciała w kierunku sypialni. - Połóż go na moim łóżku! Jest większe niż sofa! – rozkazała dziewczyna. Pół-olbrzym wykonał polecenie i ostrożnie złożył na ogromnym łożu, nieprzytomnego Snape’a. - Hagridzie, idź do profesora Dumbledore’a i powiedz mu o wszystkim. A potem spróbuj złapać jednorożca. Wydaje mi się, że pobiegł do Lasu, ale chyba nie zagłębi się zbyt daleko. Ja się zajmę Snape’em. Hagrid wybiegł w pośpiechu. Hermiona pobiegła do łazienki, nalała ciepłej wody do miski, wzięła gąbkę, apteczkę i wróciła z powrotem do pokoju. Usiadła obok Snape’a i rozerwała mu koszulę na piersi. Rany wyglądały poważnie. Powoli sączyła się z nich ciemnoczerwona krew, która spływała na zieloną narzutę. Rzuciła zaklęcie osłabiające upływ krwi. Ściągnęła z mężczyzny resztki koszuli i wzięła miskę z wodą. Zamoczyła gąbkę i zaczęła delikatnie przemywać największą z ran. Później zajęła się pozostałymi ranami. Gdy już prawie skończyła, Snape ocknął się. - Jasna cholera – zaklął pod nosem, kiedy zobaczył kątem oka Hermionę. - Mi też miło pana widzieć. Proszę się nie ruszać, bo muszę założyć opatrunki. - Co ty robisz Granger? – zapytał po chwili. - Właśnie skończyłam przemywać pańskie rany wodą i teraz zamierzam je opatrzyć. Proszę się nie ruszać – powtórzyła. Severus warcząc i klnąc pod nosem, pozwolił się opatrzyć. - Musi się pan podnieść na łokciach, żebym mogła zawinąć bandaż – Snape usilnie próbował spełnić polecenie, żeby się jak najszybciej uwolnić się od dziewczyny, jednak był dość osłabiony. Hermiona złapała Snape’a za ramię i podniosła do pozycji półleżącej. Następnie wzięła bandaż i zawahała się. Żeby zawinąć go, będzie musiała objąć Snape’a. Nie mogła przecież latać dookoła łóżka, to by wyglądało co najmniej podejrzanie. - No, Granger? Co z tym bandażem? – zapytał Snape, uśmiechając się domyślnie. – Chciałbym wrócić do siebie, jeszcze w tym stuleciu. Chyba, że… masz jakieś wątpliwości – dodał, wykrzywiając wargi w złośliwym uśmiechu. - Nie – odparła krótko i zaczęła zawijać bandaż wokół piersi Snape’a. Po pierwszym zawinięciu zauważyła, że Mistrz Eliksirów wcale nie pachnie eliksirami, czy składnikami do eliksirów. Wyczuła mugolskie perfumy zmieszane z zapachem jakiegoś kwiatu i kawy. Czarnej, mocnej kawy, jaką ona sama piła. Wzięła głęboki wdech i zawijała dalej. Gdy dziewczyna się nad nim nachyliła i go objęła, Snape poczuł dotyk delikatnych palców na skórze pleców. Zadrżał, ale bynajmniej nie z zimna. Wyczuł również bardzo ładne i kobiece perfumy o zapachu róż. Typowe, zaśmiał się w myślach. Uniósł lekko głowę i napotkał zmieszany wzrok Hermiony. Zaczerwieniła się, ale nie przerwała wykonywanej czynności. - No gotowe – powiedziała po chwili. – Teraz może pan robić, co się panu żywnie podoba, poza wstawaniem z łóżka i przewracaniem się na brzuch. - Nie będziesz mi mówić, co mogę a czego nie mogę, Granger – warknął. – Jak zechcę, to wstanę i nikt mi w tym nie przeszkodzi. - Czyżby? – Hermiona doskonale naśladowała ironiczne zdziwienie Snape’a. – No to się pośmiejemy – powiedziawszy to fotel naprzeciwko łóżka i usiadła w nim. Severus odniósł pierwszy sukces – podparł się na łokciach, bez niczyjej pomocy. Spuścił nogi na podłogę i usiadł, sycząc z bólu. Rany naciągnęły się i chyba ponownie zaczęły krwawić. Nie zważając na to wstał, podpierając się o kolumienkę łóżka. W tym momencie stracił resztki sił. Usiadł ponownie na materacu i opadł na plecy. Na bandażu zaczęły pojawiać się plamy czerwieni. Znowu krwawił. Hermiona wstała i podeszła do profesora. - Na pewno chce pan wstać i iść do siebie? - Granger, nie marnuj oddechu na bezsensowne gadki, tylko zatamuj krwotok – powiedział Snape z trudem łapiąc oddech. Dziewczyna pomogła usiąść Snape’owi i klęknęła za plecami profesora. Rzuciła zaklęcie osłabiające upływ krwi i zmieniła opatrunki. Snape ponownie zadrżał, gdy dotknęła jego skóry. To było przyjemne. Szybko odgonił od siebie tą myśl i skupił się na równomiernym oddychaniu. Wreszcie Hermiona zeszła z łóżka i powiedziała: - Teraz, położy się pan i będzie leżał – pomogła mu się położyć i wyczarowała koc w kolorze ciemnej czerwieni, którym go przykryła. Następnie zebrała resztki koszuli Snape’a i rzuciła na nią zaklęcia czyszczące oraz szyjące. Po chwili wyglądała jak nowa. Przewiesiła ją przez oparcie fotela. 11 cz. II - Co to ma być, Granger?! Natychmiast zmień kolor! – Snape był zły. - Co? Och, nie podoba się panu czerwony? – odwróciła się i zapytała z uśmiechem. - Granger… Ja cię ostrzegam, ty mnie lepiej nie denerwuj. - Ależ ja pana nie denerwuję, ja tylko zadałam pytanie. Co prawda retoryczne, ale… - zawiesiła znacząco głos. - GRANGER!!! Zmień te… - Snape zaniósł się kaszlem. – Ostrzegam – dodał po chwili. – Zmień ten kolor. - Już dobrze. Proszę – Hermiona machnęła różdżką, a koc zmienił kolor z ciemnoczerwonego na jadowitą zieleń. – Może być. - Za jasny. Przyciemnij, a najlepiej zmień na czarny. - Ale pan wybredny – mruknęła, lecz zastosowała się do prośby, czy też raczej polecenia. Koc momentalnie stał się czarny. – Już? Zadowolony? - Język, Granger. Ale tak, zadowolony. Ich jakże przemiłą konwersację przerwało wejście Dumbledore’a. - Severusie! Jak się czujesz? Hagrid mi mówił, że zaatakował cię jednorożec – dyrektor podszedł do łóżka i usiadł na jego brzegu. - Owszem, przez głupotę Granger – odparł Snape. - Słucham?! Jak wcześniej go widziałam, zachowywał się bardzo spokojnie! To przy panu się wpienił! – zdenerwowała się Hermiona. - Język – powtórzył Mistrz Eliksirów. – I nie krzycz na mnie. - Obarczanie się nawzajem winą nie ma sensu. Można uznać, że przy Severusie i Hagridzie jednorożec staje się narowisty, a obecność panny Granger go uspokaja. I myślę, że jeśli tak rzeczywiście jest, to powinien się znaleźć pod jej opieką. Nie znaczy to, że będzie z nią mieszkał. Po prostu sądzę, że jeśli Hermiona będzie go od czasu do czasu odwiedzać, to może z czasem się uspokoi. I powinnaś nadać mu imię – zwrócił się do Gryfonki. - Naprawdę? Och to fantastycznie! - Owszem – w oczach dyrektora pojawiły się psotne iskierki. - W takim razie będzie się nazywał… Midnight*. - Midnight – Snape wypluł to słowo z pogardą. – Nie mogłaś wymyślić czegoś lepszego? - Severusie, proszę… - w głosie dyrektora dało się słyszeć zbolałą nutę. Snape przewrócił oczami, ale już się nie odezwał. – Dziękuję. Hermiono, od dzisiaj jednorożec jest pod twoją opieką. Hagrid będzie go karmił. Do twoich obowiązków należy jedynie pojawianie się od czasu do czasu przy jego ogrodzeniu, ale musisz być sama. - Albusie, to nierozsądne! – Snape wtrącił się ponownie. – A jak ten napad dobroci był jednorazowy? - Czyżby pan się o mnie martwił? – sarknęła Hermiona. - Zapomnij! – warknął. - Ta, jasne – mruknęła dziewczyna pod nosem. - To chyba wszystkie kwestie już rozwiązane – powiedział Dumbledore radosnym tonem. – Ufam Severusie, że szybko wyzdrowiejesz, ale na razie leż. Myślę, że panna Granger pozwoli ci zostać w tym łóżku, bo o przenosinach na razie nie ma mowy. Życzę dobrej nocy! – powiedziawszy to, dyrektor wyszedł. Hermiona stała przy łóżku i obserwowała Snape’a z tajemniczą miną. - I co teraz, profesorze? Wie pan, jestem trochę zmęczona tą całą akcją i najchętniej położyłabym się spać – uśmiechnęła się. - Proszę bardzo – kanapa wolna. Słyszałaś – ja się nie mogę ruszać z miejsca, a że nie zamierzam spać z tobą w jednym łóżku, więc… - zawiesił znacząco głos. - Ani mi się śni! To moje łóżko i będę na nim spała! Jest wystarczająco duże, by pomieścić nas oboje. I ani słowa sprzeciwu – podniosła ostrzegawczo palec, uprzedzając protest Snape’a. – Idę do łazienki. Snape leżał w łóżku Hermiony i gotował się ze złości. On ma spać w jednym łóżku z Gryfonką?! I na dodatek jest to Granger?! Fakt faktem, ostatnio zauważył, że nie jest już przemądrzałą pannicą z wielkimi jedynkami. Przez ostatni miesiąc wydoroślała. Może to śmierć ojca to spowodowała? – zastanawiał się. I wyładniała – dodał w myślach. – STOP!!! Wróć!!! O czym ja myślę… Hermiona siedziała na brzegu wanny i myślała. Merlinie, właśnie skazałam się na całą noc spędzoną ze Snape’em i to w JEDNYM łóżku! – jęczała w myślach. – Co ja narobiłam? Przecież się nigdy tak nie zachowywałam! Chyba, że po śmierci taty tak się zmieniłam… - kontynuowała wewnętrzny monolog. Zawsze ze smutkiem wspominała wydarzenie, które miało miejsce dokładnie dwunastego kwietnia. Była przerwa świąteczna. Siedziała właśnie na Grimmauld Place 12 w bibliotece z Harry’m i Ronem. Oni grali w czarodziejskie szachy, a ona czytała książkę, od czasu do czasu zerkając na szachownicę i rozstrzygając spory chłopców. Była znakomitym strategiem, więc szachy nie sprawiały jej najmniejszych trudności. Z łatwością ogrywała Harry’ego i Rona, a nawet Remusa i Syriusza, gdy jeszcze żył. I właśnie podczas jednego z takich sporów do biblioteki wpadła jej matka, cała zapłakana i wyjąkała: - Córeczko… córciu. Tata nie żyje. Wtedy nie uwierzyła. Nie mogła. Jej ojciec miałby nie żyć? Wolne żarty. Ale pół godziny później przyszedł Dumbledore i wszystko wyjaśnił. Do ich domu wdarli się śmierciożercy, zabili ojca, a potem podpalili mieszkanie. Ciało zniknęło, a więc do grobu spuszczano pustą trumnę dokonując symbolicznego pogrzebu. Hermiona przez kolejne trzy miesiące była pogrążona w żałobie. Później uznała, że nie może tak dłużej żyć i postanowiła wiele pozmieniać w swoim życiu. Ta zmiana nie była celowa. Po prostu tak wyszło. Gryfonka wstała i przeciągnęła się. Dość wspomnień i rozdrapywania starych ran. Życie toczy się dalej czy tego chcemy, czy nie. Wzięła długą, gorącą kąpiel z dodatkiem różanego olejku do kąpieli. W wannie siedziała dobre pół godziny. Wreszcie wyszła, wytarła się ręcznikiem i założyła granatowe spodnie od dresu i czarną koszulkę na ramiączka z nadrukiem Metallica**. Uwielbiała ten zespół. Normalnie, jej piżama składała się z bardzo krótkiej koszuli nocnej w kolorze ciemnej zieleni i fig, ale uznała, że dzisiaj założy coś innego. No bo głupio by wyglądało spanie w jednym łóżku z nauczycielem, gdyby miała na sobie tą właśnie część garderoby. Ktoś mógłby ich posądzić o coś niestosownego. Zaśmiała się na samą myśl. Ona i Snape? Bzdury. Rozczesała włosy, umyła zęby i stanęła przed zamkniętymi jeszcze drzwiami prowadzącymi do sypialni. Wzięła głęboki wdech i nacisnęła klamkę. Jej oczom ukazał się nadzwyczajny widok: Severus Snape leżący w jej łóżku i czytający książkę. Ktoś mógłby powiedzieć: no dobrze, ale nie od dziś wiadomo, że Severus Snape czyta książki. Tak, tylko czy czyta „Romea i Julię” Szekspira? Normalnie nie, a teraz wyglądał na dość zafascynowanego. Hermiona stała w progu wpatrzona w niego jak w obrazek. Z osłupienia wyrwał ją gniewny głos. - Zamkniesz te drzwi wreszcie? Mdło się robi od tego zapachu róż – zapytał nie podnosząc wzroku. - Ale pan ma wrażliwy nos – mruknęła pod nosem, ale zamknęła drzwi. Obeszła łóżko dookoła i złapała koniec wystającej spod koca kołdry. - Uwaga, wyciągam kołdrę. - Co? – zapytał nieprzytomnie Snape, ale ona już pociągnęła. Kołdra wyskoczyła spod Snape’a dość gwałtownie, a on sam prawie spadł z łóżka. W każdym razie książka wypadła mu z ręki. - Co ty wyprawiasz?! – wrzasnął. - Wyciągam kołdrę, żeby móc się nią przykryć w czasie snu – wyjaśniła uprzejmie, skupiona na transmutowaniu czarnego koca w równie czarną drugą kołdrę. – Proszę – to jest pańska kołdra, a to moja – wskazała na materiał trzymany w dłoni. Zwinnie wskoczyła do łóżka i przykryła się. – Dobranoc. Severus powoli odwrócił się w drugą stronę. - Dobranoc – wypluł. Hermiona machnęła różdżką i wszystkie światła pogasły. Po kilku minutach milczenia dało się słyszeć głos wypowiadający: Lumos, a z ciemności wyłonił się mały jasny punkcik powoli się rozszerzający. - Ja chcę spać! Niech pan zgasi różdżkę! Co pan robi? – marudziła Hermiona. - Czytam. - A co? - Książkę. - Jaką? - Cienką i zniszczoną w skórzanej okładce. - Śmieszne. Autora i tytuł poproszę. - William Szekspir „Romeo i Julia” – odparł niechętnie. – Chcę się dowiedzieć jak się skończy. Przerwałaś mi swoją kołdrą. - A nie może pan skończyć jutro? Jestem zmęczona. - To śpij, ja ci nie przeszkadzam. - Nie umiem zasnąć przy zapalonym świetle. Takim sztucznym. Przy ognisku, czy kominku zasypiam z łatwością. - To rozpal ognisko, połóż się obok i idź spać. - Dowcipne. Nie będę rozpalać ognisk na podłodze własnej sypialni. - W takim razie poczekaj trzy minuty i spróbuj zasnąć. - Dlaczego akurat trzy minuty? - Zobaczysz. Hermiona zaczęła po cichu odliczać sekundy. Gdy dotarła do sto siedemdziesiątej ósmej światło zgasło. - Szybko panu poszło – zauważyła. – Dokładnie dwie minuty i pięćdziesiąt osiem sekund. - Śpij. Chyba właśnie tego chciałaś, czyż nie? - Rzeczywiście, dobranoc. - Dobranoc. _________________ * Midnight – (ang.) północ. Tak mi się skojarzyło xDD ** Metallica – po prostu mi pasowało xDD Ja sama z ich piosenek lubię tylko „Nothing Else Matters” 12 cz. I - Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!!! Severusa obudził głośny krzyk. Z trudem podniósł się do pozycji siedzącej i jednym machnięciem dłoni zapalił wszystkie dostępne światła w pokoju. Obok niego, po drugiej stronie łóżka miotała się Hermiona. Łzy leciały jej ciurkiem po twarzy i wykrzykiwała raz za razem niezrozumiałe słowa. Snape zdecydował się wyrwać ją z koszmaru. Zatoczył palcem dwa duże koła nad Gryfonką i nagle na biedną dziewczynę spadła ogromna fala wody. Dziewczyna poderwała się z poduszek krztusząc się i z trudem łapiąc powietrze. - Co ci się śniło? – zapytał bez zbędnych ceregieli Snape. - To co zazwyczaj – odparła spokojnie, co bardzo zdziwiło Mistrza Eliksirów. Spodziewał się łez, drżących ust i krzyków. - Możesz jaśniej? Jest czwarta nad ranem, a ja nie mam ochoty na wysłuchiwanie żali zrozpaczonych Gryfonek – ostatnie słowo nasycił pogardą. - To samo co zwykle: martwe ciała, najczęściej są to moi bliscy, czarne postacie wokół i mnóstwo krwi. Całe morze krwi. A wszystko kończy się zielonym rozbłyskiem. Takim od Avady. Snape przez chwilę zastanawiał się nad tym co powiedziała. Nie sądził, że panna Wiem-To-Wszystko Granger będzie miała koszmary. Akurat ona! – pomyślał. – Chyba, że znowu przyczyną tego wszystkiego jest śmierć jej ojca. - Od jak dawna masz te koszmary? – zapytał spokojnie. - Mniej więcej od połowy kwietnia – powiedziała cicho. – Od śmierci ojca – dodała po chwili, prawie szeptem. Po raz pierwszy od wielu lat Severusowi Snape’owi zabrakło słów. Nie umiał się zdobyć na żaden cięty komentarz, czy neutralne zdanie, a tym bardziej na słowa pocieszenia. W końcu zdecydował się na głupio brzmiące słowa: - Przykro mi. - Panu jest przykro? – w głosie Hermiony zabrzmiały nuty goryczy i cynizmu. – Wszystkim jest przykro, ale nikt tak naprawdę nie wie co to znaczy stracić ojca w takim wieku. Może jedynie Harry wie coś na ten temat. Stracił rodziców, kiedy był bardzo mały, a rok temu – Syriusza. Ta druga śmierć była dla niego strasznym ciosem, większym niż utrata rodziców. Ich nie pamiętał, a z Syriuszem miał nadzieję zacząć nowe życie. A tu nagle koniec. Pamiętam jeszcze, jak byłam mała, tata brał mnie na barana i zbiegaliśmy z górki znajdującej się niedaleko naszego domu. Po całej zabawie brał mnie w ramiona i długo przytulał. Nadal za tym tęsknię – skuliła się, podciągnęła kolana pod brodę i objęła rękoma. Snape zauważył, że ciągle spływają po niej kropelki wody, tak więc skinął dłonią i powiedział: - Faventus* - skóra Gryfonki błyskawicznie się wysuszyła, ale włosy splątały jeszcze bardziej. Przy okazji wyschła również pościel. - Dziękuję – wyszeptała. - Nie ma za co – zdumiał go jego własny ton. Dawało się w nim wyczuć nutkę troski i ciepła. - I przepraszam, że pana obudziłam. Zazwyczaj rzucam zaklęcia wyciszające, ale wczoraj zapomniałam. Jak się pan czuje? - zapytała znienacka. - Dobrze – to jedno słowo powiedziało Hermionie więcej o stanie zdrowia Snape’a, niż niejedno zaklęcie skanujące**. - Cieszę się. Ale myślę, że nazajutrz, to znaczy dzisiaj tylko trochę później, powinien się pan skonsultować z panią Pomfrey. Albo z Draconem. Ja nie jestem wystarczająco doświadczona. - Z Draconem. Do tej idiotki nie pójdę za żadne skarby świata – odparł krótko. – Teraz jeśli pozwolisz chciałbym iść spać. Przed nami jeszcze godzina, czy dwie do świtu, więc… - zawiesił głos. - Oczywiście, profesorze – Hermiona położyła się twarzą do niego i zamknęła oczy. Snape również opadł na plecy i zgasił wszystkie światła. Nie dane mu było jednak zasnąć. Po kilku minutach usłyszał cichy szloch. Podniósł się na łokciach i zapalił lampkę stojącą na szafce nocnej. W jej blasku zauważył, że Granger ma kolejny koszmar. Nie chciał jej budzić tak samo, jak za pierwszym razem. Przysunął się bliżej i położył jej dłoń na ramieniu. Gryfonka drgnęła i ponownie usiadła. - Przepraszam – wyszeptała tak cicho, że Severus ledwo to usłyszał. – Po prostu jest mi trudno, gdy pomyślę, że już nigdy się do niego nie przytulę, ani nie usłyszę jego głosu. To tak bardzo boli… - Nie masz za co przepraszać – odparł. – Co ci najbardziej pomagało na ból po śmierci ojca? – wiedział, że to osobiste pytanie, ale mimo wszystko postanowił je zadać. - Przede wszystkim nigdy nie spałam sama. Wtedy właśnie miałam największe nawroty psychicznego bólu. W dormitorium poszerzyłam moje łóżko i spałam razem z Ginny. Dyrektor pozwolił. W Norze tak samo. Na Grimmauld Place nocowałam w jednym pokoju razem z Harry’m i Ronem. A u mamy - razem z nią. Obecność drugiej osoby bardzo mi pomagała, szczególnie jeśli był to ktoś bliski. A teraz jestem zupełnie sama… - broda jej zadrżała i po policzkach znowu potoczyły się łzy. Snape przyglądał się jej przez chwilę. Nie miał pojęcia co robić. Siedział w łóżku razem z cicho płaczącą dziewczyną i czuł się zupełnie bezradny. W końcu sam nie wiedząc co robi, przygarnął ją do piersi i przytulił. Hermiona początkowo była zdezorientowana, ale po chwili szok minął i chęć przytulenia się do kogokolwiek zwyciężyła. Wtuliła się w pierś Snape’a częściowo przykrytą przez bandaże i wybuchnęła głośnym płaczem. Severus prawie poczuł, jak napięcie i stres opuszczają ciało Gryfonki, a zastąpiła je ulga. Objął ją mocniej i delikatnie głaskał jej włosy. Sam poczuł się dziwnie wolny i jakby… szczęśliwy. Nie, szczęśliwy to za mocne słowo. Spokojny. Tak. To było właściwe słowo. Te same uczucia wypełniały mu serce i duszę ponad siedemnaście lat temu. To był jeden, jedyny raz kiedy dopuścił do siebie emocje inne, niż złość, gniew i strach. Ale wiedział, że wtedy to była tylko ułuda. Dzisiejsze doznania wydawały się takie szczere i prawdziwe. Hermiona powoli się uspokajała. Już nie płakała, tylko głęboko oddychała raz za razem wciągając zapach Mistrza Eliksirów. Teraz rozpoznała te kwiaty. Róże. Ale nie te zwykłe, pachnące słodko w ogródku. To jedyny rodzaj róż, rosnący tylko w Ekwadorze. Posadzone gdzie indziej, marnieją po dwóch dniach od wyrośnięcia małego pędu. Mają białe płatki przechodzące, od brzegów do środka, w czerń. Róża ekwadorska*** ma silne właściwości magiczne, ale wystarczą trzy krople dodane do szklanki wody i człowiek umiera. Kwiat ten był niezwykle rzadki i mało znany. Chyba nikt w szkole, no może poza Snape’em, nią i Draconem nie wiedział o istnieniu takiej rośliny. - Róża ekwadorska… - wymamrotała na wpół śpiąca. Severusa zatkało. Skąd ona wiedziała o tym kwiecie? Przecież nawet Dumbledore nie wie, że takie coś istnieje. A przecież w bibliotece nie ma nic o róży ekwadorskiej. - Skąd o niej wiesz? – zapytał ostro odsuwając ją od siebie. No tak… Koniec sielanki – pomyślała ze smutkiem Hermiona. - Od Dracona. Powiedział mi, że gdzieś natknął się na przypadek zatrucia różą ekwadorską i postanowił się dowiedzieć czegoś więcej o tym kwiecie. A że mnie to zainteresowało to poprosiłam Lucjusza i on mi znalazł książkę o zatruciach rzadkimi roślinami. Jest tam cały rozdział poświęcony róży ekwadorskiej. - Gdzie Lucjusz znalazł ta książkę? - zaciekawił się Snape. - W Norwegii. Tak mi powiedział. - Pokaż mi ją. - A może zaczekamy do rana? Powiem panu, że nocne przygody trochę mnie wyczerpały – po wypowiedzeniu tych słów na jej twarz wypełzł rumieniec, bo zorientowała się jak to zabrzmiało i dlaczego Snape ma taki dziwny wyraz twarzy jakby sobie wyobrażał coś… nieprzyzwoitego? - Dobrze, możemy zaczekać – Snape położył się na łóżku chyba już po raz trzeci tej nocy. Hermiona po chwili zrobiła to samo, gasząc światło machnięciem różdżki. Odwróciła się plecami do nauczyciela i opatuliła kołdrą. Po chwili poczuła na talii ciepłą dłoń, która przyciągnęła ją do Mistrza Eliksirów. - To na wypadek koszmarów – zabrzmiał w jej uchu jedwabisty głos. - Dziękuję. *** Rano obudzili się równocześnie. Hermiona delikatnie wyplątała się z objęć profesora i poszła do łazienki. Snape przewrócił się na plecy i wpatrzył w baldachim. Jeszcze nigdy nie spał tak dobrze odkąd przyłączył się do Voldemorta. Nie wiedział co sprawiło, że czuł się wspaniale. Może to Granger? – myślał. – Co? Granger? Idiotyzm do potęgi n-tej. Jego rozmyślania przerwał głos: - Jest pan głodny? – zapytała Hermiona wychodząc z łazienki już kompletnie ubrana. - Nie. - A może jednak? W końcu jest już godzina ósma. - Która?! - Ósma. Właśnie zaczyna się śniadanie w Wielkiej Sali, tak więc pomyślałam, że skoro nie może pan jeszcze wstawać, to zje pan tutaj. - A ty dotrzymasz mi towarzystwa? – sarknął. - Tak – odparła hardo. - W porządku. Zamów śniadanie – powiedział zrezygnowanym głosem, bo był pewny, że dziewczyna nie odpuści. - Dobrze. Zgredku! – na podłodze z trzaskiem pojawił się skrzat. - Panienka Hermiona! I.. – tu skrzat zrobił wielkie oczy. – pan Snape. Czym mogę służyć? - Chcielibyśmy zamówić śniadanie dla dwóch osób – zaznaczyła i spojrzała na Snape’a. - Nie patrz tak na mnie – warknął. – Przecież się zgodziłem. - Ale ja wcale nie patrzę na pana tak! - Nie, w ogóle. Tylko masz taki tik nerwowy. - Być może. - Zamów wreszcie to śniadanie! – zdenerwował się. - Już zamówione. Podczas czekania obejrzę pańskie rany – odparła. - Aż tak bardzo zależy ci na oglądaniu mojego ciała? – zapytał złośliwie. Hermiona zaczerwieniła się. - Nie, po prostu chciałabym zobaczyć, czy wszystko jest w porządku. - Wszystko jest w porządku – powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Ale ja chcę zobaczyć! - Nie! - Jak mi pan nie pozwoli to… - To co? Nic mi nie zrobisz. - Pójdę po panią Pomfrey. Na pewno już wstała – Hermiona uśmiechnęła się złośliwie. - Nie waż mi się iść po tą znachorkę od siedmiu boleści! – warknął. - To pozwoli mi pan obejrzeć rany? - A niech ci będzie… - uniósł się na łokciach. Dziewczyna podeszła do Snape’a i zaczęła odwijać bandaż. Ponownie owionął ją zapach perfum, róży ekwadorskiej i kawy. Tym razem rozpoznała perfumy: Pierre Cardin Emotion For Men. Czarne. Jej ojciec miał takie same. Uwielbiała je. Gdy była mała psikała sobie odrobinkę perfum na nadgarstek i wdychała zapach. Zaszkliły jej się oczy, ale po chwili zebrała się w sobie i skupiła na wykonywanej czynności. Po odwinięciu całego bandaża zabrała się za oglądanie. Rany wyglądały na prawie zagojone i wydawało się, że nie będzie po nich zbyt widocznych blizn. - Chyba wszystko w porządku, jednak zalecam skonsultowanie się z panią Pomfrey lub Draconem – powiedziała po chwili ciszy, zawijając nowy bandaż. - Przecież wiem – burknął. – Granger, ja naprawdę nie mam pięciu lat. - Czyżby? Okej, nie było pytania – dodała pospiesznie widząc morderczy wzrok Mistrza Eliksirów. W tym momencie aportował się Zgredek niosąc ogromną tacę wyładowaną przeróżnym jedzeniem i piciem. - Zgredek przyniósł śniadanie! Zgredek zaraz to ustawi – skrzat postawił tacę na wyczarowanym przez siebie stoliku i zniknął. Hermiona i Severus zabrali się do jedzenia. Po kilku minutach taca była opróżniona ze wszystkiego. Dziewczyna jednym ruchem różdżki odesłała ją w niebyt. Rozdział 12 cz. II Ciachu, ciachu xDD Nienawidzę tego limitu bo psuje kompozycje tekstu... Wiecie co? Mam pomysł na kolejnego bloga, też o HG/SS xDD Moze kiedyś przeleję to na kompa i opublikuję? Zobaczymy... Na razie zdradzę Wam, że to najdłuższy rozdział jaki napisałam, bo ma aż jedenaście stron A4! A pomyśleć, że początkowe miały po trzy, cztery strony xDD No i jeszcze jedno: z Evą nie bedzie różowo xDD Wręcz przeciwnie xDD Pzdr! 12 cz. II - To co teraz robimy? – zapytała wesoło. - Nie wiem jak ty, ale ja chciałbym zobaczyć tą książkę o róży ekwadorskiej – odparł niechętnie Snape. Nie uśmiechała mu się perspektywa spędzenia całego dnia w towarzystwie Granger. Co z tego, że w nocy spali obok siebie, a nawet przytuleni do siebie? Nie wspominając o tym, że mu się podobało. STOP!!! WRÓĆ!!! Nie było czegoś takiego! To po prostu zabezpieczenie przed nieprzespaną nocą. Granger miała koszmary, a gdy wiedziała, że ktoś jest obok, to ich nie miała. Ot, cała filozofia. - Panie profesorze? Dobrze się pan czuje? – z zamyślenia wyrwał go rozbawiony głos Granger. – Oto książka – podała mu niewielką książeczkę w czarnej, skórzanej okładce z wygrawerowanym na grzbiecie tytułem: „Róża ekwadorska i inne niebezpieczne rośliny” pióra Elizabeth Lawrence.**** - Co cię tak śmieszy? – spytał biorąc od niej książkę. - Nic – odparła coraz bardziej utwierdzając Snape’a w przekonaniu, że wszyscy Gryfoni to idioci, bowiem usilnie próbowała powstrzymać chichot. - Dziesięć punktów od Gryffindoru – powiedział Snape nie podnosząc wzroku znad lektury. Machnął dłonią i w powietrzu pojawiło się pióro i pergamin. Zapisał ilość odjętych punktów na pergaminie po czym odesłał go do swojego gabinetu. Hermiona prychnęła z irytacją, ale nic nie powiedziała. - Co pan teraz czyta? – zapytała po dziesięciu minutach. - Książkę. Oho, powtórka z rozrywki. - Ale chodzi mi o to, o czym pan czyta. O jakiej roślinie. - O magnolii złocistej. - Aha… Gryfonka siedziała na brzegu łóżka i bawiła się w wyczarowywanie kształtów z dymu, podczas gdy Snape, z rosnącym zainteresowaniem, pochłaniał kolejne strony książki. Tak minęło kilka godzin. *** Koło południa do drzwi ktoś zapukał. Nie, to złe określenie. Ktoś zaczął dobijać się do drzwi komnat Gryfonki. Zdziwiona dziewczyna poszła otworzyć. - Gdzie jest Sev? – do salonu wpadła Eva. – Nic mu się nie stało? Och, na Merlina, gdzie mój Seviś? Hermiona stała i patrzyła na kobietę. Po chwili wybuchnęła śmiechem. McDavis zdziwiona przystanęła i spojrzała z niechęcią na brązowowłosą. Gdy dziewczyna już się uspokoiła, zaprowadziła Evę do sypialni. Ta od progu rzuciła się na biednego Snape’a. - Seviś! Co się stało? Nic ci nie jest? Dobrze się czujesz? Kiedy wrócisz do siebie? – zasypała go gradem pytań. - Daj mi spokój kobieto! Nic mi nie jest! I przestań wieszać mi się na szyi! – Snape nie wytrzymał. – To co między nami było to już skończone. Nie życzę sobie takiego zachowania, a już na pewno nie w obecności innych – ruchem głowy wskazał na Hermionę stojącą koło drzwi. – Nie myśl, że kiedykolwiek będzie inaczej. Evę zamurowało. - A Evans? – syknęła po chwili. – Może mi powiesz, że to też przelotna miłostka? - Evans? Lily Evans? Ona była tylko przyjaciółką i przyznaję wolałbym jej nigdy nie spotkać. Ciebie również. A mogłem jechać na praktyki do Iwana… Teraz żałuję, że wybrałem Stany, nie Rosję. - Jak chcesz, ale pamiętaj: pożałujesz tego, co powiedziałeś i zrobiłeś. Bardzo pożałujesz – zerwała się z łóżka i ruszyła w kierunku wyjścia. W drzwiach zatrzymała się i nachyliła do Hermiony: - Ty również tego pożałujesz. Wyszła trzaskając drzwiami. - To było… niespodziewane… - powiedziała dziewczyna podchodząc bliżej i ponownie siadając na brzegu łóżka. – I wracając do nocnych wydarzeń, to powiem panu, że jeszcze nigdy tak dobrze nie spałam. Dziękuję – powtórzyła po raz setny. - Nie ma za co – mruknął Snape mile połechtany pochlebstwem. – Umiesz grać w szachy? – sprytnie zmienił temat. - Tak. A co? Ma pan ochotę na partyjkę? - Powiedzmy. - Dobra – rzuciła radośnie i wyjęła z szafki szachownicę z figurami. Usadowiła się naprzeciwko Snape’a i rozłożyła planszę. - Czarne czy białe? – zapytała. - Czarne. - A jakżeby inaczej – mruknęła pod nosem. - Słyszałem – odparł złośliwie Snape. Przez kolejną godzinę zdążyli rozegrać trzy partie szachów i właśnie zaczynali czwartą, gdy do pokoju wparowały cztery osoby – Ginny, Harry, Ron i Draco. - Ginny! – zawołała Hermiona zeskakując z łóżka. – Co tu robisz? - Przyjechałam Błędnym Rycerzem i już zostaję do końca wakacji! – wykrzyknęła radośnie najmłodsza latorośl Weasleyów. – Dumbledore pozwolił mi zostać z racji tego, że pod koniec tygodnia Nora opustoszeje. Rodzice przenoszą się na Grimmauld Place, Charlie siedzi w Rumunii, ale ma niedługo przyjechać, Bill razem z Fleur przenoszą się do takiego domku nad morzem, nazywa się Muszelka, Fred i George mieszkają nad swoim sklepem, a Ron tutaj. Więc ja miałabym zostać sama w Norze? Rodzice chcieli żebym pojechała z nimi, ale postanowiłam wrócić tutaj. - Och, to cudownie! – powiedziała Hermiona. - Granger, grasz czy nie? – Snape zaznaczył swoją obecność. - Tak, już panie profesorze – dziewczyna podeszła i usiadła ponownie na łóżku, zapraszając przyjaciół machnięciem ręki, by zrobili to samo. Wszyscy wygodnie umościli się na szerokim łożu. Hermiona i Severus kontynuowali grę, podczas gdy Harry i Ron rozmawiali przyciszonymi głosami. - Jak myślisz, gdzie on spędził noc? – spytał Wybraniec przyjaciela. - Nie mam pojęcia. Dumbledore powiedział, że wczoraj został ranny i jest u Hermiony i nie można go stamtąd ruszać. - Czy to znaczy, że spali z jednym łóżku? - Mam nadzieję, że nie – odpowiedział Ron i obaj równocześnie spojrzeli z obawą na Hermionę, jakby martwili się o jej dziewictwo. - Hermiono? – zapytał głośno Harry. – Jak ci się spało dzisiejszej nocy? Na te słowa dziewczyna zaczerwieniła się i rzuciła spłoszone spojrzenie Snape’owi. - Całkiem dobrze Harry – odparł nieco speszona. - A spałaś u siebie w łóżku? I dobrze ci się tam spało? - Potter, jeśli insynuujesz, że ja i panna Granger ze sobą spaliśmy, to radzę ci z dobroci serca, nie sugeruj niczego takiego – Snape wtrącił swoje trzy grosze nie przerywając gry. – Twój ruch, Granger. Draco cicho się zaśmiał i szepnął coś Ginny na ucho. Ta zachichotała, a po chwili oboje tarzali się ze śmiechu. Reszta patrzyła na nich z rosnącym zdumieniem. - Draco, czy przebywanie z Gryfonami nie pomieszało ci w głowie? – zapytał z udawaną troską Snape. - Nie wuju. Po prostu zastanawiam się jak to się stało, że radzisz coś komuś z dobroci serca – wykrztusił z trudem blondyn wciąż dławiąc się ze śmiechu. Na ustach Severusa wykwitł uśmieszek samozadowolenia. - Pański ruch, profesorze – powiedziała Hermiona uparcie wbijając wzrok w szachownicę. – Szach. Snape przesunął swojego konia i powiedział: - Szach mat, Granger. - No nie, znowu?! – wykrzyknęła. - Jesteś marnym graczem. - Nieprawda! – Ron i Harry zaczęli bronić honoru przyjaciółki. – Z nami wygrywa bez problemu! - Co tylko potwierdza moją teorię, że Gryfoni to idioci – odparł spokojnie Snape. - Nieprawda! – do dyskusji włączyła się Ginny. - Och, czyżby? To przytoczcie mi chociaż jeden moment kiedy popisaliście się czymś innym, niż głupotą. Pomyślcie nad tym, za chwilę wrócę i zobaczymy co wymyśliliście – jadowity uśmiech tylko utwierdził ich w przekonaniu, że cokolwiek by nie wymyślili, Snape i tak będzie miał na wszystko celną ripostę. Tymczasem Severus wstał niepewnie przytrzymując się kolumienki łóżka. Zrobił pierwszy krok, a kiedy upewnił się, że się nie przewróci ruszył pewnie w stronę toalety. Gdy drzwi się za nim zamknęły, na łóżku Hermiony rozpoczęła się prawdziwa burza mózgów. Jedynie Draco i, o dziwo, sama Hermiona nie brali w niej udziału. Oparli się o wezgłowie i rozmawiali cicho. - Co tak naprawdę wydarzyło się w nocy? – zapytał Malfoy próbując spojrzeć dziewczynie w oczy. - Nic się nie wydarzyło – odparła, uciekając wzrokiem na bok. - Przecież wiem, że coś się wydarzyło. Może nie na tyle poważne, ale jednak. Hermiona popatrzyła uważnie w niebieskoszare oczy Dracona. Kiedyś był szują, ale teraz wiedziała, że można mu ufać. Postanowiła zaryzykować. - No dobrze. Spaliśmy w jednym łóżku, ale daleko od siebie. W nocy miałam koszmar. Obudziłam Snape’a płaczem, a on wylał na mnie fontannę wody, żeby mnie obudzić… - Nie ma to jak przyjemna pobudka… Ten sam koszmar co zawsze? - przerwał jej Draco. - Tak. Ale nie przerywaj mi. - Kontynuuj. - Potem zapytał co mi się śniło. No i opowiedziałam mu. Rozmawialiśmy chwilę, potem zgasiliśmy światło i poszliśmy spać. Zasnęłam, ale chyba znowu miałam koszmar, nie wiem, nie pamiętam. Snape znowu mnie obudził, ale tym razem zapytał co mi pomagało na ból, po śmierci ojca. Powiedziałam, że nigdy nie spałam sama, bo we śnie przychodziła największa chandra i takie tam. No to on przez chwilę się wahał, a potem przytulił mnie. - CO zrobił?! - No, przytulił. Też się na początku zdziwiłam, ale cóż. Jest człowiekiem i może też tego potrzebował. A potem gadaliśmy jeszcze przez chwilę i poszliśmy spać. Znów. No i najciekawsze. Gdy światło zgasło po raz kolejny, przyciągnął mnie do siebie i powiedział, że to na wypadek koszmarów. Dziwne, prawda? - Przyznaję, nie spodziewałem się tego po nim – Draco był bardzo zaskoczony. – A jak się czuje? Mam na myśli jego rany. - Wydaje się być wszystko w porządku, ale na wszelki wypadek ty to zobacz. Ja nie mam wystarczającego doświadczenia. - To może lepiej żeby zobaczyła go Poppy? - Też to zaproponowałam, ale powiedział, przytaczam: nie waż mi się iść po tę znachorkę od siedmiu boleści. - Cały on – zaśmiał się Draco. – Oho, już wraca. Istotnie z łazienki właśnie wychodził Mistrz Eliksirów. Podszedł do łóżka, ale tylko po to, by wziąć koszulę, założyć ją na siebie i skierować się w stronę wyjścia. - A gdzie się pan wybiera? – zapytała Hermiona schodząc z łóżka. - Do siebie – odparł. - Nie może pan. - Nie mów mi co mogę, a czego nie mogę. - Dyrektor nakazał panu leżeć. - Czuję się dobrze i nikt nie zabroni mi iść do moich komnat. Do widzenia. Powiedziawszy to Snape wyszedł trzaskając drzwiami. _________________ * Faventus – (łac.) ciepły wiatr ** zaklęcie skanujące – takie zaklęcie co ‘lata’ po wszystkich komórkach człowieka i zbiera informacje o stanie organizmu. Nie wiedziałam jak to nazwać xDD *** róża ekwadorska – a wiecie, że takie coś naprawdę istnieje? Tyle, że nie jest to roślina, a jakiś kolor drewna… Chyba. Dociekliwych kieruję do strony xDD **** „Róża ekwadorska i inne rzadkie rośliny” Elizabeth Lawrence - tytuł wymyślony przeze mnie, ale autorka istnieje naprawdę, tyle, że nie jest pisarką, a aktorką xDD 13. - I sobie poszedł – skwitowała krótko Ginny. - Tak. Cóż, jak coś mu się stanie, to nie będzie to moja wina. Próbowałam go zatrzymać – odparła powoli Hermiona, wpatrując się w drzwi. Gdzieś w głębi podświadomości nie chciała, żeby Snape wychodził, wolała, żeby został. Ta noc, którą przespali w jednym łóżku była jedyną nocą podczas której spała zupełnie spokojnie. Nawet u boku matki budziła się kilka razy, myślała trochę i ponownie kładła się spać. Przy Snape’ie nie było czegoś takiego. Dziwne – pomyślała. Z zamyślenia wyrwał ją głos Harry’ego. - Hermiono, jak myślisz czy Dumbledore przyjmie nas do Zakonu, skoro jesteśmy już pełnoletni? - Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko, Harry – odpowiedziała nadal mając przed oczami sylwetkę profesora eliksirów. - No to może go zapytamy? - Harry chciał jak najszybciej załatwić ta sprawę. - Możemy zapytać. - To na co czekamy? – wykrzyknął Ron zeskakując z łóżka. – Idziemy! Hermiona wyciągnęła różdżkę i jednym ruchem nadgarstka odesłała szachy do szafki. Następnie podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież. Jej oczom ukazał się przerażający widok – nieprzytomny Severus Snape leżący na ciemnozielonym dywanie przed kominkiem, a wokół pełno krwi. - Merlinie! – wykrzyknął Draco podbiegając do profesora. Zatamował krwotok. sprawdził puls i temperaturę ciała. Wysłał również zaklęcia skanujące. Gdy wróciły z powrotem, zmarszczył czoło. - To jest nieprawdopodobne. Niby nic mu nie jest, ale krwawi strasznie. Ginny biegnij po Poppy – dodał. Ruda zerwała się i wybiegła z komnaty. - Harry, Ron - pomóżcie – rozkazała Hermiona widząc, że Draco przymierza się do podniesienia bezwładnego ciała. We trójkę podnieśli nauczyciela i położyli z powrotem na łóżku. - Cholera – zaklął blondyn. – Znowu krwawi. To coś poważniejszego, niż zadrapania. Tymczasem dziewczyna usiadła obok i zabrała za zdejmowanie bandaży. Rozpięła ponownie koszulę i zaczęła odrywać tkaninę. W wielu miejscach przywarła ona do skóry i Gryfonka musiała mocniej szarpnąć, by nic nie zostało w ranie. Po którymś takim razie z najgłębszej rany chlusnął potok krwi i ochlapał Hermionę. Harry i Ron wzdrygnęli się i zasłaniając usta, pobiegli do łazienki. W tym momencie pojawiła się pielęgniarka z Ginny. - Tutaj Poppy – powiedział Draco. – Szybko, on strasznie krwawi i nie można tego zatrzymać. - Merlinie, czemu ja nic o tym nie wiedziałam?! – wykrzyknęła i załamała ręce widząc stan Severusa, ale natychmiast zakrzątnęła się przy chorym. Prefekt Naczelna zeskoczyła szybko z łóżka i wycofała się do kąta ciągnąc za sobą Ginny. - Herm, jak myślisz – nic mu nie będzie? – zapytała Weasleyówna. - Nie wiem, ale mam nadzieję, że nie. Draco i pani Pomfrey powinni sobie poradzić – odparła niespokojnie Hermiona wiercąc się w miejscu. Rzuciła szybkie spojrzenie na dwie osoby pochylone nad Snape’em. Draco wyraźnie gestykulował i wyjaśniał coś przyciszonym głosem. – Co spowodowało taki krwotok? Przecież w nocy było wszystko w porządku – łamała sobie głowę. - W NOCY? – wytrzeszczone oczy Ginny dały jej do zrozumienia, że się wygadała. – To znaczy, że spaliście razem? - Nie przesadzaj Ginny. Nie spaliśmy razem tylko w jednym łóżku. No bo Snape nie mógł iść do siebie, a moje łóżko jest na tyle duże, że się zmieściliśmy – specjalnie nie wspomniała o nocnym „wylewie uczuć” Snape’a, jeśli można to tak nazwać. – Oho, budzi się – zauważyła. Severus otworzył oczy i przez chwilę widział tylko rozmazane plamy. Po chwili plamy nabrały ostrości i mógł ujrzeć nad sobą twarze dwóch osób: zatroskanej Poppy i zaniepokojonego Dracona. Kątem oka dostrzegł również Granger i Weasleyównę. - Mówiłem, że nie chcę twojej opieki Poppy – wysyczał. W jednej chwili twarz pielęgniarki zmieniła wyraz z zatroskanego na wściekły. - Ale będziesz ją miał czy ci się to podoba, czy nie! Coś ty najlepszego narobił?! Wiesz co cię poraniło?! - Kamienny hipogryf stojący na placu Pigalle w Paryżu– odparł sarkastycznie Snape. – Jasne, że wiem. - To może mi łaskawie powiesz? - Po co? I tak już wiesz, więc nie mam zamiaru ci tego mówić. - Jednorożec, Severusie, jednorożec. A jednorożce z reguły są MAGICZNE, wiesz o tym? - Tak, wiem. I wiem również do czego zmierzasz – uprzedził jej odpowiedź. – Jednorożce są magiczne, więc rany przez nie spowodowane, nie dają się wyleczyć bez specjalnego eliksiru i paru inkantacji. - Dokładnie! I może mi powiesz, że jako Mistrz Eliksirów zapomniałeś o tym?! Snape zamilkł i wbił wściekłe spojrzenie w baldachim. Cholera jasna! – krzyczał w myślach. – Co za idiotka! Musiała się wciąć w to wszystko! Po cholerę tu przyszła! Wyraźnie mówiłem Granger, że jej nie chcę! Na szczęście Hermiona wybawiła go od odpowiedzi na to pytanie. - Pani Pomfrey, o co chodzi? - Chodzi o to, moja droga, że wasz profesor był nieostrożny i lekkomyślny – rzuciła władcze spojrzenie wciąż wściekłemu Severusowi i wyjaśniała dalej. – Sądził, że sam się wyleczy z bardzo rozległych i poważnych obrażeń, jakich doznał w wyniku ataku. I tu się mylił. Nie można wyleczyć takiego czegoś bez pomocy innej osoby. Chory nie jest w stanie wymówić tak trudnej inkantacji. To bardzo wyczerpuje siły magiczne i zdarza się nawet, że do wymówienia zaklęć są potrzebne dwie osoby. Gdyby spróbował – prawdopodobnie nastąpiłby zgon na miejscu – ponownie rzuciła Snape’owi spojrzenie, tym razem karcące. – Na szczęście Severus czasem myśli i nie próbował rzucać tych zaklęć. Nie mam pojęcia, dlaczego nie powiedział o tym nikomu. A ja chyba wiem… - pomyślała Hermiona. - W każdym razie – ciągnęła pielęgniarka. – Od dzisiaj rozpoczynamy kurację. Severusie, masz w składzie ten eliksir? - Tak – wypluł słowo z pogardą. - Wspaniale. Będziesz go brał przynajmniej przez tydzień. Poproszę Albusa, żeby rzucił na ciebie te zaklęcia, ale dopiero pod koniec kuracji. Niestety, Severusie, będziesz musiał zostać u panny Granger przez najbliższy tydzień. Twój stan nie pozwała na jakiekolwiek przenosiny. Pamiętajcie – zwróciła się do uczniów. - Nie można rzucać na niego żadnych zaklęć. Nawet tych osłabiających upływ krwi. Lepiej zrobić to bez użycia czarów. Zbyt duże stężenie magii w organizmie może go zabić – Pomfrey zawiązała bandaż i wstała. - Na dziś to wszystko, życzę miłego popołudnia. Draco chodź ze mną. Pielęgniarka odwróciła się i wyszła razem z Draconem. W tym samym momencie z pojawili się Harry i Ron, lekko zieloni na twarzach. - Już koniec? – zapytał Ron krzywiąc się. - Tak, Ronaldzie – odparła ze śmiechem Ginny. – Chodźcie chłopcy, profesorowi na pewno potrzeba trochę spokoju i ciszy – dodała po chwili zastanowienia. - Święta prawda, Weasley – ironiczny głos rozbrzmiał w pomieszczeniu. – To miłe, że czasem zdarza ci się myśleć. Ruda rzuciła Snape’owi wściekłe spojrzenie, złapała Harry’ego i Rona pod łokcie i wyszła. Hermiona została sama z Mistrzem Eliksirów. - I co, profesorze? - zapytała siadając na brzegu łóżka. – Chyba pan stąd nie wyjdzie przez najbliższy tydzień, nieprawdaż? - Niestety, Granger – odparł Snape z lekkim westchnieniem w głosie. To było zaskakujące, ale w obecności tej właśnie osoby mógł sobie pozwolić na odrobinę swobody. Nie żeby zaraz zaczął się zachowywać nie wiadomo jak, ale po prostu mógł się nieco rozluźnić. - Nie wiem jak pan, ale ja jestem głodna. Ma pan ochotę na obiad? - Nie, Granger, ale jeśli chcesz to zjedz – nie miał siły na nic, dosłownie na nic. Usilnie próbował sobie przypomnieć co się stało, ale nie potrafił. Ostatnią rzeczą jaką pamiętał to to, że wychodził z sypialni Granger i szedł do siebie. Potem była ciemność, ból i następnie, twarze Poppy i Dracona. Chyba stracił przytomność, bo rany zaczęły krwawić. - Granger – zaczął. - Hmm? – Cosięstałogdzieijakmnieznaleźliście? – wyrzucił na jednym wydechu. Nienawidził takich sytuacji. - Słucham?! - Co. Się. Stało. Gdzie. I. Jak. Mnie. Znaleźliście.? Nie. Będę. Się. Powtarzał. Drugi. Raz. - Nie musiał pan tak cedzić słów. Zrozumiałam za pierwszym razem tylko nie mogłam uwierzyć, że zapytał pan o to. - TO DLACZEGO NIE ODPOWIEDZIAŁAŚ?!?! – zerwał się do pozycji siedzącej, co wywołało ostry ból w klatce piersiowej i atak kaszlu. - Spokojnie. Proszę leżeć – Hermiona momentalnie stała się poważna. Snape ponownie położył się na plecach, oddychając ciężko. – Teraz odpowiem na pańskie pytanie. Po prostu po pańskim wyjściu mieliśmy iść do dyrektora i prosić o przyjęcie do Zakonu. Gdy otworzyłam drzwi pan leżał na dywanie, cały we krwi. Chłopcy pana wnieśli, a Ginny pobiegła po panią Pomfrey. Tyle. Severus wymamrotał jakieś podziękowanie i wpatrzył w baldachim. Hermiona uznała, że to koniec rozmowy, więc poszła do salonu. Zamówiła obiad, a po obiedzie postanowiła poczytać jakąś książkę. Umościła się wygodnie w fotelu i wybrała podręcznik do numerologii dla siódmego roku. *** Po kilku godzinach przetarła oczy. Tematy numerologiczne w siódmej klasie były bardzo zajmujące jednak zmęczenie wzięło górę. Wstała z fotela i odłożyła książkę na półkę. Przebiegła palcami po pozostałych tomach, aż natrafiła na puste miejsce. Chwila, moment! Gdzie książka Elizabeth Lawrence? No, tak, pożyczyłam ją Snape’owi. Ciekawe czy przeczytał ją do końca? Pamiętała, że czytał ją dzisiaj przed południem, ale potem wpadła ta McDavis i przerwała wszystko. Następnie grali w szachy, a po godzinie przyszli Harry, Ron, Draco i Ginny. Jeszcze później był ten wypadek, no a co z książką to nie wiadomo. Weszła do sypialni i podeszła do łóżka. Uśmiechnęła się sama do siebie. Snape leżał na boku do połowy przykryty czarną kołdrą. Spał. Zauważyła, że we śnie jest zupełnie innym człowiekiem, przynajmniej z wyglądu. Rysy twarzy mu złagodniały i nie miał tak złowrogo ściągniętych brwi. Wygląda nawet… przystojnie – pomyślała Hermiona. – Merlinie, Hermiono, to twój nauczyciel. Nie możesz tak myśleć. - Długo będziesz się tak gapić? – Snape widać się obudził. - Po prostu patrzyłam. - Jak na greckiego boga – mruknął. Dziewczyna zaczerwieniła się. Greckiego boga to on nie przypominał… - Jest pan głodny? - A co? Odezwały się w tobie instynkty macierzyńskie? – sarknął. - Po prostu pytam! – zaczynała tracić kontrolę. - Nie. - Ale pan nic nie jadł od śniadania! - I co z tego? - Musi pan coś jeść. - Jak zgłodnieję to zawołam skrzata. Tobie nic do mojej diety. - Stosuje pan dietę? - Nie. To była przenośnia. - Rozumiem. - Czy aby na pewno? - Nie pański interes. - Język, Granger. - Pfff… Severusa bawiła ta rozmowa. Lubił patrzeć jak Granger niezdarnie próbuje zripostować jego komentarze. Chociaż z dnia na dzień była w tym coraz lepsza. 14. Podczas, gdy Gryfonka siedziała w salonie i czytała książkę, Snape wrócił do lektury, przerwanej przez McDavis. Jak on nienawidził tej kobiety! Chociaż nie. Nienawidził to za mocne słowo. Nie lubił jej – to jest lepsze, choć nie do końca oddaje to, co do niej czuł. Była zbyt namolna, zbyt piskliwa i zbyt ładna, by móc ją skutecznie ignorować. To co się wydarzyło siedemnaście lat temu, wciąż nie blakło w jego umyśle, mimo, że usilnie próbował wszystkiego, by to wymazać. Chciał nawet zmodyfikować sobie pamięć, ale coś go powstrzymywało. To się chyba nazywa instynkt samozachowawczy – pomyślał. Zamknął książkę, uprzednio wkładając zakładkę. Zdziwił się widząc ją po raz pierwszy. Czarna z wypisanym na niej mottem, po łacinie „Cogito ergo sum*…”. Czytał kiedyś życiorys Kartezjusza, ale uznał, że to głupoty. Wolał eliksiry. Mugolskie nauki nie były zbyt ciekawe. Jedyne, co podobało mu się z książek napisanych przez niemagicznych ludzi, to „Mitologia grecka”. Nawet miał gdzieś w swoim zbiorze jeden egzemplarz. Wrócił myślami do Evy. Była ładna. Nawet bardzo ładna. Niejednemu mężczyźnie potrafiła zawrócić w głowie, bowiem była świadoma swojej urody. Wykorzystywała to w nikczemnych celach. Severus był jednym z tych ludzi, których oczarowała. Na szczęście z pomocą niektórych osób, udało mu się wyrwać z amoku. Po tym incydencie postanowił sobie, że nie zbliży się do żadnej kobiety. Teraz łamał to postanowienie. Wpatrzył się w okładkę książki. Granger. Ostatnimi czasy ta dziewczyna dość często zaprzątała jego myśli. Wiedział, że wyładniała, lecz zauważył coś jeszcze. W sumie spostrzegł to już dawno temu, ale dopiero teraz to do niego dotarło. Granger była nad wyraz dojrzała i ponad miarę inteligentna. Gdyby miał optować przy jej IQ to dałby jej 140, nawet 150. Można było porozmawiać z nią na tematy, których zwykli siódmoklasiści nie rozumieli. Zachowywała się zupełnie inaczej niż Eva, choć miewała ‘chwile’. Poczuł zmęczenie. Odłożył książkę na szafkę, ułożył się na boku i zasnął. Po kilku godzinach, które wydawały mu się zaledwie paroma minutami, poczuł czyjś wzrok na sobie. Jako wieloletni szpieg umiał wyczuć, gdy ktoś cię obserwuje. Otworzył oczy i ujrzał Granger. Wpatrywała się w niego jak w Apolla**. Zapytał czy długo będzie się patrzeć. O dziwo, nie zarumieniła się, ani nic w tym stylu. Po prostu odpowiedziała, że patrzy. Później zapytała czy jest głodny. Był głodny, cholernie głodny, ale postanowił, że jeśli zechce to sam zawoła skrzata. Granger dalej próbowała namówić go do zjedzenia czegokolwiek, ale on zbywał jej starania ripostami i komentarzami. Wreszcie zdenerwowana wyszła, a Severus ponownie został sam. Nie lubił samotności. Wbrew pozorom, wolał siedzieć w pokoju z kimś, niż samotnie gapić się w ogień płonący w kominku. Jedynym wyjątkiem było czytanie książek i magazynów. Wtedy wręcz nie znosił, gdy ktoś mu przeszkadzał. Samotność przypominała mu jego grzechy i błędy jakie popełnił w życiu. Przypominała ludzi, których zabił, ich twarze wykrzywione w grymasach bólu. To było nie do zniesienia. Potrząsnął głową. Nie będzie myślał o tym, właśnie teraz. Oparł się wygodnie o poduszki i zawołał: - Płomyk! Przed nim pojawił się skrzat ubrany w serwetkę z godłem Hogwartu. Miał długie uszy, długi nos i duże brązowe oczy. - Pan Snape! – wykrzyknął piskliwie. – Czego pan sobie życzy? - Przynieś mi coś do picia – odrzekł Severus. – Najlepiej Ognistą Whisky. Chociaż nie – zastanowił się. - Nie Ognistą. Przynieś czerwone wino półwytrawne. - Oczywiście, proszę pana! Płomyk zaraz przyniesie! – to powiedziawszy skrzat zniknął z trzaskiem. Z salonu wyjrzała Hermiona. - Wszystko w porządku, profesorze? Słyszałam głosy. - To najwyższy czas iść się leczyć. Słyszenie głosów nie jest dobrą oznaką – sarknął. - Wie pan co? – Hermiona nie zwróciła uwagi na ironiczny ton nauczyciela. Przysiadła na brzegu łóżka i kontynuowała. – Ron powiedział kiedyś to samo. W drugiej klasie, kiedy Harry słyszał bazyliszka poruszającego się rurami. Wąż syczał i tylko Harry był w stanie usłyszeć ten głos. Podczas jednej z naszych rozmów Ron powiedział dokładnie to samo, co pan - słowo w słowo. Może istnieje między wami pewne podobieństwo? – ostatnie zdanie wypowiedziała z wyraźną ironią. - Nie waż się porównywać mnie do Weasley’a! – krzyknął. Hermiona nachmurzyła się. - Dlaczego? Czasem sądzę, że jest on mądrzejszy od pana. No, może nie mądrzejszy, ale wrażliwszy i mniej uprzedzony do innych, to na pewno. - Zechciej zauważyć, że nie jestem wrażliwy, a co do uprzedzeń, to ich nie mam. - Naprawdę? - Nie wierzysz? - Wierzę. Snape’a lekko zamurowało. Za szybko to wszystko idzie – pomyślał. – Ona chyba mi ufa… - Granger, ufasz mi? – zapytał, ni stąd, ni zowąd. - A co to ma do rzeczy? – Hermiona bardzo się zdziwiła. - Po prostu pytam. - Tak – odpowiedź była szczera, Severus wyczuł to szóstym zmysłem. - Dobrze, w takim razie zaufaj mi i idź do innego pokoju. Nie potrzebuję niańki dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. - Śmieszne – dziewczyna była rozbawiona. Już miała wyjść, gdy z głośnym trzaskiem na środku pokoju pojawił się skrzat. - Płomyk przyniósł to, o co pan prosił! – zapiszczał trzymając tacę z winem. - Dziękuję, Płomyku. Skrzat postawił tacę na łóżku, ukłonił się i zniknął. - Napijesz się? – Snape podniósł butelkę. - Co? Och… Hmmm… Tak? - To ja ciebie pytam, Granger. - Tak, napiję się, z przyjemnością – poprawiła się prędko. Severus wyczarował dwa kieliszki i nalał krwistoczerwonego wina. Tymczasem Hermiona wygodnie usadowiła się po turecku w nogach łóżka, naprzeciwko Snape’a. Podał jej jeden kieliszek, po czym uniósł swój i wypił trochę. Hermiona patrzyła jak zahipnotyzowana, jak jego grdyka przesuwa się z każdym łykiem. Nie umiała dokładnie powiedzieć co spowodowało ten stan. - Na co się patrzysz? – zapytał. - Na nic - odparła i wypiła łyk ze swojego kieliszka. Zaczęli rozmawiać o sposobach zastosowania róży ekwadorskiej. Przez godzinę sprzeczali się nad każdą możliwą wersją jej wykorzystania. W tym czasie wypili ze dwie butelki wina. W pewnym momencie Snape zamówił u skrzata coś czego Gryfonka nie dosłyszała. Po chwili Płomyk znów się pojawił i tym razem przyniósł ogromną tacę wypełnioną po brzegi przeróżnymi owocami. Severus wziął jedno winogrono i włożył sobie do ust. Hermiona ponownie patrzyła z zaciekawieniem na mężczyznę. - Na co się tak gapisz? – warknął po chwili Snape. – Chcesz? – podsunął jej talerz z winogronami. - Jasne! Uwielbiam winogrona! – Hermiona złapała owoc i z wyrazem błogości na twarzy wpakowała sobie do buzi. Snape prychnął, ale dało się wyczuć w tym rozbawienie. - Wiesz, Granger, wyglądasz jak małe dziecko, które dorwało się do tortu z bitą śmietaną. - Wypraszam sobie! – krzyknęła i rzuciła w niego następnym owocem. - Co to miało być, Granger? – zapytał niebezpiecznie cichym i łagodnym głosem. - Eee… winogrono? – na zewnątrz starała się być opanowana, ale wewnątrz drżała ze strachu. - To wiem. Ale mogę wiedzieć dlaczego rzuciłaś nim we mnie? - Bo… zdenerwował mnie pan? – już zaczęły jej drżeć ręce. Snape spojrzał przelotnie na jej dłonie i sięgnął po kolejne winogrono. - Łap – powiedział, a w stronę Hermiony poleciał mały zielony kształt. Otworzyła usta chcąc zaprotestować, lecz to małe zielone coś, co okazało się winogronem wpadło jej do gardła. Zakrztusiła się lekko, ale dzielnie przegryzła i połknęła owoc. 14 cz. II - Co to miało być, profesorze? – zadała to samo pytanie. - Winogrono – odparł, uśmiechając się złośliwie. - Dowcipne, zobaczymy czy pan złapie – urwała owoc z kiści i rzuciła w stronę Snape’a. Nie wycelowała i w efekcie winogrono przeleciało mu dobre dwadzieścia centymetrów od głowy. - Nie jestem kameleonem, ani gekonem, Granger. Nie umiem tak wyciągnąć języka i chwycić coś w locie – zaśmiał się. - A myślałam… - odparła z ironią. - Wierz mi, mój język jest zdolny do wielu rzeczy, ale tego akurat nie potrafi. Hermiona zaczerwieniła się na samą myśl co język Snape’a mógłby zrobić. - Wolę nie wiedzieć co sobie wyobraziłaś. Kontynuujmy. - Co? – zapytała trochę nieprzytomnie. - Weźmy większą amunicję – uśmiechnął się złośliwie. Przysunął sobie tacę i wybrał z niej wiśnię. - Wiśnia? To jest cięższa amunicja? – Hermiona w lot pojęła o co chodziło Snape’owi z kontynuacją. - Ma pestkę – powiedział i rzucił. Tym razem owoc poleciał trochę na prawo od dziewczyny i musiała się lekko wychylić, żeby go złapać. Zjadła okrywający pestkę miąższ, a samą pestkę wypluła… prosto na Snape’a. -Och, przepraszam! Nie chciałam! – zawołała. - Granger, ja rozumiem twoje rozbawienie i w ogóle, ale postaraj się zachowywać doroślej. - Przepraszam – powtórzyła cicho. Znowu wpadka. – A co miało znaczyć to ‘i w ogóle’? - I w ogóle – powtórzył Snape z tajemniczą miną. - Pfff... Z panem nie sposób się dogadać. - Cieszę się, że tak myślisz. - Dobra teraz moja kolej. Lubi pan pomarańcze? - Tak, a czemu pytasz? - Zobaczy pan. Wzięła pomarańczę i obrała ze skórki. Zjadła kawałek, po czym nieco większy fragment odłamała i rzuciła Snape’owi. Z zafascynowaniem patrzyła ja otwiera usta i łapie w locie owoc. Przeżuwał chwilę i na ułamek sekundy pojawił się na jego twarzy wyraz błogości. Po chwili znów stała się nieprzenikniona, jak zawsze. - Słodka prawda? – zapytała Hermiona. - Owszem – odpowiedział chłodno. To zaszło za daleko – pomyślał. – Ona jest moją uczennicą, nie powinienem robić z nią tego, nie mówiąc już o tym, że bardzo przypomina mi to sytuację z Evą… Nie! Wróć! Nie myśl o tym, Snape. Merlinie, źle ze mną, skoro rozmawiam sam ze sobą. Nagle chwycił go straszny ból w klatce piersiowej. Miał wrażenie, że rany rozjątrzyły się i zaczęły lać się z nich litry krwi. - Merlinie… - wyszeptał. Hermiona w jednej chwili znalazła się przy nim. - Profesorze? - Przynieś z mojego laboratorium małą buteleczkę z niebieskim płynem, leżącą w drugiej szufladzie od góry. W biurku. Hasło znasz. Pospiesz się – powiedział z trudem i opadł na poduszki nękany przez kolejną falę bólu. Dziewczyna jak strzała wypadła z pokoju. Pobiegła przez korytarz, powiedziała hasło i błyskawicznie znalazła się w laboratorium Mistrza Eliksirów. Dopadła biurka i otworzyła drugą szufladę od góry. Jest! W głębi leżała mała zakurzona buteleczka. Hermiona sprawdziła zaklęciem, czy eliksir jest zdatny do użycia i po zadowalającym wniosku, pędem wróciła do Snape’a. - Rozpuść to w jednej szóstej litra wody – doszedł ją chrapliwy głos. Hermiona spojrzała na łóżko i wrzasnęła z przerażenia. Snape leżał wśród pościeli, a ze wszystkich ran tryskała krew. - Merlinie! – krzyknęła, ale zabrała się do pracy. W łazience odmierzyła ilość wody i wlała do tego eliksir. Płyn momentalnie zrobił się czarny. Czy to dobry kolor? Nigdy nie widziałam takiego eliksiru, który reaguje z wodą i zmienia kolor na czarny. Z rozmyślań wyrwał ja charkot dobiegający z sypialni. Przerażona pobiegła i podała Snape’owi szklankę. Nie mógł jej utrzymać, więc sama przytknęła mu naczynie do ust i przechyliła tak, by połknął zawartość. Po kilku długich chwilach, kiedy to Snape dochodził do siebie, a Hermiona spanikowana trzymała jego dłoń, rany przestały krwawić. Oddech Severusa powoli się wyrównywał, a ona sam otworzył oczy. Widząc, że jest cały Hermiona ze szlochem rzuciła mu się na szyję. Nieprzyzwyczajony do czułości, w pierwszej chwili chciał ją odepchnąć, ale po chwili uznał, że dziewczyna potrzebuje jakiegoś dowodu, że wszystko z nim w porządku i przytulił ją jeszcze mocniej. - Ćśśś… Spokojnie, już wszystko dobrze – uspokajał ją, gładząc jej włosy i plecy. - Merlinie, co to było? – zapytała Hermiona przez łzy. - To się czasami zdarza, gdy kogoś zaatakuje magiczne zwierzę. Na szczęście ma ten eliksir w zapasach. Nie myśl już o tym – wyszeptał. Siedzieli tak jeszcze przez kilka minut, z każdą sekundą rozluźniając uścisk. W końcu Hermiona usiadła z powrotem na brzegu łóżka. - Trzeba zmienić bandaże i wyczyścić pościel – powiedziała lekko zażenowana. Snape tylko skinął głową. Dziewczyna przyniosła apteczkę i wyjęła nowe bandaże. Odwinęła tamte, przemyła rany wacikiem nasączonym w eliksirze dezynfekującym i zaczęła zawijać czysty bandaż. Gdy skończyła poczuła dłoń, która ujęła jej podbródek i uniosła głowę do góry. W jednym momencie wpatrywała się w bezdenne tunele oczu Snape’a, a w następnym czuła na swoich ustach jego twarde i chłodne wargi smakujące eliksirem i po trochu winem. Delikatnie odpowiedziała na pocałunek i przyciągnęła mężczyznę za kark jeszcze bliżej. Rozchyliła usta i poczuła ciepły język wślizgujący się do środka. Smakował cudownie. Jego język ślizgał się po jej języku i zapraszał do wspólnego tańca. Kolana jej zmiękły i gdyby nie siedziała, to pewnie by upadła. Dłoń Snape’a przesunęła się z karku dziewczyny na talię, by po chwili przyciągnąć ją gwałtownie do mężczyzny. Zatopiła się w nim. Po paru sekundach język Severusa wycofał się z jej ust, by zająć się zarysem szczęki i szyją. Z ust Hermiony wyrwało się gwałtowne westchnienie, co otrzeźwiło Snape’a. - Nie możemy – wyszeptał odsuwając się na bezpieczną odległość. Hermiona otworzyła oczy, które, nie wiadomo kiedy, zamknęła. Spojrzała na Severusa i zauważyła lekko zarumienione policzki, przyspieszony oddech i pałające ogniem oczy. Wyciągnęła dłoń i pogłaskała go po policzku. - Wiem – powiedziała i wstała. Ruchem różdżki wyczyściła pościel, potem zamknęła apteczkę i zniknęła w łazience. Severus opadł na poduszki nie wiedząc co o tym myśleć. To uczennica ty stary zboczeńcu! – wyzywał siebie w myślach. – Ale smakowała cudownie – dodał po chwili. Dotknął swoich ust i uśmiechnął się. Nie wiedział, że po drugiej stronie drzwi Hermiona myśli o tym samym. ________________ * Cogito ergo sum – (łac.) myślę, więc jestem. Słynna sentencja Kartezjusza. ** Apollo – w mitologii greckiej - bóg sztuki, podobno najpiękniejszy ze wszystkich boskich istot. 15. Gdy po półgodzinie Hermiona wyszła z łazienki, od progu przywitał ją suchy głos: - Przepraszam, Granger, to nie powinno się wydarzyć. - Niech pan nie przeprasza, profesorze – odparła. – Emocje – dodała krótko. - Taak, emocje… Podeszła do łóżka i wśliznęła się pod swoją kołdrę. Machnęła różdżką, zgasiła świecę i już miała iść spać, gdy dobiegł ją jego głos: - Żałujesz? - Nie – odpowiedź była szybka i szczera. - Ja też nie. Hermiona usłyszała szelest pościeli i jęk sprężyn, kiedy Snape układał się na łóżku. - Dobranoc – powiedziała cicho i odwróciła w przeciwną stronę. - Dobranoc. Przez chwilę miała nadzieję, że znów poczuje na sobie jego dłoń, ale omyliła się. Nic takiego się nie stało. Nieco zawiedziona uniosła się na łokciu i spojrzała za siebie. Na twarz nauczyciela padały promienie księżyca. Pełnia. Ciekawe, jak się czuje Lupin – pomyślała. - Panie profesorze? Mogę zadać pytanie? – odważyła się zakłócić sen nauczyciela. - Właśnie to zrobiłaś, Granger. Ale dobrze, co chcesz wiedzieć? - Czy Teddy zmieni się w najbliższych dniach? - Chodzi ci o tego bękarta Lupina? - Tak. - Cóż, prawdopodobnie tak. Od jego narodzin minęło pół roku, co oznacza, drugą już, zmianę. - Czyli zmiany zaczęły się w trzy miesiące po jego urodzeniu, tak? - Owszem. Dziecko zrodzone z wilkołaka i osoby niemającej zmutowanych genów, przemienia się raz na kwartał. Pierwsza zmiana odbywa się w trzy miesiące po urodzeniu dziecka, co oznacza, że to będzie dopiero druga. Przynajmniej tak wynika z moich badań. - Prowadzi pan badania? – Hermionie zaświeciły się oczy. Nie widział tego, ale wyczuł, że jest podekscytowana. - Tak – odparł niechętnie. Nie zamierzał się nikomu zwierzać z tego co robi, tym bardziej Gryfonce. - Zamierza pan wynaleźć eliksir niwelujący skutki pogryzienia przez wilkołaka – bardziej stwierdziła, niż zapytała. - Skąd wiesz? – warknął. Wzruszyła ramionami w ciemności. - Domyśliłam się. - Jak profesor Dumbledore przeżył? – ona pierwsza przerwała kilkuminutowe milczenie. Snape skrzywił się. Wiedział, że kiedyś o to zapyta. - Byłem ciekaw, kiedy o to zapytasz. - Pytam teraz. - Dobrze. Jak wiesz z opowiadań Pottera, gdy we dwójkę wylądowali na Wieży Astronomicznej, pojawił się Draco. Potem przybyła Bellatriks ze swoją świtą. Dumbledore był osłabiony eliksirem, który wypił i nie miał szans. Beze mnie – dodał po chwili. Hermiona zapaliła świecę na komodzie, a w jej mdłym blasku ujrzała zamyśloną twarz nauczyciela. Podparła się ręką i wpatrzyła w niego, uważnie słuchając. - Gdy przyszedłem, Draco był już na skraju załamania nerwowego – kontynuował. – I tak było mi obojętne, czy rzucę to zaklęcie. Jeśli rzuciłbym – Albus by nie żył, a ja… nieważne – machnął ręką. – Z kolei gdybym nie odważył się zabić dyrektora – zginąłbym nie dopełniając przysięgi. Po prawdzie, Narcyza zdjęła potem więzy nałożone na mnie, ale nie mam pojęcia jak jej się to udało. Przecież uwolnienie z przysięgi wymaga zgody Gwaranta, a Bellatriks w życiu by się nie zgodziła – pokręcił głową z niedowierzaniem. - I co dalej? – zapytała cicho Hermiona. - Dalej? – zaśmiał się gorzko. – Rzuciłem Avadę. - Ale dyrektor przeżył. To nie mogła być prawdziwa Avada… - nagle spłynęło na nią olśnienie. – To był podstęp! Wypowiedział pan tylko słowa, a tak naprawdę rzucił inne zaklęcie! - Brawo – powiedział z uznaniem Snape, wspierając się na łokciu. – Pięć punktów dla Gryffindoru. - Naprawdę? - Nie, na żarty. Oczywiście, że naprawdę. Nie zwykłem rzucać słów na wiatr. - Nie wierzę panu. - Nie musisz. - Dobra, co było dalej? – Severus popatrzył na nią i zauważył błyszczące podnieceniem oczy, jak zawsze, gdy rozwiązywała kolejną tajemnicę. - Istotnie, Avada była tylko przykrywką. Rzuciłem niewerbalnego Expelliarmusa. - Ale Expelliarmus ma czerwony promień. To musiało być coś innego – nie dawała za wygraną Hermiona. Bystra jest – pomyślał Severus. - Merlinie, masz rację. To nie był zwykły Expelliarmus. Zmodyfikowałem go tak, by odrzucał osobę i jednocześnie, by trafiony sprawiał wrażenie martwego. Na potrzeby ‘przedstawienia’ uwięziłem esencję zaklęcia we fiolce i dodałem Wywar Żywej Śmierci. Nie powiem, dużo czasu i zdrowia mnie to kosztowało, ale warto było. - Nieźle pan to wykombinował – powiedziała Hermiona z uznaniem. Snape uśmiechnął się lekko na tą pochwałę. - Zaspokoiłaś już swój głód wiedzy, czy masz jeszcze jakieś pytania? Chciałbym iść spać – powiedział po chwili. Hermiona przez chwilę się wahała, ale uznała, że raz kozie śmierć. - Przytulimniepantakjakwczoraj? – wyrzuciła z siebie. - W wersji wolniejszej poproszę – uśmiechnął się złośliwie. - Pytałam, czy przytuli mnie pan, tak jak wczoraj – zarumieniła się. Severus zawahał się. - Nie powinienem. To nie relacja nauczyciel-uczeń. - Ma pan rację. To relacja Mistrz-Uczeń. A w takim stosunku powinniśmy się nawzajem wspierać – Hermiona wystrzeliła z najcięższego działa. – To mi pomaga – dodała cicho. - Cóż… - Severus gorączkowo poszukiwał w umyśle jakiejś wymówki. – Skoro tak mówisz… Dobrze. - Dziękuję – przysunęła się do niego i poczuła ciepłe ramiona obejmujące ją dookoła. Snape uniósł swoją kołdrę, a ona wślizgnęła się pod nią z wdzięcznością. Mimo, że lato było upalne, w lochach wieczorami nie było za ciepło. Wtuliła się w jego pierś i objęła do w pasie. - Dziękuję – powtórzyła. W odpowiedzi usłyszała cichy pomruk. *** Rankiem, gdy otworzyła oczy, nie miała pojęcia gdzie się znajduje. Nigdy nie budziła się w objęciach mężczyzny, nie licząc pierwszej nocy. Teraz było jej ciepło, wygodnie i bezpiecznie. Wciągnęła nosem jego zapach i, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, cicho zamruczała. - Nie jest ci za wygodnie, Granger? – ironiczny głos Snape’a wyrwał ją z błogostanu. - Nie, panie profesorze – odparła, wciąż lekko nieprzytomna. - Chyba czas wstawać – powiedział niepewnie. – Dochodzi dziesiąta. - Która?! - Dobrze usłyszałaś – dziesiąta. - Merlinie, nigdy nie spałam tak długo! - To się zdarza. Hermiona puściła nauczyciela i przyjrzała mu się z bliska. Nigdy się tak nie zachowywał. Powiodła wzrokiem po jego twarzy i zauważyła parę niewielkich szram. Przesunęła spojrzenie niżej, na szyję i klatkę piersiową. Tam było dużo więcej blizn, nowych i starych, widocznych i prawie niezauważalnych. Pogładziła delikatnie palcem (by nie urazić ran) tą największą, zaczynającą się na barku, a kończącą się gdzieś pod bandażem. Snape zamruczał i przymknął oczy. Ośmielona dziewczyna przysunęła się bliżej i powiodła ręką w dół. To go otrzeźwiło i złapał Hermionę za nadgarstek. - Co ty, do cholery, wyprawiasz? – syknął. - Ja-ja… - jąkała się. - Nieważne – puścił ją i przejechał sobie dłonią po twarzy, przy okazji odgarniając z oczu włosy. – Płomyk! Skrzat momentalnie się pojawił. - Czego sobie pan życzy, sir? – nawet nie zwrócił uwagi na dziewczynę. - Przynieś śniadanie dla dwóch osób. - Oczywiście, sir. Płomyk zaraz przyniesie! – skrzat zniknął tak szybko, jak się pojawił. 16. Po zjedzonym śniadaniu Hermiona postanowiła zostać w łóżku. W łazience przebrała się w wygodniejsze ubranie. W końcu należą mi się jakieś chwile odpoczynku, czy przyjemności – pomyślała i wyciągnęła się na pościeli. - Co ty wyprawiasz, Granger? – Severus się lekko zdziwił, widząc Gryfonkę leżącą wygodnie obok niego. - Wyleguję się, od tego są wakacje – odparła przymykając oczy. - A nie masz przypadkiem jakiejś pracy domowej z eliksirów? – sarknął. - Sprostowanie – miałam. Już zrobiłam. - I co napisałaś? - Dowie się pan we wrześniu. - Ja się grzecznie pytam teraz. - A ja grzecznie odpowiadam, że dowie się pan we wrześniu. - Z tobą nie sposób dojść do porozumienia – prychnął kręcąc głową. - Wiem – uśmiech rozjaśnił jej twarz. Snape jeszcze raz pokręcił głową, uśmiechnął się w duchu i powrócił do czytania. Hermiona zerknęła na niego kątem oka. Podczas śniadania co rusz przywoływał różne książki ze swojej biblioteczki i teraz uzbierał mu się pokaźny stos koło łóżka. - Zamierza pan to wszystko przeczytać? – zapytała między jednym kęsem kanapki, a drugim. - To cię tak dziwi? - No, nie, ale myślałam, że poprowadzimy ciekawą konwersację… - Ciekawą konwersację, to ja prowadzę sam ze sobą – mruknął. - Serio? I o czym pan ze sobą rozmawia? – zaciekawiła się. - Granger, ty mnie lepiej nie denerwuj. - Zapytać nie można… Teraz siedział w pierwszej z książek i kiedy udało się Hermionie odcyfrować tytuł, dowiedziała się, że traktuje ona o czarnej magii. - Panie profesorze? - Hmm? - Czy… czy… a nieważne. - No wyduś to z siebie. - No, bo kiedyś rozmawiałam z Draconem. I on jest na stażu u pani Pomfrey… - Mhm… - mruknął na wpół słuchając, na wpół czytając. - I on mi powiedział, że jako Mistrzyni i Uczeń… oni… - Co oni? Powiedz to wreszcie i przestań się jąkać! – zatrzasnął z hukiem książkę. - No, oni mówią do siebie po imieniu – dokończyła na wydechu. - I co w związku z tym? – Snape uniósł jedną brew i spojrzał na nią. – Dobrze – dodał po chwili. - Co? Nawet pytania nie zdążyłam zadać! - Ale się zgadzam. Wiem o co ci chodzi – chcesz bym pozwolił ci mówić do siebie po imieniu, tak? - No tak, ale chciałabym żeby to działało także w druga stronę – przyznała. - Przecież się zgodziłem. - Naprawdę? - Wiesz co, Gra… Hermiono – jej imię wymówił z lekką, pieszczotliwą nutą w głosie. Dziewczyna zadrżała na dźwięk swojego imienia. – Sądzę, że czasem zachowujesz się gorzej od Pottera i Weasley’a. - Dziękuję za opinię… Severusie – zarumieniła się. - Możesz zwracać się do mnie po imieniu tylko wtedy, gdy jesteśmy sami lub wśród członków Zakonu. Przy innych uczniach masz mówić ‘proszę pana’ lub ‘panie profesorze’. - Oczywiście. - Miło, że się ze mną zgadzasz, Hermiono, a teraz: masz jeszcze jakieś pytania, czy mogę wrócić do lektury? - Nie, ciekawość zaspokojona. Możesz z powrotem zaszyć się w książkach – odparła ze śmiechem. *** Przez ponad pół godziny siedzieli obok siebie i każde zajmowała się swoimi sprawami. Hermiona wpatrywała się w baldachim i myślała o niebieskich migdałach, a Severus z zainteresowaniem pochłaniał kolejne strony książki. W końcu Gryfonka postanowiła wypróbować swoje, czarodziejsko-muzyczne, zdolności. Wzięła różdżkę i zatoczyła nią dwa niewielkie kółka, w myślach wypowiadając zaklęcie. Z końca różdżki zaczęło wypływać blade światło oraz dało się słyszeć pierwsze takty piosenki. - Udało mi się! – krzyknęła zachwycona. Snape spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko. Już miał wypowiedzieć złośliwy komentarz, gdy zainteresowała go muzyka. - Bryan Adams, (Everything I Do) I Do It For You? - Tak, skąd pan… skąd wiesz? – poprawiła się błyskawicznie. - Nie jestem kompletnym ignorantem , jeśli chodzi o świat mugoli. A tak naprawdę, to jeden z moich ulubionych wokalistów. - Ja także uwielbiam Bryana Adamsa. Everything I Do to jeden z moich ulubionych utworów. - A znasz to? – otworzył dłoń, szepcząc niezrozumiałe słowa. Po chwili z wnętrza dłoni zaczęła wydobywać się muzyka razem z różnokolorowymi nutami i kluczami wiolinowymi, przeplatanymi iskrami ognia. Zafascynowana Hermiona patrzyła na efekty zaklęcia. - Piękne… - wyszeptała. – Nie znam tej piosenki – dodała zdziwiona. - Please Forgive Me z 1993 roku – odparł wpatrując się w twarz dziewczyny. Przez kilka minut oboje słuchali piosenki. - Proszę, wybacz mi - nie mogę przestać cię kochać*? – zapytała Hermiona. – Cudowny tekst. - Rzeczywiście – przytaknął zamyślony i zamknął dłoń, tym samym wyłączając muzykę. - Naprawdę? – spytała rozbawiona. - Nie – warknął, zażenowany okazaniem uczuć. - Jasne. - Granger, nie zapominaj do kogo mówisz! - Mówię do Severusa… Em, jak masz na drugie imię? Zresztą nieważne – dodała widząc morderczy wzrok mężczyzny. – Zacznijmy od nowa: mówię do Severusa Snape’a, Mistrza Eliksirów, Opiekuna Slytherinu, nauczyciela w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie i Naczelnego Postrachu tejże szkoły w jednym – zakończyła z uśmiechem. - Rozumiem, że zazdrościsz mi tych wszystkich tytułów, ale nie musiałaś ich wymieniać – zripostował złośliwie. - Nie zazdroszczę! No może tytułu Mistrza Eliksirów – przyznała. – I mam na imię Hermiona – dodała, z naciskiem na ostatnie słowo. - Wiem, Hermiono – ironiczny uśmiech wypłynął na jego wargi. - To miłe. - Ja nie jestem miły, zapamiętaj to sobie. Hermiona wywróciła oczami i ponownie zajęła się wyczarowywaniem muzyki. Po kolei pojawiały się takty piosenek: Here I Am, Tragedy, Yesterday i Please Forgive Me**, z czego tą ostatnią powtórzyła kilka razy. Po kilkunastu minutach Snape zaczął się denerwować. - Mogłabyś przestać zmieniać co chwilę melodie? – warknął. - Przepraszam – powiedziała z udawaną skruchą. – Nie wiedziałam, że to pana denerwuje. - Gra… Hermiono – poprawił się. – Ja ci powtarzam: nie zapominaj do kogo mówisz. - Nie unoś się tak, bo ci ciśnienie podskoczy… - mruknęła na tyle cicho, by Snape nie dosłyszał, ale przestała zmieniać piosenki. Przez kilka minut milczeli. - Hermiono? – zaczął Snape. - Tak? – spojrzała na niego. - Prosiłbym, żebyś nikomu nie mówiła o tym napadzie bólu. - Dlaczego? - Po prostu nie mów. - Dobrze, nie pow… - nagle rozległ się huk. Drzwi się otworzyły i… - Hermiona! – do sypialni wpadł Ron. – Musisz… CO wy robicie?! – zatrzymał się w miejscu, patrząc na leżącą w łóżku parę. - Eee… Ron, to nie tak jak myślisz. Po prostu… - Hermiona nie wiedziała co powiedzieć. - Nie tłumacz się, nie chcę wiedzieć – przerwał jej rudowłosy. – W każdym razie musisz iść ze mną. Profesor Dumbledore chce nas przyjąć do Zakonu! Teraz będzie inicjacja! – wykrzyknął uradowany. - Ale, Ron… Nie mogę… Profesor Snape… - zawahała się i spojrzała na nauczyciela. - Nie potrzebuję niańki, Granger – powiedział. – Skoro jest inicjacja, to idź. - Ale nie będzie pan za mną tęsknił? - Granger! - Już się zamykam… - powiedziała z uśmiechem, wygrzebując się z łóżka i idąc w kierunku wyjścia. – I na przyszłość: mam na… - … imię Hermiona. Już to gdzieś słyszałem – sarknął. – Idź już. - Miło, że pamiętasz. Niedługo wrócę, nie martw się o mnie – posłała mu dłonią całusa. - Wynocha! – krzyknął, a Hermiona przezornie zatrzasnęła drzwi. Prawie w tym samym momencie po drugiej stronie rozległ się huk, jakby ktoś rzucił czymś w wejście. Oboje stali w salonie Gryfonki. Dziewczyna patrzyła spokojnie na tytuły książek stojących na półce, a chłopak wlepił nią zdumiony wzrok. - Miona…? – zaczął. - Nie pytaj. - Okej, ale co to było? Ten huk? - Książka, albo coś w tym stylu – odparła niedbale. – Idziemy? - Tak, jasne… *** Po kilkunastu minutach męczącej wspinaczki na szczyt jednej z najwyższych wież w zamku, Ron i Hermiona stanęli przed kamienną chimera strzegącą wejścia do gabinetu dyrektora Hogwartu. - Krwotoczki Truskawkowe – powiedział Ron. - To już nie Twixy? – zaśmiała się Hermiona. - Najwyraźniej – uśmiechnął się chłopak. Weszli na ruchome schody i po chwili znaleźli się w gabinecie. Pomieszczenie było zatłoczone. Mnóstwo osób siedziało na krzesłach, fotelach i kanapach, jednak przed biurkiem Dumbledore’a postawiono pięć krzeseł, z czego trzy były już zajęte. - Panno Granger, panie Weasley, dobrze, że jesteście. Zajmijcie swoje miejsca – głos Dumbledore’a był poważny. Dwójka Gryfonów posłusznie podeszła i usiadła na wolnych miejscach. - Zebraliśmy się tutaj, by przyjąć do naszego zgromadzenia piątkę młodych ludzi: Ginewrę Weasley, Hermionę Granger, Ronalda Weasley’a, Harry’ego Pottera i Dracona Malfoy’a. Czy wszyscy tu obecni zezwalają na inicjację? – dyrektor rozejrzał się po twarzach zgromadzonych. – Nikt nie zaprzecza? W takim razie zaczynamy. Wstańcie – rozkazał. Piątka uczniów wstała. Uroczystym głosem odmówili przysięgę, jednocześnie przykładając lewą dłoń (na znak wiary) do piersi. - I ostatnie pytanie: czy przysięgacie chronić siebie i innych oraz wybaczać i darować winy wrogom? - Przysięgamy – po tym słowie poczuli lekkie mrowienie i lekką, ale niezniszczalną więź z innymi członkami Zakonu. - Od dziś jesteście członkami Zakonu Feniksa – oznajmił uroczyście Dumbledore, po czym jako pierwszy rzucił się do składania gratulacji. Hermiona przywitała się z większością osób i świetnie bawiła, ale po godzinie przypomniała sobie o nauczycielu. - Draco – szepnęła do blondyna siedzącego obok. - Niezła zabawa. O co chodzi? - Ja już muszę iść. Wytłumacz mnie, dobrze? - Wracasz do wuja? – błysk w jego oku sprawił, że Hermiona się zarumieniła. - Muszę. - Dobra, nie ma sprawy. - Dzięki, jesteś kochany – pocałowała go w policzek i cicho wyszła z komnaty. ________________ * Proszę, wybacz mi - nie mogę przestać cię kochać – Please, forgive me, I can’t stop lovin’ you (po angielsku) xD ** Here I Am – Bryan Adams, Tragedy – Bee Gees, Yesterday – The Beatles i Please Forgive Me – Bryan Adams – moje ulubione piosenki xD 17. Hermiona chciała jak najszybciej dostać się do swoich komnat. Niezbyt wiedziała dlaczego jej się tak spieszy, ale szóstym zmysłem czuła, że powinna się tam znaleźć w tempie błyskawicznym. Zdyszana zatrzymała się przed swoimi drzwiami. - Virtus. Stanąwszy w progu sypialni, odetchnęła z ulgą - Snape siedział na łóżku i czytał kolejną książkę. Gdy ją usłyszał, podniósł wzrok i zapytał: - Gdzie ci tak spieszno, Gra… Hermiono? - Nie wiem – przycupnęła na fotelu. Severus pokręcił głową z dezaprobatą i ponownie wsadził nos w książkę. Hermiona, uspokoiwszy oddech, zawołała skrzata i kazała mu przynieść pucharek lodów pistacjowych. Po pary minutach skrzat wrócił, niosąc deser. Hermiona podziękowała i rozparła się wygodniej, zajadając lody. - Czym pan rzucił? – zapytała po kilku minutach. - Hę? – lekko nieprzytomny wzrok Snape’a uświadomił jej, że mężczyzna nie ma pojęcia o czym ona mówi. - Wtedy, gdy razem z Ronem szłam na spotkanie Zakonu. Zdenerwował się pan i rzucił czymś w drzwi. Co to było? Książka? - Chyba się umówiliśmy, że zwracamy się do siebie po imieniu, prawda? A tak poza tym, to nie posunąłbym się do rzucania książką. To był lekki Expelliarmus i zostawił niewielki ślad – odpowiedział, uśmiechając się złośliwie. Hermiona gwałtownie odwróciła się i spojrzała na zamknięte drzwi. Mniej więcej na wysokości klamki, na ciemnobrązowych, drzwiach widniał wielki ślad wypalenia. - Merlinie! Co to jest?! - Skutek zaklęcia. - Ale… ale… - Granger, nie jąkaj, bo ci zostanie – rzucił. - Mam na imię Hermiona – odparowała, zapominając o drzwiach. Skoro się zgodził na taki układ, to musi ponieść tego konsekwencje. - Wiem – odparł ze stoickim spokojem. - Dobra – machnęła ręką. – Z tobą nie sposób rozmawiać. Wstała i poszła do łazienki. Severus zdziwiony, uśmiechnął się, ale wrócił do czytania. *** Pod wieczór, do mieszkania Hermiony, zawitał Lucjusz. - Severus! Jak się czujesz? - Witaj, Lucjuszu. Nieźle, dziękuję za troskę – odparł z sarkazmem Snape. - Ty NIGDY nie dziękujesz, Severusie, więc nie sądź, że się nabiorę – blondyn podszedł i wyczarowawszy sobie fotel przy brzegu łóżka, usiadł w nim. – Tak nawiasem mówiąc – dziwnie jest cię widzieć leżącego w łóżku. O ile pamiętam to spędzałeś w nim zaledwie trzy godziny na dobę, chyba, że uczniowie dali ci w kość – zażartował. - Obecnie trudno mi jest wstać, bez poważniejszych obrażeń. A wszystko dzięki HERMIONIE – zaakcentował ostatnie słowo i uśmiechnął się drwiąco do dziewczyny. - Miło, że pamiętasz, Severusie – odparła znad książki, którą czytała, nawet nie patrząc na mężczyznę. - Severusie? Od kiedy…? – Lucjusz nieco się zdziwił. - Od dziś. I nie poruszajmy już tego tematu – odparł Snape. Z fotela, w którym siedziała Hermiona, dobiegło ciche parsknięcie, a na twarzy Severusa wykwitł uśmieszek samozadowolenia. - Chyba dobrze się bawisz, prawda? – zapytał Lucjusz szeptem, nachylając się do Mistrza Eliksirów. - Od czasu, do czasu jest zabawnie – odrzekł Snape. – Co się działo na zebraniu Zakonu? – zmienił temat. – Od Hermiony nic nie mogłem wydusić. - Po prostu nie pytałeś albo nie chciałeś pytać – dobiegło z fotela. - Ha, ha, ha, Severusie! Przejrzała cię! – Malfoy wybuchnął głośnym śmiechem, ale drugiemu mężczyźnie wyraźnie nie było wesoło. Skrzyżował ręce na piersi i przybrał groźną minę. - Nie no, Severusie – Hermiona również się uśmiechnęła, podniósłszy wzrok znad książki. – Bez wątpienia, przestraszyłbyś taką postawą swoich uczniów, jednakże nie sądzę, by udało ci się to z Lucjuszem. - Dobra, przestańcie sobie stroić ze mnie żarty – warknął rozzłoszczony. – Lucjuszu, co było na spotkaniu? – dodał już spokojniejszym tonem. - Inicjacja Harry’ego, Hermiony, Dracona, Ginewry i Ronalda na członków, a potem zabawa. Skończyło się przed półgodziną. - Dobrze, że mnie nie było… - mruknął pod nosem Snape. - No nie wiem, Severusie. Być może by ci się spodobało. Eva też była. - Słucham?! McDavis jest w Zakonie?! Dlaczego ja nic o tym nie wiem?! – wydarł się czarnowłosy mężczyzna. - Nie wiedziałeś? – zdziwił się blondyn. – Ale Dumbledore mówił… - Może tobie mówił, ja nic nie wiem – przerwał mu Severus. - Ja też nie miałam pojęcia, że profesor McDavis jest w Zakonie – odezwała się Hermiona, słuchając w napięciu przebiegu rozmowy. - Jest, od niedawna – zaczął Lucjusz. – Wstąpiła jakoś krótko po swoim przyjeździe. Albus miał powiedzieć wszystkim. - Widać uznał to za świetny dowcip: nie poinformować o tym wszystkich, pomimo, że się obiecało. To do niego podobne – sarknął Snape. - Popieram – burknęła Hermiona, zła na dyrektora. Krew w niej wrzała na samą myśl o zajęciach z McDavis, a co dopiero mówić o widywaniu jej na spotkaniach! - Nie rozumiem, co wy do niej macie. Jest inteligentną kobietą, do tego ładną… - Lucjuszu, masz żonę i dziecko – przerwał mu Mistrz Eliksirów. - Wiem, Severusie, tak po prostu mówię – odparł Malfoy senior, ale jego oczy i głos zdradzały go. – Cóż, widzę, że chyba pora na mnie. Jest a Narcyza kazała mi być w domu o dziewiątej. Mówiła coś o kolacji przy świecach, a potem kąpieli w basenie, nie wiem, nie słuchałem jej… Do zobaczenia! To powiedziawszy Lucjusz wyszedł z dziwnym uśmiechem na twarzy. Hermiona odwróciła się w stronę Snape’a. - Chyba już nikt nie przyjdzie, prawda? - Co masz na myśli? - Masz ochotę na kieliszek wina? - Jakiego? - Białe wytrawne – Hermiona podeszła do komody i wysunęła dolną szufladę, która okazała się być barkiem. Wyciągnęła stamtąd butelkę białego wina. - Hmm, niezły rocznik – Severus przyjrzał się dokładniej etykiecie. - Wiem. - A powiesz mi dlaczego chowasz alkohol w komodzie i w ogóle dlaczego masz własny barek? Nie jesteś na to aby za młoda? Hermiona lekko się zarumieniła. Nie mogła mu przecież powiedzieć, że lubiła od czasu do czasu usiąść sobie w fotelu przed kominkiem z lampką wina w ręce i powspominać dawne czasy. A szczególnie momenty, w których pojawiał się jej ojciec. - Czasami dostaję od znajomych i chowam na różne okazje – skłamała. - Bo ci uwierzę – sarknął. – Lepiej powiedz, że jesteś uzależniona. - Słucham?! Nie jestem uzależniona!!! - Nie? To po co ci alkohol w komodzie? Nie lepiej zawołać skrzata i powiedzieć, żeby przyniósł? - To są pamiątki! - Po ucztach i hulankach, ma się rozumieć. - Grrr… Nie! Skoro już musisz wiedzieć to ci powiem: siadam czasami przed kominkiem i wspominam ojca. A najlepiej wspomina się przy alkoholu, prawda? - A skąd mogę wiedzieć? - Nie wiem, strzelam w ciemno. - Masz rację. Smutki najlepiej topić w alkoholu. Do czasu. - To znaczy? - Do momentu, w którym nie urwie ci się film i nie wylądujesz w łóżku z obcą kobietą, a w twoim przypadku z mężczyzną – powiedział gorzko. - Nie chcę wiedzieć – szepnęła. - I tak bym ci nie powiedział. Oszczędzę twe dziewicze uszy. - Śmieszne. Straciłam ochotę na wino. - Ja również. 18 cz. I Kilka dni później około godziny czwartej po południu do drzwi salonu ktoś zapukał. Hermiona siedziała w fotelu i czytała kolejną książkę, a Snape zaszył się w swoich tomach w sypialni. - Proszę! - Witaj, Hermiono – Albus Dumbledore wszedł do pokoju i uśmiechnął dobrotliwie na widok zaczytanej dziewczyny. - Dzień dobry, panie profesorze. Przyszedł pan rzucić zaklęcie na profesora Snape’a? – domyśliła się błyskawicznie. - Jak zawsze błyskotliwa i inteligentna… - w oczach starca zamigotały iskierki wesołości. – Zupełnie jak… a, nieważne. Gdzie Severus? Hermiona zmarszczyła brwi. Jak… kto? Dziwne… Ale dyrektor nigdy nie był normalny. - W sypialni, panie profesorze – odparła. – Tamte uchylone drzwi. Mogę iść z panem? - Wydaje mi się, że to może być nieco przerażające. - Ale… - Nie, panno Granger. Nie powinna pani tego oglądać – powiedział stanowczo Dumbledore. - Okej, poczekam tutaj. - Doskonale. Za pół godziny Severus powinien być zdrów. To powiedziawszy dyrektor wszedł do sypialni i zatrzasnął drzwi. Hermiona po kilku minutach namysłu i walki ze sobą rzuciła zaklęcie podsłuchujące (lata przebywania w towarzystwie Harry’ego i Rona zrobiły swoje), ale nic nie usłyszała. Uroki anty podsłuchujące, zaklęcia wyciszające i tym podobne – pomyślała ponuro i wróciła do lektury. *** Po niecałej godzinie drzwi sypialni otworzyły się i wyszedł przez nie Dumbledore. Mistrz Eliksirów dreptał za nim, nieufnie podpierając się ściany. Hermiona podniosła wzrok. - I jak? - Wszystko wydaje się być w porządku – powiedział wesoło Dumbledore wyciągając z kieszeni szaty paczkę cytrynowych dropsów. – Dropsa? - Nie dziękuję – odparła machinalnie, wpatrując się uporczywie w Snape’a. Stał oparty o kanapę, a dłonie miał zaciśnięte na jej oparciu. - Panie profesorze? Severusie? – zapytała ostrożnie. – Wszystko w porządku? Starała się spojrzeć mu w oczy, ale unikał jej wzroku. - Nie musisz być moją niańką, Gra… Hermiono = odrzekł nieco słabszym głosem, niż zazwyczaj. - Skoro wszystko w porządku, to ja już pójdę. Do zobaczenia na kolacji, bo ufam, że pojawicie się oboje! – Dumbledore pomachał im ręką i wyszedł, nucąc coś pod nosem. - Severusie? - Daj mi spokój! – warknął. - Dlaczego się tak wściekasz? – zapytała, zupełnie nieporuszona jego zachowaniem. - Zawsze się wściekam, jakbyś nie zauważyła. A teraz wybacz – idę do siebie. - Jasne. Do zobaczenia… Snape chwiejnie podszedł do drzwi prowadzących na ich korytarz. Otworzył je i już miał iść dalej, gdy odwrócił się, uniósł głowę i spojrzał na dziewczynę stojącą na środku pokoju w blasku ognia. - Dziękuję – wyszeptał i zamknął drzwi. *** Przeszedł do swoich komnat i usiadł ciężko na fotelu przed wygaszonym kominkiem. W pokoju panował dotkliwy chłód. - Płomyk! – zawołał i w mgnieniu oka na dywanie pojawił się skrzat. - Pan wzywał Płomyka, sir? - Tak. Rozpal ogień we wszystkich pomieszczeniach. Od dzisiaj nie wolno ci wchodzić ani do laboratorium, ani do biblioteki, zrozumiałeś? - Płomyk, zrozumiał, Płomyk nigdy tam nie wejdzie! – zapiszczało stworzenie i rzuciło się do rozpalania ognia. Po kilkunastu minutach ciepło rozeszło się przyjemnie po kościach Severusa. Wyciągnął się w fotelu i przymknął oczy. Od razu napłynęły niechciane wspomnienia, które ostatnio często go nawiedzały. Dotyk i smak jej ust… Gładka skóra przesuwająca się pod jego palcami… Ciepłe ciało trzymane w ramionach… - Nie! Cholera! – wstał i zaczął krążyć po pokoju. Uspokój się, uspokój się… Myśl o czymś innym, o czymś innym… Eliksiry, składniki… Po kilkunastu minutach przeglądania w myślach zapasów do eliksirów, zrelaksował się. Znów usiadł w fotelu i zamknął oczy. To był błąd. - Cholerna McDavis! – zaklął i poszedł do laboratorium. *** Pół godziny przed rozpoczęciem kolacji Hermiona wyszła z łazienki. Przebrała się w suche rzeczy, bo kilka minut wcześniej ćwiczyła wyczarowywanie pogody. Nie skupiła się dostatecznie, wyczarowała nad sobą chmurę burzową i przemoczona do suchej nitki poszła do łazienki się wykąpać. Wróciwszy, usunęła wodę z dywanu i usiadła na łóżku. Było takie… zimne. Przynajmniej jej połowa. Połowa, po której zazwyczaj leżał Snape nie była już, co prawda ciepła, ale poduszka i czarna kołdra pachniały różą ekwadorską i męskimi perfumami. Położyła się na tym miejscu i wciągnęła nosem cudowną mieszankę. *** - Gra... Hermiono? – rozległ się głos. - Hmm? – odezwała się, nieco zaspana. Musiała się zdrzemnąć. - Za dwie minuty kolacja, nie wiem czy się wybierasz. Podniosła jedną powiekę i ujrzała Snape’a opierającego się o framugę drzwi, z rozbawionym wyrazem twarzy. - Merlinie... - Wystarczyłoby ‘Severusie’. - To nie do ciebie. Już jest kolacja? - Za minutę i dwadzieścia trzy sekundy – odparł Mistrz Eliksirów, spoglądając na zegarek. - To chyba trzeba iść, cooo? – ziewnęła. - Najwyraźniej – rzucił z lekkim uśmiechem i odwrócił się, by odejść. – Widzimy się na kolacji! – krzyknął z salonu i zapadła cisza. Hermiona zwlokła się z łóżka i poczłapała do łazienki. Wiedziała, że i tak się spóźni, więc nie ma się co spieszyć, byleby jakoś zdążyć. Spojrzała w lustro i umyła zęby. Jako, że miała rodziców dentystów, to z przyzwyczajenia myła zęby przed i po posiłku oraz rano i wieczorem. Przyczesała włosy i związała je w ciasny kucyk. Psiknęła odrobinę perfum na nadgarstki oraz szyję i wyszła. 18 cz. II - A gdzie panna Granger? – to było pierwsze pytanie, które przywitało Snape’a, gdy wszedł do Wielkiej Sali. Dyrektor wpatrywał się wyczekująco w Severusa, oczekując odpowiedzi. - Nie mam pojęcia – skłamał czarnowłosy mężczyzna. - Ale przyjdzie? – dociekał Dumbledore. - Nie wiem. - Cóż, miejmy nadzieję, że jednak przyjdzie, bo muszę coś ogłosić. Celowo zebrałem tu prawie wszystkich członków Zakonu – machnął dłonią na innych, siedzących przy magicznie powiększonym stole. Snape rozejrzał się. Były dwa wolne miejsca: pomiędzy Dumbledore’em i Draconem. Severus podszedł i usiadł koło dyrektora, pozostawiając wolne miejsce dla Hermiony. Popatrzył po obecnych. Niedaleko siedzieli: Remus Lupin z rodziną, Szalonooki Moody, Kingsley Shacklebolt, Horacy Slughorn, Potter, cała rodzina Weasleyów, trójka Malfoyów i kilku nauczycieli. Evy McDavis nie było. Dziwne... – pomyślał. – Jako członkini Zakonu, na dodatek mieszkająca w zamku powinna być. I... Jego rozmyślania przerwało wejście kobiety. Pięknej, czarnowłosej – prawie ideału. Była ubrana w ciemnozieloną suknię, podkreślającą krągłość bioder, uwydatniającą jędrne piersi. Pomimo wysokiego wzrostu miała na nogach niebotyczne szpilki. Eva McDavis. Prawie wszystkim mężczyznom na Sali opadły szczęki. Wyjątkiem byli: Dumbledore, Draco, Severus i Lupin. - Witaj, Evo – powiedział dyrektor. - Sądziłem, że jednak wyjechałaś do Anthony’ego. - Rzeczywiście, dyrektorze. Miałam wyjechać, ale ojciec pojechał na zjazd kandydatów na Mistrzów Obrony Przed Czarną Magią – odparła nowoprzybyła melodyjnym głosem, podchodząc do stołu. - Ach, rozumiem. Proszę, siadaj koło Severusa – powiedział Dumbledore, ciekaw reakcji podwładnego. Zerknął na niego ukradkiem, a w oczach rozbłysły mu psotne iskierki. - Wybacz, Albusie, ale to miejsce jest zajęte dla Hermiony – odrzekł ze złością Snape. Nigdy nie pozwoli, by usiadła koło niego ta... ta... nie miał na nią słów. - Och, rzeczywiście, panna Granger się nieco spóźni, zapomniałem – uśmiechnął się dobrotliwie do zaskoczonej i oburzonej Evy. – W takim razie usiądź koło Kingsleya, proszę – wskazał jej dłonią wolne krzesło obok czarnoskórego czarodzieja z zachwyconą miną. W tym samym czasie, gdy Eva zwróciła na siebie uwagę prawie wszystkich w pomieszczeniu, Snape wyczarował Patronusa i powiedział mu cichym głosem: - Idź do Hermiony i powiedz jej: ubierz się elegancko, najlepiej włóż sukienkę i zrób coś z włosami, bo wyglądają jak gniazdo sroki. I uważaj: McDavis tu jest. Niezauważona przez nikogo łania, pogalopowała wzdłuż ściany i zniknęła w bocznych drzwiach. *** Hermiona właśnie zakładała zabezpieczenia na swoje komnaty, gdy obok niej zmaterializował się patronus. - Ubierz się elegancko, najlepiej włóż sukienkę i zrób coś z włosami, bo wyglądają jak gniazdo sroki. I uważaj: McDavis tu jest – powiedziała łania głosem Snape’a. - Po co?! – zezłościła się dziewczyna, ale uznawszy, że sytuacja może być poważna, wróciła się z powrotem. Weszła do sypialni i otworzyła szafę. Miała sporo sukienek, bo wbrew obiegowej opinii lubiła się stroić i ładnie wyglądać – po prostu w czasie roku szkolnego nie miała na to czasu. Tak długo przesuwała wieszaki, aż natrafiła na nowo kupioną suknię: ciemnoczerwoną, na cienkich ramiączkach z czarnymi i złotymi wstawkami, sięgającą lekko za kolana. Do tego czarne szpilki i złota biżuteria. Usiadła na łóżku, błyskawicznie pomalowała paznokcie u stóp i wysuszyła bordowy lakier jednym zaklęciem. Tak samo zrobiła z paznokciami u rąk. Zaklęciem spięła włosy i zrobiła szybki makijaż. Kilkanaście tygodni spędzonych z Ginny zrobiło swoje. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze w przedpokoju, założyła zabezpieczenia na komnaty i wyszła, kierując się do Wielkiej Sali. *** Kolacja, a właściwie uczta trwała w najlepsze. Severus dyskretnie zmienił swoje zwykłe szaty na bardziej elegancki strój, z racji tego, że wszyscy byli szykownie ubrani. Prowadził właśnie rozmowę z Lucjuszem, na temat ostatnich posunięć Czarnego Pana, gdy drzwi Wielkiej Sali ponownie się otwarły i weszła przez nie Hermiona Granger. Ponownie wszystkim opadły szczęki, nie tylko mężczyznom, ale i kobietom. Jedynie Ginny uśmiechała się tajemniczo. Właśnie dostała dowód na to, że jej nauki nie poszły w las. Hermiona szła powili przez salę. Panowała cisza. Każdy obserwował jak Gryfonka stawia kolejny, nieco chwiejny krok. Ale z każdym następnym stąpnięciem czuła się coraz pewniej. W końcu po raz pierwszy od kilku miesięcy miała na nogach bardzo wysokie, dziesięciocentymetrowe szpilki. Doszedłszy do stołu, stanęła. - Witaj... Hermiono – powiedział nieco zaszokowany dyrektor. – Cieszę się, że w końcu do nas dołączyłaś. - Przepraszam za spóźnienie, dyrektorze. - Spokojnie, nic się nie stało. Usiądź koło Severusa – wskazał dłonią puste krzesło obok czarnowłosego czarodzieja. Hermiona podeszła we wskazane miejsce, ale nim dotknęła oparcia, by odsunąć sobie siedzenie, Snape zerwał się i z szarmanckim ruchem odsunął jej krzesło. Jeśli dotąd słyszano jakieś szepty na jakikolwiek temat, to po tym incydencie zapadła grobowa cisza. Mile zaskoczona Hermiona usiadła, pozwoliła się przysunąć i podziękowała. Snape ponownie usiadł na swoim miejscu i obrzucił wszystkich tak morderczym spojrzeniem, że nawet bazyliszek by się nie powstydził. Gwar, który ucichł przy wejściu Hermiony, stopniowo zwiększał swą skalę. Jednak nadal wielu spoglądało z ciekawością na parę nachyloną do siebie i szepczącą o czymś cicho. *** - Co ona tu robi? – zapytała Hermiona po kilku minutach ciszy między nimi. - Nie mam pojęcia – odparł szeptem Severus. – Miała wyjechać do Stanów, ale okazało się, że Anthony pojechał na jakiś zjazd kandydatów na Mistrzów Obrony Przed Czarną Magią. - Ale przecież nie ma takich zjazdów – zdziwiła się Gryfonka. - Tak więc, sądzę, że coś jest nie w porządku. Hermiona podniosła wzrok i popatrzyła nienawistnie na kobietę rozmawiającą z profesorem Flitwickiem. Nagle czarnowłosa dama uniosła głowę i rzuciła jej spojrzenie, przy którym barwa tęczówek zmieniła się z zielonego na czarny. Jednak po chwili wszystko wróciło do normy. 19. Eva siedziała pomiędzy Kingsleyem Shackleboltem, a Filiusem Flitwickiem i obmyślała plan. Z pozoru wyglądała na zaangażowaną w toczące się przy stole rozmowy, jednak w środku gotowała się ze złości. Jako on śmiał?! Stawiać mnie niżej niż tą SZLAMĘ?! Och, pożałuje tego, bardzo pożałuje... Niech ja tylko dorwę Iana... Opowiem mu o wszystkim i zobaczymy wtedy, kto się będzie śmiał ostatni... – wygrażała w myśli. A gdy już skończę ze Snape’em, zajmę się tą małą szlamowatą dziwką... Z nią zabawię się nieco inaczej i boleśniej... *** Tymczasem w okolicy krzesła dyrektora toczyła się zażarta dyskusja. - Nie możemy tak zrobić! Ludzie zginą i co wtedy?! Musimy chronić członków Zakonu, a nie wydawać ich na pewną śmierć! – krzyczał Lucjusz. - Lucjuszu, ja cię proszę, nie krzycz. Pomimo mojego wieku, jeszcze słyszę. Poza tym zwracasz uwagę innych – upomniał go Dumbledore. – I nie wydaję ich na pewną śmierć – będą posiłki i gdyby zdarzyło się coś złego, to zawsze mogą wkroczyć do akcji. A tak właściwie, to chyba zmienię plan. - Wiesz, Albusie? To do ciebie niepodobne – odezwał się Lupin. – Zmieniać plany, co dziesięć minut. Stało się coś? - Nie, dlaczego pytasz? Skąd takie przypuszczenie? – zmieszał się dyrektor. - Od wczoraj jakiś nieswój jesteś. Zdarzyło ci się przerywać wypowiedź i po chwili milczenia zaczynać mówić o czymś zupełnie odmiennym. To niepokojące – odparł wilkołak, nachylając się do Dumbledore’a. - Przyjdź po całej uroczystości do mnie do gabinetu, dobrze? Muszę ci coś powiedzieć – poprosił szeptem starzec. - Oczywiście. Dumbledore wstał i odchrząknął głośno. - Ekhm. Proszę o uwagę. Wszelkie rozmowy umilkły i wszyscy wpatrzyli się w mówcę. - Chciałbym coś ogłosić. Większość z was słyszało o takich istotach, jak wampiry. Żyją one najczęściej w Rumunii i na Węgrzech, choć nie brak ich w innych państwach Europy. Przykładowo: w Wielkiej Brytanii stanowią około 1,43 % populacji Brytyjczyków, czyli stosunkowo dużo. Dodatkowo... - Albusie? Możesz przejść do sedna sprawy? – zdenerwował się Snape. - Ach, tak, oczywiście... – zmieszał się dyrektor. – W każdym razie chodzi o pewien stary klan wampirów, którego nazwy nie wymienię, przez wzgląd na jej skomplikowany zapis i samo brzmienie. Ale to nieważne. Przechodząc do meritum: owe wampiry otrzymały w tym samym czasie dwa zaproszenia. Jedno od Voldemorta dotyczące przyłączenia się do jego armii, a drugie od nas, dotyczące przyłączenia się do nas. Kilka dni później dostałem odpowiedź. Los się do nas uśmiechnął i wampiry postanowiły przyłączyć się do nas. Na twarzach większości osób pojawiły się uśmiechy, bo wszyscy wiedzieli, co oznaczało przyłączenie się wampirów – były zdecydowanie szybsze, niż zwykli czarodzieje, silniejsi i posiadali dużo większą moc magiczną. I doskonale sprawdzali się jako zwiadowcy i ochroniarze. - Ale, ale! – zawołał dyrektor, uciszając powstałą wrzawę. - Jest jeden problem. Cały klan, składający się z około trzystu wampirów będzie mieszkał w zamku, dopóki nie znajdziemy odpowiedniego miejsca, gdzie można by ich umieścić. Dlatego jeśli nie uda się to nam do końca wakacji, trzeba będzie zawęzić obszar, gdzie będą mogli wędrować uczniowie i zlikwidować część klas. Na razie jest wystarczająca ilość pomieszczeń do przyjęcia takiej liczby osób i bynajmniej nie będą oni zajmować pokoi wspólnych ani dormitoriów domów. Nie mówię o spaniu, ponieważ wampiry nie śpią, ale chodzi tu o trzymanie swoich rzeczy i wypoczywanie – wyjaśnił. - Delegacja miała przybyć dzisiaj około godziny 21, ale chyba się spóźnia... – dodał po chwili, zerkając na swój zegarek z dwunastoma wskazówkami. Jak na zawołanie drzwi Wielkiej Sali otworzyły się z rozmachem, gasząc wszystkie świece w pomieszczeniu. Źródłem światła był tylko snop padający z sali wejściowej. W progu stanęły trzy osoby w długich do ziemi płaszczach, z kapturami nasuniętymi na głowy. Rozejrzały się po sali z ciekawością i ruszyły w kierunku stołu prezydialnego, po kolei zapalając świece. Stopniowo robiło się coraz jaśniej i można było dostrzec coraz więcej szczegółów w wyglądzie i sposobie chodzenia przybyszów. Dotarłszy do krzesła dyrektora stanęli i jednocześnie odrzucili kaptury z twarzy. Wszystkim obecnym zaparło dech w piersiach. Było ich trzech. Jeden z nich stojący pośrodku był brunetem, a pozostałych dwóch miało blond włosy. Cała trójka spowita w czarne płaszcze z mieniącego się materiału. - Witajcie – odezwał się Dumbledore do przybyszów. – Cieszę się, że w końcu jesteście z nami. - Witaj, Albusie – powiedział blondyn głębokim barytonem. – Jestem David, a to moi towarzysze: Jack i Ian. Tak naprawdę nazywamy się zupełnie inaczej, jednak przyjęliśmy te imiona ze względu na was – nie wymówilibyście naszych prawdziwych imion. Witaj, Severusie – dodał, zauważając Mistrza Eliksirów. – Dawno się nie widzieliśmy. Będzie z piętnaście lat. - Witaj, David – odparł kwaśno Snape. - Przybyliśmy potwierdzić nasz przyjazd – odezwał się Jack. - Reszta zjawi się tutaj za trzy dni, dokładnie o waszego czasu. - Rozumiem – powiedział powoli dyrektor, myśląc nad czymś usilnie. – To może... poczęstujecie się czymś? – zapytał z wahaniem. Salę wypełnił dźwięczny śmiech przybyszy. - Wybacz, Albusie, ale mamy nieco inną dietę, niż wy – powiedział David. - Och, racja... – odparł skonfundowany Dumbledore. – W takim razie może chcielibyście zobaczyć swoje pokoje? - Z przyjemnością. Dyrektor wyszedł zza stołu i cicho dyskutując o czymś z wampirami – wyszedł razem z nimi. Snape natychmiast został zasypany pytaniami. - Znasz ich?! – pierwszy dopadł go Lucjusz. - Tak, znam – odpowiedział znudzony Mistrz Eliksirów. - Ale gdzie się poznaliście?! – naskoczył na niego Lupin. - Piętnaście lat temu, na Węgrzech, a dokładniej w małym miasteczku nad Balatonem. - I co? – dopytywał się Draco. - Jak to co? - No, spotykaliście się potem jeszcze? – skonkretyzował blondyn. - Nie. Hermiona przez chwilę słuchała rozmowy, ale potem wyłączyła się i pogrążyła w myślach. Gdy wampiry weszły i stanęły przy stole, jeden z nich, Ian, rzucił jej szybkie spojrzenie. To spojrzenie uderzyło Hermionę dość boleśnie. Wydawało jej się, że ktoś dźga ją rozpalonym szpikulcem w samo serce. To było dość nieprzyjemne, więc szybko spuściła wzrok, ale nie poczuła tego więcej. Postanowiła wspomnieć o tym, Draconowi, bo on na pewno wiedział, co można było zrobić. - Moi drodzy! – Dumbledore wrócił do Sali i stanął na środku. – Cieszę się, że przybyliście tak tłumnie. Poza przyjęciem naszych zagranicznych gości jest jeszcze jedna sprawa, z okazji której zorganizowałem tą ucztę. Nasz kochany Harry tydzień temu kończył siedemnaste urodziny! Przy stole rozległy się oklaski, a sam Wybraniec był prawie tak czerwony, jak włosy Rona. - Tak, tak, moje gratulacje, Harry i myślę, że mówię tu także w imieniu wszystkich członków Zakonu. Życzymy ci zdrowia, szczęścia i pomyślności. A dla uświetnienia imprezy... – klasnął w dłonie i do Wielkiej Sali wmaszerował skład znanego w całym czarodziejskim świecie zespołu Fatalne Jędze. - Niech zacznie się bal! Kapela ustawiła się na magicznym podwyższeniu w kącie sali i zaczął grać. Na parkiet wyległa połowa obecnych, a połowa została przy stole. Potworzyły się małe grupki i każda dyskutowała o czymś innym. Eva była rozchwytywana przez męską część, ale nie miała zamiaru tańczyć. Siedziała przy stole z rękami założonymi na piersi i wpatrywała się ponuro w ścianę. Odmawiała za każdym razem, gdy ktoś poprosił ją do tańca. Jedynie od czasu do czasu zerkała na Severusa rozmawiającego z Lupinem. Po pięciu minutach wstrząsnęło nią oburzenie i złość. Snape wstał i poprosił Hermionę do tańca. Eva obróciła się na krześle i patrzyła jak prowadzi dziewczynę na parkiet, kładzie jej dłoń na talii i zaczynają tańczyć. Cholera jasna! – krzyczała w myśli. Cholera, cholera, cholera, cholera, cholera! Muszę coś zrobić! Inaczej nie wypełnię zadania! *** - Co cię dzisiaj napadło? – zapytała Hermiona podczas tańca. - O co ci chodzi? – zapytał, obracając ją ostro dookoła. - O to odsunięcie krzesła i po poproszenie do tańca – uśmiechnęła się lekko. Nie odpowiedział, a dziewczyna wybuchnęła śmiechem. Snape stanął i puścił ją. - Czy ty się dobrze czujesz? – spytał z sarkazmem. - Na pewno lepiej, niż ty – wykrztusiła, wciąż dławiąc się ze śmiechu. - Zwracasz uwagę – syknął. – Wracamy do stołu – złapał ją za rękę z zamiarem odejścia. - Nie. Tańczymy dalej – zaprotestowała. Hermiona (z uśmiechem na twarzy) i Severus (z kwaśną miną) kontynuowali taniec, a z drugiego końca sali przyglądał im się Lucjusz. - Będą niezłą parą, nie sądzisz? – szepnął do swojej małżonki. - Racja – uśmiechnęła się Narcyza i powróciła do obserwowania tańczącej pary. Po chwili muzyka zwolniła i wszyscy na parkiecie poprzytulali się do siebie i kołysali do rytmu. Hermiona położyła głowę na ramieniu Snape’a i zapytała: - Czemu wysłałeś mi patronusa? - Nie wiem. To był impuls, ale widzę, że moja wiadomość poskutkowała. Piękna suknia. Hermioną zamurowało. Komplement? Od Snape’a? Podniosła wzrok i z niedowierzaniem spojrzała na partnera. - Nie patrz tak na mnie. Jak przystało na dobrze wychowaną dziewczynkę, mogłabyś podziękować. - Dziękuję. I nie jestem dziewczynką – dodała po chwili z udawanym oburzeniem. - Nie, skądże. - Och, cicho bądź... 20. Stała na łące wśród słodko pachnących kwiatów. Powoli zaczęła się obracać dookoła, w takt wolno płynącej muzyki. Rozłożyła ręce na boki i wirowała co raz szybciej wokół własnej osi. Po chwili przestraszona chciała się zatrzymać, ale z przerażeniem stwierdziła, że zapomniała jak to się robi. Zapomniała jak się nazywa, co robiła dotychczas i jak nazywają się wszystkie rzeczy dookoła. Wiedziała jedno – musi się zatrzymać, inaczej stanie się coś złego. Zacisnęła powieki i skupiła się na czarnej sylwetce mężczyzny, która pojawiła się w jej wyobraźni. Podczas, gdy ona zwalniała, kontury postaci robiły się co raz wyraźniejsze i jaśniejsze. Z upływem kolejnych minut mogła dostrzec co raz więcej szczegółów: długie włosy, czarne oczy i blade usta. Ubrany był w czarną koszulę i czarne jeansy. Gdzieś już widziała tego człowieka, jednak za żadne skarby świata nie mogła sobie przypomnieć gdzie. Nagle stwierdziła, że stoi w miejscu, a dookoła niej w powietrzu płyną nuty melodii. Kierowały się na zachód. Ona także postanowiła iść w tym kierunku. O ile wcześniej myślała, że owa postać nieznajomego jest jej wybawieniem, o tyle teraz była pewna, że jest on jej wrogiem. Postanowiła zaufać przewodnictwu nut i poszła muzyczną ścieżką. Szła dobre parę godzin, ale nie czuła zmęczenia. Podczas marszu przypominała sobie powoli wszystkie nazwy. Jednego pojęcia tylko nie znała – imienia tajemniczego osobnika. Ale nie chciała go poznać. Wiedziałam, że jeśli je pozna – nie będzie potrafiła zachowywać się w jego obecności naturalnie. Spojrzała na otaczający ją świat. Ciemnoróżowe niebo, oświetlone przez zachodzące słońce. Jaskrawozielona trawa z mnóstwem kwiatów i ścieżką wiodącą za horyzont. Ta właśnie ścieżką kroczyła Hermiona Granger, uczennica Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, praktykantka eliksirów. Była ubrana w zwiewną, satynową, ciemnoniebieską sukienkę do kolan. Szła boso, jednak nie raniła stóp o napotkane kamienie. Nagle zatrzymała się. Muzyka ustała. Nuty przestały płynąć. Ogarnął ją paniczny strach. Niebo zasnuły czarne chmury, zerwał się wiatr. Zrobiło się zimno, a na horyzoncie... pojawiła się czarna postać. Szła szybko w jej kierunku. Z każdym krokiem istoty Hermiona co raz bardziej panikowała. Wiedziała, kim jest ów człowiek – to tajemniczy mężczyzna o czarnych oczach z jej wyobraźni. Nie chciała go spotkać. Zaczęła się cofać, ale potknęła się i upadła. Tymczasem mężczyzna podszedł na odległość dwóch metrów i stanął w bezruchu. Teraz miał na sobie jeszcze pelerynę z narzuconym na głowę kapturem. Wyciągnął dłoń w jej kierunku i powiedział: - Po trupach do celu. *** Obudziła się zlana potem. Usiadła na łóżku obejmując ramionami kolana i drżąc jak osika. Wzięła kilka głębokich wdechów, próbując się uspokoić. Nie pomogło. Poszła do łazienki i chłapnęła sobie zimną wodą w twarz. Nachyliła się nad umywalką i odetchnęła głęboko. Powolutku przypominała sobie wczorajszy dzień: uczta, wampiry, bal, tańce, Severus, potem rozmowy i wreszcie sen. I to, jaki sen. - To tylko koszmar, to tylko koszmar... – powtarzała jak mantrę. Na chwiejnych nogach wróciła do sypialni i spojrzała na zegarek. Piąta nad ranem. Nie mając ochoty na dalszy sen wzięła czyste ubranie z szafy i poszła ponownie do łazienki. Wzięła prysznic, wytarła się i ubrała. Stanąwszy przed lustrem rozczesała włosy i spięła je klamrą. Nałożyła delikatny makijaż. Była gotowa już o piątej trzydzieści. Uznawszy, że to zbyt wczesna pora na wspólne śniadanie – postanowiła pójść do kuchni po coś do jedzenia. Zanim jednak zdążyła zrobić jakikolwiek ruch – do jej uszu dotarła ta sama, cudowna muzyka ze snu. Tylko tym razem nie była wyimaginowana, ale wyraźnie napływała ze strony... komnat Snape’a! Zaintrygowana podeszła do drzwi od korytarza i przycisnęła do nich ucho. Ktoś niewątpliwie grał na fortepianie. Powiedziała hasło, przeszła korytarz i wyszeptała to samo hasło do drugich drzwi. Otworzyły się z cichym skrzypieniem. Wślizgnęła się do kwater Mistrza Eliksirów i powędrowała za muzyką. Po chwili zorientowała się, że stoi w sypialni profesora, przed uchylonymi drzwiami. Przez szparę dojrzała zarys dużego, czarnego instrumentu i kawałek ciemnozielonej ściany z mnóstwem półek. Stała przez kilka minut, zasłuchana w piękne dźwięki. Nagle muzyka umilkła i rozległ się głos: - Wejdź, Hermiono. Stoisz tak od kilku minut. Zaskoczona i zawstydzona wślizgnęła się do pokoju. Snape siedział na stołku przed fortepianem i patrzył na nią z rozbawieniem w oczach. - Skąd wiedziałeś, że stoję za drzwiami? – zapytała z ciekawością i przysiadła w fotelu obok. - Usłyszałem cię – odparł krótko. - Mhm... Grasz na tym? – spytała po chwili, wskazując na instrument. - TO – pokazał palcem – jest fortepian. I tak, gram – jego ironiczny uśmieszek nieznacznie się poszerzył. - Wiem, że to jest fortepian! – odburknęła. - Odniosłem inne wrażenie – zaszydził. - Dobra, zagrasz mi coś? – walnęła prosto z mostu. - Co? – tego się nie spodziewał. - Prostego pytanie nie potrafi zrozumieć... – mruknęła, ale powtórzyła pytanie. – Zagrasz mi coś? - Teraz? – nadal nie mógł zrozumieć. - Nie, pojutrze – warknęła zirytowana. - Język. Dobrze, co byś chciała? – zagrał w jej grę. - Hę? – nie spodziewała się szybkiej wygranej. - Prostego pytania nie potrafi zrozumieć – powtórzył jej słowa z szyderczym uśmieszkiem. - Śmieszne. Pokaż mi nuty. Przez kilka minut wertowała zeszyt z nutami, aż natrafiła na jedną z jej ulubionych piosenek. - Myślę, że to znasz – powiedziała i podała mu zeszyt otwarty na właściwej stronie. - Znam każdą melodię w tym zeszycie i każdą potrafię zagrać – zironizował. - Zobaczymy – odparła zagadkowo. - Imagine? Przerzuciłaś się na Beatlesów? – uśmiechnął się. Hermiona nie mogła uwierzyć. Snape dobrowolnie zgodził się na prośbę Gryfonki i na dodatek uśmiechnął się! - Koniec świata się zbliża... – mruknęła z niedowierzaniem. - Dlaczego tak sądzisz? – zapytał, przygotowując nuty. - Bo się uśmiechnąłeś – odparła, śmiejąc się z jego wyrazu twarzy. - Nie żartuj sobie ze mnie, bo ci nie wychodzi – warknął. - Dobra, zaczniesz wreszcie grać? – zniecierpliwiła się. - Proszę bardzo. Wykręcił dłonie tak, aż mu strzyknęły stawy i zaczął grać. Zafascynowana Hermiona patrzyła jak jego smukłe dłonie śmigają po klawiaturze i wydobywają ze starego instrumentu przepiękne dźwięki. Widać było, że miał to we krwi. Takiego wirtuoza ze świecą by szukać – pomyślała. Po skończonej piosence dziewczyna wyprostowała się w fotelu i cicho powiedziała: - Piękne... - Mówiłem – skwitował jej komplement ostrym słowem, jednak w głębi duszy poczuł ciepło. Nie chcąc poddać się uczuciu przerzucił strony zeszytu na dowolny utwór i zaczął grać, ledwo spoglądając na nuty. Muzyka go uspokajała, sprawiała, że się wyciszał. Grał przez następne pół godziny, a Hermiona siedziała cicho i przysłuchiwała się melodiom. Rozpoznawała większość z nich, jednak ostatnia, którą zagrał nie była podobna do żadnej innej. Ostre dźwięki, a zaraz po nich łagodne tony. - Niesamowity kontrast... – powiedziała sama do siebie. – Co to było? – zapytała, gdy muzyka ucichła. - Nieważne – zbył ją. - Ale je chciałabym wiedzieć – nie ustępowała. - Nie dowiesz się – nie chciał jej powiedzieć. - Proszę... – zrobiła smutną minkę, mając nadzieję, że go przekona. Udało się jej. - Melodia napisana przeze mnie – powiedział niechętnie. - Tworzysz muzykę? – zapytała zainteresowana. - Chyba powiedziałem, prawda? – warknął. - A zagrałbyś jeszcze raz? – poprosiła. - Nie. - Severusie... – postanowiła podejść go z innej strony. – Nauczysz mnie grać na fortepianie? - Że co? – nie uwierzył w to co powiedziała. - To co słyszałeś – zaśmiała się. - Chcesz, żebym nauczyła cię grać na fortepianie? – zapytał, niedowierzając własnym słowom. Jeszcze nikt nie prosił go z własnej woli, by czegoś kogoś nauczył. - Tak – odparła odważnie. - Cóż... Dobrze. Ale nie dziś – zastrzegł, widząc psotne ogniki pojawiające się w jej oczach. - Dobrze! Jutro? – zapytała z nadzieją. - Może... Ale pamiętaj, że masz także praktyki – przypomniał. – Jutro będziesz warzyć Amortencję. - Amortencję? Okej – odpowiedziała radośnie, podbiegła, pocałowała go w policzek i wyleciała z pokoju jak na skrzydłach. 21. Severus siedział przy fortepianie i nie miał pojęcia, co się stało. Jedyną rzeczą, jaką zarejestrował był delikatny pocałunek Hermiony. Wciąż zszokowany dotknął palącego śladu. - Merlinie, uchowaj... – mruknął, gdy naszły go nieprzyzwoite myśli. Potrząsnął głową, wstał i poszedł do salonu. *** Trzy dni po balu wszyscy mieszkańcy Hogwartu wylegli na błonia. Mieli tam oczekiwać klanu wampirów z Rumunii. Sierpniowe popołudnie było ciepłe, a całe błonia tonęły w blasku zachodzącego słońca. Hermionie niebezpiecznie przypominało to niebo w jej koszmarze. Nieco wystraszona przysunęła się bliżej do Dracona, który objął ją ramieniem. - Za trzy minuty powinni być – powiedział Dumbledore, patrząc na swój zegarek z dwunastoma wskazówkami. - A gdzie David, Jack i Ian? – zapytał Lupin, który także postanowił przybyć na powitanie klanu. - Powiedzieli, że przyjdą. Ale ich nie ma – zmartwił się dyrektor. - Już idą – odezwał się Harry, wskazując na trzy postacie idące spokojnie w kierunku grupy czarodziejów. Hermiona zadrżała. W chwili, gdy była już w stanie rozpoznać szczegóły wyglądu wampirów, przeraziła się. Zorientowała się, że to Ian był tajemniczym osobnikiem z jej snu. Ten sam chód, identyczny układ fałd na pelerynie – wypisz, wymaluj Ian. Cofnęła się o krok. - Hermiono? Coś się stało? – jej panika nie uszła uwadze Dracona. - Nie, nie, wszystko w porządku – skłamała pospiesznie, a Draco kiwnął głową uspokojony. - Wampiry nigdy się nie spóźniają – powiedział David, stając koło dziewczyny. Hermiona zauważyła, że o ile Ian powoduje, że panikuje, o tyle David ją uspokaja. - Wampiry nigdy się nie spóźniają – powtórzył – a już na pewno nie nasz klan. Reszta będzie za trzy... dwa... jeden... zero. W chwili, gdy David powiedział ‘zero’, przed grupą ludzi powietrze rozdarło się z niebieskim błyskiem. Z magicznego portalu zaczęły czwórkami wychodzić wampiry. W większości byli to mężczyźni, ale zdarzało się zobaczyć kobietę. Wszyscy byli jednakowo piękni i na swój sposób niebezpieczni. Hermiona przypomniała sobie zapewnienie Davida, że nigdy nie tkną nikogo z Zakonu Feniksa, mugoli i osób sprzymierzonych z Jasna Stroną. To oświadczenie uspokoiło ją nieco, ale nadal nie ufała nowoprzybyłym. Z portalu nadal wychodziły wampiry i stawały obok Iana i Jacka. Na końcu z niebieskiej szczeliny wyszedł wysoki i dobrze zbudowany wampir. Jak reszta klanu miał na sobie czarną, mieniącą się pelerynę z kapturem. To chyba ich znak rozpoznawczy – pomyślała ze śmiechem Hermiona. Długie, brązowe włosy były związane w kucyk z tyłu głowy. Zielone oczy lśniły tajemniczym, kocim blaskiem. Ogólnie z całej sylwetki wampira emanowała siła, zwinność i niepojęta moc. Gryfonka zdążyła dostrzec jeszcze tatuaż kobry na prawej stronie szyi przybysza, nim ten odwrócił się, by zamknąć portal. Wyciągnął lewą dłoń i wbił spojrzenie w błyski granatu. Brzegi portalu zaczęły powoli zbliżać się do siebie, aż połączyły się. Rozbłysło identyczne, jak na początku, niebieskie światło i po portalu nie było śladu. - Witajcie! – brązowowłosy wampir odwrócił się do mieszkańców Hogwartu. – Nazywam się Dacjan i jestem przywódcą rumuńskiego klanu wampirów. Mam nadzieję, że przybyliśmy o czasie – szczery uśmiech wypłynął na jego twarz. - Co do sekundy – mruknął Snape, stojący z boku i opierający się o drzewo. - Severus! – wykrzyknął Dacjan, rozkładając ramiona. – Piętnaście lat! - Tak, już to gdzieś słyszałem – odburknął Mistrz Eliksirów, a David uśmiechnął się złośliwie. - Jak się pan miewa, dyrektorze? – przywódca zwrócił swoją uwagę na Dumbledore’a. - Doskonale, dziękuję Dacjanie – odparł starzec, uśmiechając się wesoło. – Jak się miewa Alice? - Sam niech pan zapyta, dyrektorze – powiedział Dacjan i machnął ręką. Z tłumu wyłoniła się piękna, blondwłosa wampirzyca o niezwykle błękitnych oczach. - Dziękuję za troskę, dyrektorze – rzekła wysokim sopranem. - Hmm... – mruknął Dumbledore, szarpiąc swoją brodę. – To może... pójdziemy do mojego gabinetu? Tam spokojnie porozmawiamy. - Z przyjemnością, dyrektorze – odrzekł Dacjan, obejmując Alice w pasie. – Severusie, pozwolisz z nami? - Po co wam ja? – warknął zainteresowany. - Chciałbym porozmawiać z towarzyszem zabaw młodości – w oczach wampira pojawiły się identyczne psotne ogniki, jakie pojawiały się często w oczach dyrektora Hogwartu. - Niech ci będzie – westchnął Snape i poszedł za nimi. Tymczasem na błoniach pozostało około trzystu wampirów i prawie dziesięć razy mniej członków Zakonu. Panowała niezręczna cisza. Wampiry patrzyły na Feniksów z wyższością, a co poniektórzy z Zakonu - na wampiry z nienawiścią. - Eee... To może pokażemy wam wasze pokoje? – Draco odezwał się jako pierwszy. - Prowadź, mistrzu – zaśmiał się jeden z wampirów. Draco nachmurzył się, ale posłusznie poprowadził grupę do zamku. Przechodząc koło Lupina przybysze kręcili głowami i prychali, wyczuwając woń wilkołaka, jednak Lupin nic sobie z tego nie robił. Był przyzwyczajony do takiego traktowania, ponieważ niejeden raz w życiu spotkał wampira. Z zainteresowaniem i uprzejmością przyglądał się kolejnym napotkanym. - Miona? – zapytała cicho Ginny. - Hmm? – odparła zainteresowana, przyglądając się przechodzącym. - Oni mi się nie podobają. Weźmy na przykład ta odzywkę do Dracona, albo spojrzenie Iana. - CO?! Jakie spojrzenie? – Hermiona odwróciła się błyskawicznie w stronę rudej. - Ciszej, nie krzycz. Takie ostre, palące. Poczułam to jak na mnie spojrzał na uczcie – odrzekła zdziwiona Ginny. - To zastanawiające, bo ja doświadczyłam tego samego – Hermiona zaczęła pocierać podbródek, jak zwykła to robić w chwilach intensywnego myślenia. - CO?! – teraz Weasleyówna się wydarła. - Cicho, Ginn! – Hermiona rozejrzała się niepewnie dookoła, czy przypadkiem nikt ich nie podsłuchuje, ale stały dość daleko od grupki osób z Zakonu. – Porozmawiamy jutro, teraz trzeba iść do Wielkiej Sali. - Po co? – zaciekawiła się ruda. - Nie wiem, ale trzeba – odparła z przekonaniem starsza Gryfonka. Nagle przed dziewczętami rozbłysło złote światło i wybuchł purpurowy dym. Z chmury wyłonił się Fawkes, feniks dyrektora. Wydał z siebie cichy dźwięk, zapraszający do podróży. Wszyscy stojący w pobliżu oniemieli. Zafascynowana Ginny chciała dotknąć piór ptaka, ale uleciał do nieba z głośnym skrzeczeniem. Po chwili powrócił i ustawił się naprzeciwko Hermiony. - Chyba chce, żebyś tylko ty poleciała – powiedziała ruda. - Najwyraźniej – poparł ją Lucjusz z zagadkowym uśmiechem na twarzy. Hermiona ujęła jedną ręką czerwono-złoty ogon feniksa. Pióra były dziwnie gorące w dotyku, lecz nie parzyły. Fawkes mrugnął do niej i w tej samej sekundzie zniknęli w obłoku purpurowego dymu. 22 cz. II - Jasne – odrzekł wampir radośnie, zerkając kątem oka na Hermionę i Snape’a. – Chodzi o portale – spoważniał. – Są rozsiane po całym świecie. Nie można ich zamknąć, nie z jednego miejsca. To naprawdę poważny problem – każda osoba o wystarczającej mocy magicznej może przejść przez dowolny portal. Taki na przykład Voldemort – Hermiona wyczuła, że przy imieniu czarnoksiężnika Severus delikatnie się spiął – może pojawić się tu w każdej chwili, o ile odkryje portal. Trzeba zamknąć je wszystkie – zakończył z mocą. Zapanowała cisza. Nawet portrety, które obudziła Hermiona swoim wrzaskiem, nie odzywały się tylko patrzyły na dyrektora. - Tak, to naprawdę poważny problem – powiedział powoli Dumbledore. – Trzeba je zamknąć... A co z portalem na terenie Hogwartu? – zapytał. - Jest tymczasowo unieruchomiony, ale dla takiego czarownika jak Voldemort, przełamanie moich barier to nic trudnego. Powiedziałbym: pestka – odrzekł Dacjan. - A ile jest portali? – chciał wiedzieć Severus. - Przynajmniej po jednym w każdym państwie na świecie. Tam gdzie skupiska magii są większe – jest ich więcej. Na szczęście mam mapę, która pokazuje portale. Niestety – tylko te otwarte. Przywódca wampirów sięgnął do kieszeni i wyciągnął złożoną na pół kartkę papieru. Rozłożył ją i wskazał palcem jedno miejsce. - To jeden z portali w Rumunii – wiecznie otwarty – rzekł. Hermiona chciała wstać, żeby zobaczyć mapę, ale Snape jej nie pozwolił. Ruchem nadgarstka przywołał pergamin do siebie. - Widzę, że w Stanach są aż trzy portale – powiedział po chwili. – Tak samo we Francji, Niemczech, Rosji i Chinach. - Z kolei w Hiszpanii, Portugalii, Australii, Japonii, RPA i Kanadzie jest tylko jeden otwarty portal – dodała w skupieniu Hermiona. – Ogólnie, na chwilę obecną, jest ich sześćdziesiąt cztery. Tych otwartych, rzecz jasna – podliczyła szybko. - Zadziwiająca matematyka, Hermiono – sarknął Severus. - Cicho tam – odparła, wciąż skupiona na mapie. Alice i Dacjan wybuchnęli śmiechem. Niezmiernie bawiły ich dyskusje tej pary. Są świetni, nie uważasz?, zapytała Alice w myślach. Tak dawno nie widziałem Severusa tak zaangażowanego, odparł Dacjan. Zaangażowanego? To znaczy?, chciała wiedzieć Alice. Ostatni raz widziałem go z Evą. Potem – z tego co wiem – nie miał już żadnej kobiety. A teraz, proszę – widać, że się zakochał! - Alice? Dacjanie? Jak myślicie, co powinniśmy zrobić? – Dumbledore chciał znać zdanie wampirów. - Ktoś musi pojechać i zlikwidować albo zamknąć portale – odparł błyskawicznie Dacjan. - Też o tym pomyślałem... – powiedział dyrektor, pocierając podbródek w zamyśleniu. Hermiona i Severus nadal prześcigali się w wymienianiu państw na mapie. - Tylko kto będzie chciał podjąć się tego? – kontynuował. – Zbliża się rok szkolny, inni muszą iść do pracy. Nie wiem... Ukrył twarz w dłoniach. Zgłaszamy się?, zapytał Dacjan. Jasne! Będzie zabawa!, ucieszyła się blondwłosa wampirzyca. - Słuchaj, Albusie... – zaczęła Alice. – My moglibyśmy pojechać, ale w formie... hmm... jakby to nazwać... ochroniarzy? Niestety nie mamy wystarczającej mocy magicznej, pomimo, że jesteśmy kim jesteśmy. Najlepiej do takiego zadania nadawałby się... Severus – zakończyła z szatańskim uśmieszkiem. - Co? – zapytał Snape, podnosząc wzrok. – To jest Peru, Hermiono, nie Boliwia – powiedział do dziewczyny. - Wspólnie uznaliśmy, że pojedziesz zamknąć portale, a ja i Alice będziemy ci towarzyszyć – odrzekł wesoło Dacjan. - SŁUCHAM?! - Severusie, byłbyś tak miły i nie krzyczał mi do ucha? – zapytała Hermiona zatykając sobie uszy rękoma. - Przepraszam. - CO?! - Nie drzyj się, kobieto – uciszył ją Snape. - Ale... ale... – jąkała się. - W każdym razie – kontynuował rozmowę Severus, jak gdyby nic się nie stało – moja odpowiedź brzmi: nie. - Severusie... – głos Dumbledore’a był cichy i łagodny, ale miał w sobie jakąś złowieszczą nutę. – To nie prośba. To polecenie. - Albusie, zbliża się rok szkolny, jestem nauczycielem, nie mogę... – Severus chwytał się różnych środków. - Horacy cię zastąpi – Dumbledore był nieugięty. - A co z eliksirami dla Zakonu? – próbował dalej Snape. - Poppy sobie poradzi. Ma Dracona – odrzekł starzec. - Cóż, chyba nie mam wyjścia... – powiedział zrezygnowany. Cholerny dropsoholik – klął w myślach. - I tak sobie myślę... Skoro Dacjan i Alice jadą z tobą, to pojedzie też... panna Granger – zaskoczył wszystkich wspomniany dropsoholik. - CO?! – wrzasnął Snape po raz kolejny. - Nie krzycz, ściany mi popękają – pożalił się dyrektor Hogwartu. - Albusie, to jest niedorzeczne, ona ma zaledwie osiemnaście lat... – Severus był zszokowany. - Dziewiętnaście – sprostowała Hermiona. - Bez różnicy. W każdym razie jest za młoda, w tym roku zdaje owutemy, musi się uczyć, poza tym to jeszcze dziecko! – skończył rozsierdzony do granic możliwości. - Nie wiedziałem, Severusie, że tak się o nią troszczysz – zauważył Dacjan, uśmiechając się porozumiewawczo do Alice. - To nie troska, to... – Snape szukał odpowiedniego słowa. – To nauczycielski obowiązek! - Troszczyć się o uczniów? – zapytała Alice. - Och, zamknij się, Alice – warknął, zdenerwowany. - Ale ja chcę jechać – odezwała się niespodziewanie Hermiona. - Słucham?! – Severus nie wierzył własnym uszom. - Chcę jechać – powtórzyła. – I nie jestem dzieckiem – dodała naburmuszona. - W takim razie postanowione – Dumbledore zatarł ręce z radości. – Wyjeżdżacie pojutrze, około siódmej rano. A teraz życzę spokojnej nocy – pomachał im na pożegnanie. Hermiona wyplątała się z objęć Snape’a i wyszła, życząc dobrej nocy. Snape posiedział jeszcze chwile i także wyszedł, ale bez słowa. 23. - Co ty sobie, cholera, myślisz?! – wysyczał Snape, podchodząc szybko do Hermiony i łapiąc ją boleśnie za ramię. - Puść mnie! – warknęła. – Nie jestem dzieckiem i to moja decyzja! Za niecały miesiąc skończę dziewiętnaście lat! - Dopiero dziewiętnaście! – krzyknął, ale ją puścił. – Nie zdajesz sobie sprawy co oznacza taka wyprawa – ciągnął łagodniejszym głosem. – Będziemy nocować pod gołym niebem, zmagać się z różnymi niebezpieczeństwami i pewnie często spotykać śmierciożerców. Nie będzie łatwo. - Wiem – odparła spokojnie. – Cztery lata temu spędziłam całe dwa miesiące na obozie przetrwania. Na dodatek mniej więcej w połowie obozu zostawili mnie w lesie. Trzy dni błąkałam się po okolicy, aż znalazłam ludzkie siedziby. Przez te trzy dni żywiłam się czym popadnie i piłam wodę ze strumyków. Na dodatek nie miałam różdżki. Wiem, co znaczą niebezpieczeństwa i trudności. Poradzę sobie – zbliżyła się i pogładziła go wierzchem dłoni po policzku. – Nie martw się o mnie. - Nie martwię się, tylko po prostu nie chcę mieć kolejnej osoby na sumieniu – warknął i strzepnął jej dłoń. - To ty masz sumienie? – zironizowała. - Nie pasuje ci ironia, więc się nie trudź – sarknął. - Och, a tobie bardzo pasuje, czy tak? - Na pewno bardziej, niż tobie – odparł z uśmieszkiem samozadowolenia. – A teraz wybacz, muszę iść załatwić parę spraw przed naszym wyjazdem – zaakcentował, odwrócił się ze znanym Hermionie zawirowaniem szat i poszedł w kierunku lochów. Dziewczyna westchnęła i powlokła się jego śladem. *** - CO?! – wrzasnął jej Harry do ucha. Gryfonka pokręciła głową i zatkała rękoma uszy. Powiedziała przyjaciołom o swoim wyjeździe, ale mogła rozegrać to nieco inaczej. Jednak po chwili zastanowienia stwierdziła, że w każdej innej sytuacji dotyczącej tego samego, reakcja byłaby taka sama. - Powtórz jeszcze raz to, co przed chwilą powiedziałaś – Ron był w szoku. - Wyjeżdżam z Severusem, Dacjanem i Alice na misję, której celu nie wolno mi wam zdradzić i nie wiem, kiedy wrócę – powtórzyła, głośno i wyraźnie wypowiadając każde słowo. - CO?! – Harry nadal nie mógł uwierzyć. - Harry, czy wiesz, że się powtarzasz? – zapytała znudzona Ginny. Ona też się zdziwiła, słysząc słowa przyjaciółki, jednak nie miała do niej pretensji. Co prawda, rok szkolny zaczyna się już niedługo, ale ona i tak jest do przodu z materiałem, więc szybko nadrobi, jak wróci – pomyślała, ale w jej sercu zasiało się ziarno zwątpienia. Czy aby na pewno wróci? Takie misje są przecież niebezpieczne. Gdyby nie było to ważne zadanie, Dumbledore nie wysyłałby Snape’a i dwójki wampirów, prawda? - Kiedy wyjeżdżacie? – zdołał wykrztusić Ron. - Pojutrze – padła odpowiedź. - I gdzie jedziecie? – spytała Ginny. - Nie wiem – odparła Hermiona. - CO?! - Harry, to się robi nudne – stwierdziła ruda. - Ale... ale... jak możesz nie wiedzieć dokąd jedziesz?! – wybuchnął Wybraniec. – Może ci się coś stać! Możecie spotkać śmierciożerców! Możecie się wdać w jakąś bójkę! Możecie... możesz nie wrócić... – dodał cicho, sugerując tym samym, że losy Dacjana, Alice i Snape’a go nie obchodzą. - Wiem, Harry – Hermiona położyła dłoń na jego ramieniu.. – Ale nie martw się. Nie będę sama. Jadę z Severusem. Nie, poczekaj – uciszyła go, ponieważ już chciał się burzyć. – Tak, jadę z Severusem, ale to naprawdę świetnie wyszkolony czarodziej. Zna mnóstwo zaklęć, no i jest Mistrzem Eliksirów, więc opiekę medyczną mam zapewnioną. Do tego wspomagają nas dwa wampiry, które również są najlepszymi z najlepszych. Czytałam o tej parze w Starożytnych i współczesnych wampirzych rodach oraz ich sławetnych członkach*. Z tego, co wiem, Dacjan i Alice są naprawdę sławni. Mają ponad tysiąc lat, ale dzielnie strzegą pokoju kultur i gatunków w Rumunii. Tak, więc nie ma się, czego obawiać. - Ale... - Cicho, Harry – uśmiechnęła się i położyła palec na ustach chłopaka. – Wszystko będzie dobrze. - Tak, wiem – westchnął nieco uspokojony. – Ale będziesz wysyłać nam sowy? - Nie wiem – spoważniała. – Nie wiem, czy będę mogła. Jeśli tak, to będę robiła to jak najczęściej – obiecała. - Weź Hedwigę – zaoferował Złoty Chłopiec. - Albo Świstoświnkę – dorzucił Ron. - Dzięki, chłopaki, ale zamierzam jutro iść na Pokątną i kupić sobie jakąś sowę. Mama dała mi trochę kasy na urodziny. - Ale masz je dopiero dziewiętnastego września – zauważyła Ginny. - Tak, ale dziewiętnastego się z nią nie spotkam, a ona woli nie ryzykować wysyłania pieniędzy przez pocztę – uśmiechnęła się starsza Gryfonka. - Łapię – ruda odwzajemniła uśmiech. – Mogę iść jutro z tobą? - Jasne, tylko trzeba zapytać Dumbledore’a. - A my to co? – spytał Harry, mając jednak nadzieję na odpowiedź przeczącą. Wolał zostać, zapytał po prostu z uprzejmości. Dziewczyny porozumiały się wzrokiem. - Wy musicie zająć się Quidditchem. W tym roku Gryffindor musi zdobyć puchar – odparła z uśmiechem Hermiona. - Tak, racja, jak wrócimy, to do was dołączę – potwierdziła ruda. - Dobra, nie ma sprawy – odrzekł Harry. Pozostała część wieczoru upłynęła im na śmiechach i zabawach. *** Snape siedział w fotelu przed kominkiem i wyraźnie na kogoś czekał. W końcu usłyszał upragnione pukanie. - Wejść – powiedział zimnym głosem. - Witaj, Severusie – do pokoju weszła wysoka postać w błyszczącej pelerynie z kapturem narzuconym na głowę. Gdy zdjęła kaptur, Severus zobaczył długie blond włosy i wielkie czarne oczy swojej dawno niewidzianej przyjaciółki. - Witaj, Liso. Jak na froncie? – zapytał, gestem wskazując jej kanapę. Gdy tylko usiadła, na stoliku obok pojawił się kieliszek z winem. - Bez zmian. Ona nadal próbuje się z nimi porozumieć, ale nie może się przebić. Z kolei oni próbują porozumieć się z Nim – odparła Lisa, siadając na kanapie i upijając nieco z kieliszka. - Dobrze. Informuj mnie, gdy tylko się coś zmieni. Jak będę na wyjeździe – wysyłaj mi patronusy – poinstruował kobietę Severus. - Oczywiście. Wstała i podeszła do niego, wyciągając rękę. Snape z niechęcią wypisaną na twarzy wyjął zza pazuchy niewielki, ale pękaty woreczek i rzucił w jej kierunku. Zabrzęczało. - Sto pięćdziesiąt galeonów? – upewniła się. - Tak, dobranoc – odparł z kamienną twarzą. - Dobrze, dobranoc – odwróciła się, by wyjść, jednak zatrzymała się w połowie drogi. – Mi też jest trudno, ale muszę z czegoś żyć – powiedziała cicho, bardziej do siebie, niż do mężczyzny. - Dobranoc – powtórzył głosem nieznoszącym sprzeciwu. Kobieta wyszła, a Severus został sam. - A więc nie możesz się porozumieć ze swoimi sprzymierzeńcami, czy tak? – zapytał cicho, wyczarowując przed sobą mgliste odbicie czarnowłosej kobiety. – Co teraz zrobisz, moja droga? Cóż uczynisz? _____________ * Starożytne i współczesne wampirze rody oraz ich sławetni członkowie – tytuł wymyślony przeze mnie, wydaje się, że nie ma takiej książki xD 24. Hermiona stała w Centrum Handlowym Eeylopa i rozglądała się na boki. Przebywała tu już pół godziny i nadal nie zdecydowała się na żadną sowę. Nie było takiej, która urzekłaby ją swoim wyglądem i zachowaniem. A Gryfonka właśnie takiej potrzebowała. Dzisiejszego ranka dostała pozwolenie na wyprawę na Pokątną razem z Ginny. Dumbledore postawił jednak warunek: mogą iść, jeśli pójdzie z nimi ktoś z dorosłych członków Zakonu. Wybrał Snape’a i teraz nieszczęśliwy czarodziej stał w kącie obok drzwi i niecierpliwie poganiał Hermionę. - Pospiesz się, Hermiono, nie mamy całego dnia – warczał, choć z dnia na dzień coraz łatwiej przychodziło mu wymawianie jej imienia. - Już, już... – odpowiedziała w roztargnieniu. – Ginny, jak sądzisz? Ta będzie odpowiednia? – podniosła z dużego stołu klatkę z ogromną sową o ciemnobrązowym upierzeniu. - Nie, nie pasuje do ciebie – odparła szybko ruda i wróciła do kontemplowania koszyka z kociętami. - Wcale mi nie pomagasz, Ginny – powiedziała rozżalona czarownica. – To samo mówiłaś przy dwudziestu innych sowach! - Wybacz, Hermiono, ale ja naprawdę nie wiem, jaką sowę byś chciała – ruda wstała z podłogi i otrzepała kolana z piasku. - Może ta? – Snape wyłonił się z cienia z klatką, w której siedziała piękna sowa o czarno-granatowym upierzeniu. - Spadłeś mi z nieba! – wykrzyknęła Hermiona. – Jest dokładnie taka, jaką sobie wymarzyłam. Wzięła klatkę od nieco zdziwionego tym wyznaniem Mistrza Eliksirów i podeszła do kasy. Po chwili wyszła na ulicę cała rozpromieniona. - To co? Wracamy? – zaćwierkała radośnie. - Chwileczkę, chciałabym wejść jeszcze do Madame Malkin – odezwała się Ginny. – Początek roku już niedługo, a ja nie mam szat. Cała trójka skierowała się w stronę sklepu i po dwudziestu minutach wyszła z niego Ginny z naręczem szat, za nią Hermiona wciąż zachwycona sową, a obok niej szedł Snape. Przystanął na chwilę i rozejrzał się uważnie po okolicy, ale nie dostrzegł nic zasługującego na miano niebezpieczeństwa. Podszedł szybko do obu dziewczyn. - Wracamy już, czy macie jeszcze jakieś specjalne życzenia? – spytał nieuprzejmie. - Spokojnie, Severusie, możemy wracać – odparła z uśmiechem Hermiona. - W takim razie idziemy do Dziurawego Kotła. Skierowali się w stronę pubu i po chwili znaleźli się w dogodnym miejscu do teleportacji. - Złapcie mnie za ramiona – rozkazał Mistrz Eliksirów. Dziewczęta posłusznie chwyciły swojego nauczyciela pod ramię i po paru sekundach, podczas których doznawały niedogodności, ich oczom ukazał się Hogwart. Snape otworzył bramę i zaraz zamknął, żeby na teren zamku nie dostał się żaden niepowołany osobnik. Szybkim krokiem skierował się w stronę drzwi wejściowych rzucając na odchodnym do Hermiony: - Przyjdź do mnie dzisiaj o 18. Sama. *** - Masz dla niej imię? – zapytała Ginny, patrząc na piękną, czarną sowę w klatce. - Jeszcze nie, ale już coś mi świta – odparła Hermiona, idąc obok przyjaciółki. – Chciałabym żeby to było coś związanego z eliksirami, może imię jakiegoś wybitnego naukowca... - Może Kirke? – zaproponowała rudowłosa. - Co? – nie zrozumiała Granger. - Kirke, w mitologii greckiej - czarodziejka specjalizująca się w eliksirach i magicznych miksturach. Idealne imię – odparła z uśmiechem młodsza czarownica. - Tak, dzięki Ginny! – Hermiona rzuciła się w ramiona przyjaciółki. – Od dziś nazywasz się Kirke – powiedziała do sowy. Ptak zahukał potakująco i zatrzepotał skrzydłami. *** O 18 Hermiona znalazła się pod drzwiami salonu Snape’a. - Omen vitae. Weszła i rozejrzała się po pokoju. W kominku płonął ogień, na stoliku obok kanapy stała butelka Ognistej Whisky i dwie szklanki, ale Snape’a ani widu ani słychu. Zauważyła uchylone drzwi od sypialni. Podeszła bliżej i pchnęła je delikatnie. Otworzyły się na całą szerokość, ukazując duże małżeńskie łoże z baldachimem i kolejne drzwi, prowadzące zapewne do łazienki. Właśnie zza tych drzwi wyszedł Snape prawie nagi, nie licząc czarnego ręcznika zawiązanego na biodrach. - Co. Tu. Robisz? – wysyczał niebezpiecznie, zobaczywszy oniemiałą dziewczynę. - Nie było cię w salonie, więc chciałam zobaczyć gdzie się podziewasz – odparła niepewnie, rumieniąc się na jego widok. - A nie pamiętasz, że wyraźnie zabroniłem ci wchodzić do mojej sypialni?! - Pamiętam, ale skoro mnie zaprosiłeś, to należałoby przyjąć gościa, czyż nie?! – Hermiona odzyskała ikrę. - Wynoś się – warknął i wrócił do łazienki. Hermiona przez chwilę stała w miejscu i zastanawiała się jak potraktować jego słowa. Zostać, ale wrócić do salonu czy pójść do siebie? W końcu zdecydowała się, że nie będzie go drażnić i rozsiadła się wygodnie przed kominkiem w salonie. Po paru minutach Snape przyszedł, tym razem w pełni ubrany. Miał na sobie czarne dżinsy i czarną, wiązaną koszulę odsłaniającą lekko klatkę piersiową. Usiadł na fotelu i uniósł w powietrze whisky. - Ognistej? – zaproponował. - Nie, dziękuję – odparła sztywno. – Dlaczego chciałeś żebym przyszła? - Pierwsza sprawa. Jutro o siódmej trzydzieści rano masz się stawić u mnie w laboratorium. Rozdzielę między nas zapas eliksirów i przy okazji sprawdzę twoje wyposażenie. Potem pójdziemy do gabinetu Dumbledore’a. Tam spotkamy się z Dacjanem i Alice i wyruszymy. Zjedz porządne śniadanie – dodał po paru sekundach. Skinęła głową. - Coś jeszcze? – zapytała. - Musimy zmienić nasze relacje – zaczął po dłuższej chwili. – Od początku nie powinienem się zgadzać na to żebyś mówiła mi po imieniu. Uważam, że to zły pomysł, dlatego wracamy do oficjalnego nazewnictwa, panno Granger – zakończył. – Widzimy się rano. Dobranoc. Hermiona wstała i skierowała się ku drzwiom. - Dobranoc... panie profesorze. *** - Cholera jasna! – warknęła Hermiona i strąciła z szafki budzik, który (jej zdaniem) zadzwonił zbyt wcześnie. Popatrzyła na zegarek. - Pięknie, szósta. Cholerny Snape, nie mógł wymyślić dogodniejszej pory? – mruczała pod nosem, kierując się w stronę łazienki. Ze zdziwieniem zauważyła, że łatwo jej było przestawić się na poprzednie relacje. Fakt faktem, że oznajmił jej to dość oschle i zimno, co dodatkowo to utrudniło, ale cóż... taki jest i nawet koniec świata nie zmieni jego charakteru. Gryfonka wzięła prysznic i w samym ręczniku podeszła do szafy, by wybrać coś na dzień dzisiejszy. Teoretycznie przygotowała się już wczoraj, ale nadal nie mogła się zdecydować. W końcu wybrała biały top i do tego krótkie czarne szorty. Założyła białe skarpetki i czarne adidasy. Wczoraj ogoliła nogi, więc teraz miała je przyjemnie gładkie w dotyku. W uda i łydki wtarła balsam brązujący, a w ramiona i dekolt samoopalacz z filtrem UV. Zamówiła u skrzatów śniadanie i podeszła do dużego kufra, w który spakowała się na całą misję. - Ciuchy, książki, śpiwór, koc, przybory toaletowe... – mruczała pod nosem, sprawdzając czy wszystko jest. Pomniejszyła kufer i włożyła do małej kieszonki w spodniach. Przewidując częste noszenie różdżki przy sobie i wysokie temperatury doszyła magicznie do szortów kieszonkę na magiczny patyk. Teraz, zadowolona z pomysłu, wsunęła różdżkę do kieszonki i poszła do salonu gdzie czekało już na nią śniadanie. Szybko je zjadła i z Kirke na ramieniu* ruszyła do laboratorium Snape’a. - Dzień dobry, panie profesorze – odezwała się od progu. - Siadaj, Granger i na razie bądź cicho – rozkazał, skupiony na jakimś kawałku pergaminu. Hermiona posłusznie usiadła na wysokim stołku barowym i z zaciekawieniem przypatrywała się nauczycielowi. Dzisiaj miał na sobie ciemnoniebieskie (!) dżinsy oraz białą wiązaną koszulę. - Na co się tak patrzysz? – warknął po chwili. - Próbuję sobie przypomnieć, czy widziałam już pana w stroju o innym kolorze niż czarny i doszłam do wniosku, że nie. Oczywiście nie wliczam w to białych mankietów od pańskiego zwykłego stroju – odparła zuchwale. - Jest zbyt gorąco na czerń – wytłumaczył zwięźle i powrócił do studiowania pergaminu. Po dwudziestu minutach pakowania i sprawdzania kufra Hermiony wyszli z laboratorium i skierowali się do gabinetu dyrektora Hogwartu. __________________ * - na pewno miała jakieś coś ochronne. Po prostu nie wiedziałam jak to wpasować do tekstu :) 25. (?) W gabinecie było bardzo mało osób. Zaledwie siódemka. Dumbledore, Dacjan, Alice, McGonagall, Harry, Ron i Ginny. Gdy tylko Hermiona weszła do pomieszczenia od razu trójka uczniów rzuciła się jej na szyję. - Obiecaj, że będziesz wysyłać Kirke tak często, jak tylko się da! – mówiła Ginny. - Masz tu kontaktowe lusterko – odzywaj się codziennie! – przekrzykiwał ją Harry, wciskając Hermionie mały pakunek w rękę. - I wysyłaj patronusy, gdybyś miała problemy – znajdziemy cię! – darł się Ron. - Potter, Weasley, Weasley – zamknijcie się – zainterweniował Snape, wyplątując Hermionę z uścisków przyjaciół i ciągnąc do biurka dyrektora. – Jesteśmy – wypluł to słowo z pogardą. – Nie miał nic przeciwko misji, jednak zabieranie na nią dzieci było dużą nieodpowiedzialnością. - Widzę, Severusie – odrzekł łagodnie Dumbledore i rozłożył mapę portali na blacie. – Najpierw wyruszacie do Rumunii. Jest tam jeden, zawsze czynny portal, trzeba go unieruchomić. Potem musicie wybierać. Dam wam świstoklik, ale tylko w jedną stronę i tylko jeden. Jeśli będziecie chcieli się przenieść gdzieś indziej – albo wyczarujecie świstoklik albo się teleportujecie. W kwestii przenoszenia polegam głównie na tobie, Dacjanie. - Oczywiście, Albusie – wampir uśmiechnął się, jakby cała misja miał być piknikiem nad jeziorem. Będzie zabawnie, powiedział do Alice. Yhm, szczególnie z Severusem, odrzekła z uśmiechem na twarzy. - Proszę o zdawanie raportów codziennie, bez względu na strefy czasowe – kontynuował dyrektor. - Umówimy się na dwudziestą naszego czasu. Alice – to twoja działka. - Jasne. - Albusie, a co w kwestii wyżywienia? – zapytała opiekunka Gryffindoru. - Będą musieli radzić sobie sami. Skrzata możecie wezwać dopiero, gdy upewnicie się, że dookoła jest bezpiecznie. Severusie? - Tak? – zapytał niewinnie nauczyciel eliksirów. - Przestań rzucać mi mordercze spojrzenia. Wiem, że nie zgadzasz się z moją decyzją, dotyczącą udziału panny Granger w tej misji, ale ona jest naprawdę ważna. Przyda wam się, uwierz mi – dodał, patrząc na Hermionę tym spojrzeniem, jakie Harry określał wyrażeniem „promienie rentgena”. – Cóż... – kontynuował po chwili. – Nie pozostaje mi nic innego, jak uściskać was na drogę i życzyć powodzenia. Podszedł po kolei do każdego z uczestników wyprawy. Hermiona musiała sobie wsadzić pięść do buzi, by nie wybuchnąć śmiechem, gdy patrzyła jak Snape z cierpiętniczym wyrazem twarzy pozwala się objąć dyrektorowi. W końcu starzec podszedł do biurka i z górnej szuflady wyjął kawałek tkaniny. Na środku był wyszyty herb Hogwartu, a dookoła herby poszczególnych domów. - To świstoklik. Zmodyfikowany tak, że wystarczy wymówić nazwę miejsca, a on automatycznie przeniesie was w to miejsce. Jednorazowy – podał materiał Dajanowi, który schował go do kieszeni. – Teraz pójdziemy do bramy, skąd teleportujecie się do Rumunii. Wszyscy skierowali się do wyjścia i podążyli (poetycko mówiąc) „ku przeznaczeniu”. 26 cz. I Idąc przez błonia, Hermiona dostrzegła nad jeziorem postać w ciemnym płaszczu. Gdy podeszli bliżej w postaci rozpoznała Iana. Odwrócił się tylko na chwilę, by rzucić jej długie i podejrzliwe spojrzenie i zaraz zniknął w cieniu drzew. Dziewczyna zdążyła tylko zauważyć, że ma teraz ciemne, prawie czarne włosy. - Alice? – szarpnęła delikatnie wampirzycę za rękaw. – Dlaczego Ian ma teraz ciemne włosy? Jak widziałam go pierwszy raz był blondynem. - Jest metamorfomagiem – wyjaśniła krótko Alice, niechętna podejmowania dyskusji o wampirze. - Ale wampiry chyba nie mogą być metamorfomagami, prawda? – dociekała dalej Hermiona. – Czytałam, że nie potraficie zmieniać własnego wyglądu, inaczej, niż za pomocą różdżki. - Tak, to prawda, ale inaczej jest z pół-wampirami, czyli zrodzonymi z wampira i śmiertelnej kobiety. Jeśli matka była metamorfomagiem, to i dziecko mogło odziedziczyć taki dar – odparła znudzona wampirzyca. - Aha – powiedziała zamyślona Hermiona i oddała się analizie uzyskanych właśnie informacji. Alice prawie widziała, jak w jej umyśle obracają się tryby i koła zębate, wprawiając w ruch cały umysł. Odkąd ją zobaczyła, wiedziała, że jest osobą inteligentną i odznaczającą się dużym rozsądkiem. Tylko nie wiadomo, czy ten rozsądek wyjdzie jej na dobre, martwiła się. - Jesteśmy – oznajmił dyrektor, stając na niewielkim kawałku spulchnionej ziemi. – Wczoraj Hagrid uprzejmie przygotował ten fragment łąki, byśmy wiedzieli, gdzie jest punkt teleportacyjny. Alice, Hermiono, Severusie, Dacjanie – podejdźcie. Wampiry i Mistrz Eliksirów wykonali polecenie, jednak Hermiona napotkała małą przeszkodę. Ginny rzuciła się na dziewczynę i zalała łzami. Podobnie Ron i Harry. Cała trójka ściskała Gryfonkę, nie mówiąc nic. Słowa były niepotrzebne, bo wszyscy wiedzieli, co przyjaciel chce dać do zrozumienia. Rodzeństwo Weasleyów błagało w ciszy, by Hermiona wróciła cała i zdrowa, bez względu na wynik misji. Harry też chciał, by jego przyjaciółka wróciła bezpiecznie, jednak interesowały go także portale, o których zdążył się dowiedzieć od Dacjana. Złoty Chłopiec spotkał wampira poprzedniego dnia i przegadali pół nocy, opowiadając sobie wzajemnie różne rzeczy. Harry opowiedział mu o swoim dzieciństwie, latach nauki w szkole i horkruksach, z kolei Dacjan wyjaśnił mu wszystkie zawiłości dotyczące wampirów i portali. Wybraniec dowiedział się także, że przed przemianą w wampira Dacjan urodził się i wychował w Hiszpanii. - Hermiono, podejdź – powtórzył Dumbledore. Gryfonka wyswobodziła się z objęć przyjaciół i stanęła obok Mistrza Eliksirów. Kirke przefrunęła z jej ramienia na bark Alice, gdzie mocno wczepiła się pazurami. Dacjan skinął dłonią i Hermionę otoczyła niewidzialna lina, która przywiązała ją do wampira. Podobnie stało się z pozostałą dwójką. - Adios, amigos* – powiedział Dacjan i cała czwórka zniknęła. *** Wylądowali w ciemnym lesie. Poszycie drzew było tak gęste, że prawie nie docierały do nich promienie słoneczne. Dacjan odwiązał ich od siebie i ruszyli ścieżką majaczącą wśród drzew. Po dwóch godzinach drogi, podczas której nikt się nie odezwał, nie padło żadne słowo, czy westchnienie – dotarli do celu. Hermiona stała na skraju małej polanki i osłaniała oczy przed błyskami iskier. Pośrodku idealnego koła z trawy, nieco nad powierzchnią ziemi wisiał portal. Nie był to taki portal, jaki widziała w Hogwarcie. Owszem, wyglądał jakby był rozdarciem w tkaninie zwanej powietrzem, jednak mienił się złotem, a dookoła strzelały czerwono-fioletowe iskry. - To tutaj – oznajmił Dacjan. – Oto jeden z wiecznie otwartych portali. Pozostałe są w Stanach, Chile, Australii, północnej Rosji, Brazylii, Hiszpanii, Kanadzie, Polsce, Botswanie, Indiach, Egipcie i Kamerunie. Mam inkantację, która pozwoli unicestwić portal, jednak nie potrafię rozszyfrować języka, w jakim jest napisana. Wygląda jak łacina, ale na pewno nią nie jest. Proszę – podał świstek papieru Snape’owi. – Do tego mapa – drugi pergamin znalazł się w ręku mężczyzny. – Mam nadzieję, że sobie poradzisz Severusie. - Dziękuję – odrzekł sztywno Snape i pobieżnie obejrzał krótki tekst. – To chyba starofrancuski, jednak musiałbym się upewnić. - Gdzie będziemy nocować? – chciała wiedzieć Hermiona. Zrobiło jej się chłodno, chciała poszukać cieplejszych ubrań i przebrać się. Do tej czynności potrzebowała prywatności, a wolała nie oddalać się od reszty. - Za tymi krzakami jest miejsce idealne do rozbicia namiotu – oznajmiła Alice, wynurzając się z zieleni gałęzi. - W takim razie chodźmy – zaproponował Dacjan. Istotnie, za krzewami było parę metrów kwadratowych wolnej przestrzeni, w sam raz na rozbicie namiotu. Snape stanął w niewielkiej odległości i wyjął z kieszeni mały pakunek. Powiększył go i położył na środku. Później machnął różdżką kilka razy i po chwili przed nimi stał mały, zielony namiocik, zdolny pomieścić od biedy cztery osoby. Hermiona pierwsza do niego weszła, sądząc, że jest z pokroju tych, w którym nocowała na Mistrzostwach Świata w Quidditchu w czwartej klasie. Jak wielkie było jej zdziwienie, gdy okazało się, że jednak namiot jest taki mały na jaki wygląda. - Hmm… - mruknęła, zawiedziona. - Sądziłaś, że w środku będzie miał trzy pokoje, kuchnię i łazienkę? – zapytał sarkastycznie Snape, wchodząc do namiotu za nią. - Cóż… tak – przyznała dziewczyna. - No to się pomyliłaś – odrzekł Mistrz Eliksirów i wyszedł na zewnątrz. Hermiona, czym prędzej wypakowała potrzebne jej rzeczy, przebrała się i także wyszła na dwór. Dacjan i Alice kończyli właśnie rzucać zaklęcie ochronne dookoła małej polanki oraz wokół portalu, a Snape rozpalał ognisko. - Pomóc w czymś, profesorze? – spytała nieśmiało, siadając obok niego na ziemi. - Nie. - Zmierzył ją taksującym spojrzeniem. Wcześniej wyglądała ładnie, ale szorty i top do niej nie pasowały. Dużo ładniej wyglądała w dżinsach i wiązanej koszuli, uderzająco podobnej do tej, którą miał na sobie. Hermiona siedziała cicho i patrzyła jak zręczne palce nauczyciela doskonale poradziły sobie z zapałkami i podpałką. Zdziwiła się, że nie użył magii, jednak była z tego zadowolona. Ze znanych jej czarodziejów tylko czterech umiało rozpalić ogień bez pomocy magii: Lupin, McGonagall, Harry i teraz jeszcze Snape. Po chwili w kręgu z kamieni wesoło trzaskał ogień. Mężczyzna przysunął się bliżej ogniska i z kieszeni wyjął kolejny mały pakunek. Po powiększeniu okazało się, że jest to kufer wypełniony praktycznie po brzegi książkami. Tylko w prawym górnym rogu leżały schludnie złożone ubrania. Nauczyciel poszperał w kufrze i wyjął z niego niewielką książeczkę. - Słownik starożytnych języków obcych. W tym starofrancuskiego – wyjaśnił niechętnie, zauważając jej pytające spojrzenie. – A teraz daj mi spokojnie pomyśleć. Posłuchała rozkazu i z lekkim uśmiechem przyglądała się jak skupienie powoli pojawia się na jego twarzy. Nie pierwszy raz zauważyła, że rysy wypogadzają mu się przy czytaniu książek. Pamiętała, jak kiedyś siedzieli w jego salonie i wertowali książki w poszukiwaniu pewnej receptury. Wtedy wyglądał tak… miło. Nie miał ściągniętych brwi, ani szyderczego uśmieszku na ustach. - Obejrzeliśmy sobie okolicę i stwierdziliśmy, że jest bezpiecznie – oznajmiła Alice, znienacka pojawiając się obok niej. - Jeśli jesteście głodni, to można przywołać skrzata – dodał Dacjan, siadając po przeciwnej stronie ogniska. - Granger? – zapytał Snape, nie podnosząc wzroku znad książki. - Umm… tak, zjadłabym coś – powiedziała z wahaniem. - A konkretnie? – niecierpliwił się. - Eee, może jakieś owoce? – bardziej zapytała, niż odpowiedziała. - To ja ciebie pytam, Granger, a nie ty mnie – zdenerwował się. - Już teraz wiem, Severusie, dlaczego wszyscy uczniowie się ciebie boją - zaśmiał się Dacjan. – To mroczne spojrzenie i igły w głosie nawet mnie doprowadziłyby do łez. - Zamknij się – rzucił Snape. – Więc jak, Granger? - Winogrona – odparła z uśmiechem Gryfonka, wspominając pamiętne winogrona w jej sypialni. Cień zrozumienia przebiegł przez twarz Severusa, ale nie dał po sobie poznać, że to pamiętał. Przywoła swojego skrzata, zamówił miskę winogron i wrócił do książki. Tymczasem Hermiona podjadała winogrona i zaśmiewała się do łez z zabawnych anegdotek opowiadanych jej przez wampiry. W większości dotyczyły one Mistrza Eliksirów, ale on wydawał się tego nie słyszeć. - A pamiętasz, Dacjanie, co się wydarzyło w Meksyku? W ’89? – zapytała ze śmiechem Alice. - Ani mi się waż o tym wspominać! – warknął Snape, dając tym samym do zrozumienia, że jednak słuchał. Hermiona zbladła i automatycznie pomyślała: Tylko nie szlaban! Jednak Snape nie miał ochoty na wlepianie szlabanów i poprzestał na ciskającym gromy spojrzeniu, tak, że Alice odeszła ochota na opowiedzenie historyjki. - Znalazłeś coś, Severusie? – zapytał Dacjan, rozładowując napięcie. - Na razie upewniłem się, że rzeczywiście jest to starofrancuski – odrzekł mężczyzna. – Teraz pozostaje mi jeszcze przetłumaczenie tego. - To nie można przeczytać tego w starofrancuskim? Po angielsku chyba nie zadziała – spytała Hermiona. - Gdybyś uważała na lekcjach, Granger, wiedziałabyś, że starożytne inkantacje działają w każdym języku. Poza tym, jeśli uważasz, że po angielsku to nie zadziała, to sama spróbuj to przeczytać i unicestwić portal – odparował Snape. - Uczyłam się francuskiego przez dwa lata, a starofrancuski nie może się tak bardzo różnic od współczesnego – zastanowiła się dziewczyna. – Mogę zobaczyć tą inkantację? Snape bez słowa podał jej pergamin. - Przecież to dziecinnie łatwe do przetłumaczenia! – wykrzyknęła po chwili. – Tu jest napisane: Przez ogień i wodę, przez niebo i ziemię, po wsze czasy, aż do końca, zniknij z powierzchni świata. Przynajmniej tak to by brzmiało po angielsku. - Dumbledore miał rację, mówiąc, że się przydasz – mruknął Dacjan. - Potrafiłabyś to przeczytać po francusku? – zapytała zdumiona wampirzyca. - Jasne, to praktycznie podstawy języka – odrzekła Hermiona. - Severusie? – Dacjan zwrócił się do oniemiałego mężczyzny. - Naucz się tego na pamięć i przyjdź do portalu za pół godziny – powiedział ochrypłym głosem i zniknął wśród drzew. - Um, chyba mu się to nie spodobało – rzekła po chwili Hermiona. - Nie przejmuj się nim, tylko lepiej zrób co ci powiedział – uspokoiła ją Alice i popchnęła lekko w kierunku namiotu. Hermiona podniosła się i niechętnie wślizgnęła się do środ Rozdział 26 cz. II Uch, cięcie. Nienawidzę tego limitu. Severus siedział w pobliżu portalu, oparty o drzewo. Przez gałęzie przeświecały błyski i wyładowania magicznego tworu, ale on tego nie widział. Za bardzo był pogrążony w swoich myślach, by dostrzec cokolwiek. Myślał o tym, ile jeszcze razy zaskoczy go ta dziewczyna. Miała charakter trudny do rozgryzienia. Raz była zdenerwowana i przerażona, a ułamek sekundy później opanowana i uśmiechnięta. Severus nie znał nikogo poza wampirami, Dumbledore’em i nim samym, kto potrafiłby opanować się tak szybko i ukryć emocje pod maską. Z jednej strony to dobrze, ale kto wie, czy takie zachowanie nie odbije się na jej psychice w przyszłości? - Panie profesorze? – zawiły ciąg myślowy przerwał mu obiekt tychże rozmyślań. – Umiem już inkantację. Co teraz? - Podejdź. Wstał i chwycił ją za rękę. Zdziwiona podążyła za nim do portalu. Stanęli przed błyskającym groźnie wejściem. Snape ustawił się za plecami dziewczyny i położył jej dłonie na ramionach. - Schowaj różdżkę – polecił. Gdy wykonała ten rozkaz, kontynuował. – Gdy poczujesz wypełniającą cię magię, podniesiesz obie ręce w stronę portalu i wymówisz zaklęcie. Po francusku. Powinno zadziałać. - Dobrze. Usłyszała, jak Snape bierze głęboki wdech i mruczy coś pod nosem. Później opuszki jego palców znalazły się na jej skroniach i moc wypełniła całe jej ciało. Czuła się potężna i wszechwładna, jednak nie zapomniała o swoim zadaniu. Skupiła wzrok na błyskającym portalu, podniosła dłonie i wymówiła zaklęcie. Rozległ się huk i po okolicy rozszedł się czerwono-złoty błysk. Przestraszone wampiry w mgnieniu oka znalazły się na miejscu, po to, by zobaczyć jak portal znika, a Hermiona pada nieprzytomna na ziemię. Snape kucnął przy niej i sprawdził tętno. - Przekazałem jej za mało mocy – mruknął do siebie, po czym wziął ją na ręce i nie zważając na zaciekawione i zdumione spojrzenia towarzyszy, zaniósł do namiotu. Ułożył ją na rozłożonym śpiworze i powiększył wyjętą wcześniej skrzynkę z eliksirami. Wybrał trzy: dwa wzmacniające i Bezsennego Snu. - Enervate – powiedział, a dziewczyna otworzyła oczy. - Co się stało? – zapytała niemrawo. - Cicho, wypij to – uniósł jej głowę i przytknął fiolkę z eliksirem do ust. - Co to? – chciała wiedzieć. - Eliksir wzmacniający – odrzekł niecierpliwie. – Wypij. – Posłusznie wypiła cały płyn. – Teraz Bezsennego Snu. Jak się obudzisz, wszystkiego się dowiesz – obiecał. Hermiona wypiła kolejny eliksir i natychmiast zasnęła, a Severus przykrył ją kocem, także wypił eliksir wzmacniający i wyszedł porozmawiać z wampirami. - Jak wam się to udało? – zapytał zdumiony Dacjan, a Alice w tym samym czasie wykrzyknęła: - Świetna robota! - Spokojnie – zaczął Snape. – Granger nauczyła się inkantacji po francusku, przekazałem jej część mojej mocy, bo sama nie dałaby rady i unicestwiliśmy portal. Tyle. - Przekazałeś jej część mocy?! Przecież wiesz, że to niebezpieczne! – wykrzyknął Dacjan. - A co miałem zrobić? – zapytał ironicznie Snape. – Pozwolić, by zaklęcie ją zabiło? Musiałem – wyjaśnił krótko. – A teraz wybaczcie, idę spać. - Dopiero południe – zauważyła z uśmiechem Alice. Snape mruknął coś w odpowiedzi, co zabrzmiało jak „spadaj” i zniknął w namiocie. *** Hermiona obudziła się wyspana, ale obolała. Bolało ją dokładnie wszystko: głowa, ramiona, plecy, nogi, brzuch. Z wysiłkiem przekręciła się na bok i ujrzała Snape’a wpatrującego się w nią tymi swoimi czarnymi oczami. Leżał na boku, a głowę podpierał ręką. - Wreszcie się obudziłaś – powiedział cicho. - Yhm… - mruknęła, nie wiedząc co powiedzieć. – Co się stało po tym, jak powiedziałam zaklęcie? – maszyna pytań ruszyła. – Pamiętam tylko huk i błysk, potem chyba zemdlałam. - Istotnie, straciłaś przytomność. Przekazałem ci za mało mocy, dlatego ledwo wytrzymałaś ciężar zaklęcia. Następnym razem będę ostrożniejszy – zapewnił. - Przekazał mi pan swoją moc? Po co? – zrobiła wielkie oczy. - Nie słuchałaś? Skoro zemdlałaś po przekazaniu mocy, to jak myślisz, co by się stało, gdybyś wykorzystała tylko swoją? – sarknął. - Umarłabym… - szepnęła. - Jak chcesz, to potrafisz myśleć – zadrwił. – W każdym razie ty zemdlałaś, a portal zniknął z hukiem. Koniec bajki. - Ładna mi bajka – mruknęła pod nosem, a głośno zapytała: - Co teraz? Przenosimy się w kolejne miejsce, by unicestwić kolejny portal? - Owszem – potwierdził nauczyciel i przekręcił się na brzuch, sięgając po coś do kufra w rogu namiotu. Hermiona stwierdziła z opóźnieniem, że leży w śpiworze, przykryta kocem. Ktoś, pewnie Snape, musiał ją tak ułożyć. - Um… która godzina? – spytała po chwili milczenia. - Trzy po drugiej – odrzekł Snape, nawet nie patrząc na zegarek. - W dzień, czy w nocy? – dociekała. - W nocy – powiedział. - A gdzie Dacjan i Alice? – zapytała. - Siedzą przed namiotem i, że tak powiem, mają wachtę – odparł, nadal grzebiąc jedną ręka w kufrze, a drugą przyświecając sobie różdżką. - Eee, co pan robi? – odważyła się zadać niebezpieczne pytanie. Po sześciu latach znajomości dobrze wiedziała, że niebezpiecznie jest ingerować w jego prywatność. - Szukam czegoś – stwierdził krótko, nie patrząc na nią. - A mogę wiedzieć, czego pan szuka? - Nie – odrzekł z ironicznym uśmiechem na twarzy. - Pfff… - obruszyła się i z jękiem przekręciła na drugi bok. - Coś cię boli, Granger? – natychmiast odwrócił się w jej stronę. - Całe ciało, a najbardziej plecy i nogi – odparła niechętnie. – Czuję się, jakby przejechał po mnie walec – wysapała. Usłyszała cichy chichot i brzęk otwieranego słoika. - Przekręć się na brzuch, Granger – polecił Snape. Posłusznie położyła się na brzuchu, ciekawa, co zrobi mężczyzna. Po chwili poczuła, że jej śpiwór się otwiera, a koszula podjeżdża go góry. Wrzasnęła i próbowała się zakryć. - Przestań się szamotać, Granger – warknął Snape. – Mam maść, która zniweluje ból. - A nie mogę się sama posmarować? – zapytała prosząco. - A dosięgniesz pleców? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Nie? No właśnie. Teraz leż spokojnie i daj się posmarować. Hermiona pozwoliła, by podciągnął jej koszulę do góry i rozpiął stanik. Gdy cała czerwona zapytała, czy nie mógłby go zapiąć z powrotem, z szatańskim uśmiechem odparł, że maść musi być rozmieszczona równomiernie i żadne zapięcie nie może mu przeszkadzać. Dziewczyna leżała na brzuchu i uspokajała się pod jego dotykiem. Rozprowadzał maść po jej plecach i przy okazji masował je delikatnie. W pewnym momencie usłyszał ciche mruczenie wydawane przez Gryfonkę i pozwolił, by uśmieszek samozadowolenia wypłynął na jego usta. Skończył wcierać maść, zakręcił słoiczek i zapytał: - Pierwsze, drugie, czy trzecie zapięcie? - Co? – nie rozumiała Hermiona. Była zbyt zamroczona, by zrozumieć jakiekolwiek zdanie. Severus roześmiał się. - Pytałem, na który drucik zapiąć ci stanik. - Dziękuję, poradzę sobie – odparła cała czerwona, co wywołało jeszcze większy rechot u nauczyciela. Zapięła biustonosz i opuściła koszulę, nadal czerwieniąc się jak burak. – Mogę tą maść? Wetrę ją sobie w nogi. - Proszę – odrzekł Snape i podał jej maść, wciąż śmiejąc się cicho. Hermiona jednym ruchem różdżki zmieniła długie dżinsy na krótkie, bawełniane szorty. Usadowiła się wygodnie i otworzyła słoiczek. Nabrała nieco zimnego balsamu na palce i zaczęła rozprowadzać go równomiernie po skórze łydki. Tymczasem Snape zmienił swoje dżinsy na luźne, satynowe, czarne spodnie i zdjął koszulę. - Obudzę cię o siódmej. Dobranoc – powiedział i zakopał się w czarnym śpiworze. - Dobranoc – odparła i szybko skończyła wcierać maść. Przebrała koszulkę i też wsunęła się z powrotem do śpiwora. Sen nadszedł bardzo szybko… __________ *Adios, amigos (hiszp.) – żegnajcie, przyjaciele. 27 cz. I - Ginny. Ginny, obudź się. – Cichy szept Dracona wyrwał ją ze snu. - Draco? – zamruczała jeszcze nie do końca obudzona. – Co ty tu robisz?! – wrzasnęła, zauważając, że on jest w samych bokserkach, a ona ma na sobie skąpą koszulkę nocną. – Czy ty... czy my...? - Cicho, to nie tak – uspokoił ją z uśmiechem na twarzy. – Po prostu chodź ze mną. Muszę ci coś pokazać. – Nagle spoważniał. - Co się stało? – Wyskoczyła z łóżka i narzuciła na siebie zielony szlafrok. - O nic nie pytaj, chodź. Złapał ją za rękę i wyprowadził z dormitorium. Na palcach przemknęli przez pusty o tej porze pokój wspólny Gryffindoru i wymknęli się na zewnątrz. Tam Draco okrył ich zaklęciem kameleona i poprowadził ją do lochów. - Po co idziemy do lochów? – zapytała, coraz bardziej zdezorientowana Ginny. - Cśśś... Jeszcze tam są – powiedział po chwili, zatrzymując się gwałtownie. - Kto jest? O czym ty mówisz? – Nic nie rozumiała. - Cicho, patrz. - Ręką delikatnie wypchnął ją za róg. Oczom Gryfonki ukazał się bardzo ciekawy widok: Eva McDavis stała na końcu lochu i mówiła coś ostrym szeptem do postaci opierającej się o ścianę. Dało się słyszeć tylko pojedyncze, wyrwane z kontekstu słowa. Po chwili osłupienia Draco pociągnął ją ponownie za załom korytarza i szybkim krokiem odeszli stamtąd. - Jak ich znalazłeś? – zapytała zdumiona Ginny, gdy znaleźli się już w jej sypialni, a Ślizgon zdjął zaklęcie kameleona. - Nie mogłem zasnąć i spacerowałem. Już mi się to zdarzało, więc pomyślałem, że obejdę wszystkie lochy, choć jest ich dość dużo. Najpierw byłem pod salą eliksirów, ale Snape dobrze ją zabezpieczył, więc nie mogłem tam wejść. Potem zwiedziłem korytarze w pobliżu pokoju wspólnego Slytherinu i natknąłem się na nią – opowiedział chłopak, siadając obok niej na łóżku. – Jak myślisz, do kogo mówiła? - Nie mam pojęcia, ten ktoś był schowany w cieniu i chyba na dodatek miał płaszcz z kapturem – odrzekła zamyślona ruda. - Płaszcz z kapturem... Już wiem, któryś z wampirów! – krzyknął po chwili blondyn. - Tak myślisz? – spytała z powątpiewaniem Ginny. - Myślę, że nie daliby sobą pomiatać jakiejś śmiertelniczce – dodała z uśmiechem. - Chyba, że należą do jakiegoś stowarzyszenia, a ona jest wyżej w hierarchii niż on – powiedział Malfoy. – Tak jest u śmierciożerców: gdyby taki Crabbe został prawą ręką Czarnego Pana, to ci będący pod nim w hierarchii, co z tego, że wyszkoleni tysiąc razy lepiej od niego – nie odważyliby się podnieść na niego różdżki. Respekt przed karą, czy wyżej postawionymi osobistościami. Na szczęście żaden Crabbe nie jest prawą ręką Czarnego Pana – zakończył ponuro. - A kto nią jest? – chciała wiedzieć Ginny. Pomimo, że była w Zakonie, nie wiedziała o wszystkim. - Dopóki nie zdemaskowano Snape’a były, że tak powiem, dwie prawe ręki – on i mój ojciec. Teraz został tylko mój ojciec – nachmurzył się. - Przepraszam, nie wiedziałam, że dotykam drażliwego tematu – powiedziała Ginny, szczerze skruszona. - Nic się nie stało, dzięki temu Zakon dostaje informacje z pierwszej ręki – jego twarz nieco się wypogodziła. – No nic, chyba powinienem iść, jest piąta rano – uśmiechnął się, patrząc na zegarek. – Dobranoc, a raczej do zobaczenia na śniadaniu. Wstał i ruszył w kierunku drzwi. - Draco! – zawołała za nim. - Co? – odwrócił się w progu. - Skąd znasz hasło do wieży Gryffindoru i jak, u licha, udało ci się wejść do dormitorium dziewcząt? – spytała zdumiona. - A to już moja mała, prywatna tajemnica – odparł z szatańskim uśmiechem na ustach, posłał jej dłonią całusa i zamknął za sobą drzwi. Zdezorientowana Ginny położyła się na łóżku, ale już nie zasnęła. *** - Granger, wstawaj – głos Mistrza Eliksirów rozszedł się echem po jej głowie. - Hmm, co? – spytała nieprzytomnie Hermiona, podnosząc się na łokciach i rozglądając dookoła. – Która go-oo-dzina? – chciała wiedzieć, ziewając w międzyczasie. - Siódma rano – odparł Snape, grzebiąc w kufrze. Dziewczyna zauważyła, że zdążył spakować już śpiwór i wszystkie inne swoje rzeczy. W namiocie było więc czysto, przynajmniej po jego stronie. W nogach śpiwora Hermiony poniewierały się najróżniejsze przedmioty należące do Gryfonki, począwszy od ubrań, a skończywszy na lusterku od Harry’ego. Pomimo, że byli tu tylko jedną dobę, czarownica zdążyła już wypakować większość zabranych rzeczy. - Wstawaj, bo za pół godziny ruszamy dalej. To nie piknik, a misja – warknął Snape, widać był nie w humorze. - Już wstaję, spokojnie – mruknęła i rozpięła swój śpiwór. To był błąd. W jej rozgrzane nogi uderzyło zimne powietrze, niby tysiące małych lodowych igiełek. - Zimno! – krzyknęła, zakrywając się z powrotem. - Owszem – potwierdził nauczyciel. Zamknął wieko kufra, pomniejszył go i włożył do wewnętrznej kieszeni płaszcza, który miał na sobie. – O siódmej trzydzieści masz być przed namiotem, bo inaczej zostaniesz spakowana razem z nim. I ubierz się ciepło, na dworze jest chłodno. Hermiona wzięła jakieś ubrania, które zamierzała założyć i ogrzała je pod śpiworem. Po kilku minutach była już ubrana, choć nadal szczękała zębami. Nie chciała rzucać zaklęć ogrzewających, wolała się zahartować. Uczesała się i umyła* na tyle, na ile pozwalały warunki. Pospiesznie zebrała zaklęciem wszystkie rzeczy i spakowała do kufra. Ledwo się zmieściły, ale machnęła na to ręką, a pomniejszony kufer włożyła do kieszeni dżinsów. Spojrzała na zegarek. - No, mam jeszcze dwie minuty zapasu – powiedziała sama do siebie. - Nieprawda, Granger. Masz źle ustawiony zegarek. Wyłaź natychmiast – warknął Snape wsadzając głowę do namiotu. - Już, już, wychodzę – mamrotała pod nosem, wyczołgując się spod zielonej płachty. Mistrz Eliksirów zacmokał niecierpliwie, a gdy wyszła machnął różdżką i namiot zwinął się w ładny rulonik, który można było pomniejszyć i wsadzić do kieszeni. Następnie stanął pośrodku polanki i zaczął mruczeć różne inkantacje. Hermiona domyśliła się, że zdejmuje zaklęcia ochronne, bo słyszała trzaski opadających klątw. - Gotowi? – zapytał Dacjan, pojawiając się nagle obok Hermiony z Alice. - Yhm – mruknął Snape, łapiąc dziewczynę za ramię. - No to ruszamy – powiedział wesoło wampir, dotknął dłoni Gryfonki i zniknął z trzaskiem, a wraz z nim Alice, Hermiona i Severus. cz. II Aportowali się dokładnie pośrodku pola żyta. Alice patrzyła przez chwilę na słońce i wreszcie powiedziała: - Idziemy w tamtą stronę. – Pokazała dłonią odległe miasteczko. – Gdzieś w tamtym kierunku jest kolejny portal. - A tak w ogóle, to gdzie jesteśmy? – zapytała Hermiona. - W dość ładnym kraju zwanym Polską – odrzekła wampirzyca. - Polska? To chyba gdzieś niedaleko Rumunii, prawda? – pytała dalej Gryfonka. - Tak na północny-zachód – odparła Alice. - Aha... Alice? Skąd się wzięli czarodzieje? – zapytała niespodziewanie Hermiona, gdy szli drogą w kierunku miasteczka. - Nie wiesz, Granger, jak to się robi? – sarkastyczny ton Snape’a rozbrzmiał tuż przy jej uchu. - Wiem, ale interesuje mnie bardziej kwestia pojawienia się magii w niektórych osobach – odparła, a o jej zażenowaniu dał znać tylko nieznaczny rumieniec na policzkach. – Innymi słowy: dlaczego jedni ludzie potrafią posługiwać się magią, a inni nie? W bibliotece nie było na to odpowiedzi, nawet w Dziale Ksiąg Zakazanych. - Poczekaj, zapiszę to w moim pamiętniku: Hermiona Granger nie znalazła odpowiedzi na pytanie ‘skąd się wzięli czarodzieje’ – sarknął Snape, udając, że coś zapisuje na wyczarowanej kartce pergaminu. - Dowcipne, profesorze. Nie sądziłam, że tacy duzi chłopcy jak pan, nadal prowadzą pamiętniki – odcięła się. - Minus dwadzieścia punktów dla Gryffindoru – syknął i przyspieszył kroku, zrównując się z Dacjanem. - Nie zwracaj na niego uwagi – zaśmiała się Alice. – Co do czarodziejów, słuchaj... Wiesz zapewne, że zanim narodzili się ludzie, pewien Artysta stworzył świat. Sześć dni pracy, siódmego dnia odpoczął i inne bzdety. Szóstego dnia stworzył człowieka, któremu nadał imię Adam. Tego samego dnia dał mu także za żonę anioła rodzaju żeńskiego, czyli anielicę. Nazywała się Lilith. Owocem ich związku był chłopiec Kain, którego niesłusznie uważano potem za syna Adama i Ewy, jego późniejszej żony. Tak więc, Adam, Lilith i Kain żyli sobie wesoło w Raju, aż pewnego dnia Adamowi zachciało się, żeby Lilith mu usługiwała. Poparł swój kaprys argumentami, że jakoby kobiety to płeć słaba i są stworzone tylko do wykonywania rozkazów mężczyzn. No i naszej anielicy się to nie spodobało. Nawrzeszczała na swojego męża, dała mu w twarz i sobie poszła, zostawiając syna z tym idiotą Adamem. Artysta widząc to zmartwił się i postanowił „ulepić” Adamowi nową żonę. Zabrał mu żebro i zrobił z niego kobietę. Ta z kolei była już mu posłuszna, więc Adasiek był zadowolony. Zjedli jakieś tam jabłko, zostali poszczuci przez węża, czy też w odwrotnej kolejności, i Artysta wygnał ich z Raju. Ewa urodziła Adamowi syna Abla, który potem został zabity przez Kaina, i tak dalej... Resztę znasz, a raczej powinnaś. - Dobrze, a co z tą Lilith? – dopytywała się Hermiona, zaciekawiona opowieścią. - Lilith poszła sobie od Adama i schronienie znalazła w górach na końcu świata. Tam spotkała pierwszego wampira, również stworzonego przez Artystę. Nazywał się Eindar. Związała się z nim i urodziła piątkę dzieci: Eindara Juniora, Godryka, Helgę, Rowenę i Salazara. Ale nie TEGO Godryka, nie TĄ Helgę, nie TĄ Rowenę i nie TEGO Salazara – dodała pospiesznie Alice, widząc jak oczy dziewczyny robią się wielkie, niczym galeony. - To byli tylko przodkowie Założycieli Hogwartu, po których Wielka Czwórka przejęła imiona. Oni narodzili się dopiero kilkanaście lat po Eindarze Jr. I wracając do niego... Cała czwórka poza nim nie miała magicznych zdolności. Urodzili się mugolami, co wyjaśniałoby późniejsze porzucenie ich przez matkę. Jedynie Eindar Junior odziedziczył magię po Lilith i wampirze umiejętności po ojcu. Związał się z jakąś poznaną kobietą i miał z nią dzieci.** Tak powstaliśmy my – wampiry z magiczną mocą, czyli udoskonalona wersja zwykłych wampirów, bez mocy. – Alice wyszczerzyła zęby do Dacjana, który odwrócił się na chwilę. – W każdym razie, jak Lilith porzuciła kolejne dzieci, Artysta zdenerwował się i zabił ją i jej współmałżonka porażeniem pioruna. I pomimo, że był wszechwiedzący, sprytna anielica ukryła przed nim fakt narodzin jej siódmego dziecka. Zanim jeszcze związała się z Eindarem Seniorem, została zapłodniona przez samego Szatana, nasienie zła. Tak narodziła się Merlin. Tym razem to był TEN Merlin – dodała z uśmiechem, widząc zdezorientowaną minę Hermiony. – Był on drugim dzieckiem Lilith i pomimo, że za ojca miał Belzebuba, Lucyfera, czy jak go tam nazywano, pozostał dobry. Podobno od niepamiętnych czasów chodzi po świecie i pomaga ludziom, jednak nikt nie może go znaleźć. Merlin ujawnia się kiedy chce i tylko wybranym osobom. Mnie osobiście się nie ujawnił, ale kto go tam wie... Wracając do porzuconej czwórki rodzeństwa. Znalazła ich jakaś kobieta, jak leżeli w przydrożnym rowie i wrzeszczeli wniebogłosy. Zabrała całą czwórkę do domu i zaopiekowała się dziećmi anielicy i wampira. Oczywiście nie miała o tym pojęcia. Wychowała rodzeństwo na porządnych obywateli, a jak wkroczyli w wiek dorosły – wydała córki za mąż, a synom znalazła jakieś panny. Jednak nie każdy trafił szczęśliwie. Z całej czwórki chyba tylko Salazar miał jako tako w życiu - został mężem gęsiarki. Godryk związał się z jakąś kobietą, dzięki której stał się strasznym pantoflarzem, a Helgę mąż uczynił niewolnicą. Jednak Rowena trafiła chyba najgorzej. Owszem, powodziło jej się, ale gdyby wiedziała kim jest jej mąż... - To był Eindar Junior, prawda? – domyśliła się Hermiona. - Skąd wiedziałaś? – zapytała szczerze zdumiona Alice. – Owszem, to był Eindar Junior. Gdy Artysta zabił jego rodziców, postanowił wyruszyć w świat. Znalazł sobie kobietę, spłodził z nią udoskonalone wampiry, ale jako ze był nieśmiertelny, to żył znacznie dłużej niż jego towarzyszka. Po jej śmierci ponownie wyruszył w świat. Dotarł do pewnej chaty, gdzie żyła owa kobiecina z czwórką rodzeństwa. Podszył się pod możnego pana i wziął sobie za żonę Rowenę. Urodziła mu kilkoro dzieci, które dorosły, związały się z innymi ludźmi i także mieli dzieci. W ten sposób powstali czarodzieje, wampiry, charłaki i zwykli mugole. Niektórym swoim dzieciom Eindar Jr przekazał tylko tą cząstkę siebie, która była odpowiedzialna za magię – w ten sposób powstali czarodzieje. Innym dał część odpowiedzialną za umiejętności wampirze – tak powstały wampiry. Charłaki odziedziczyły tylko małą cząstkę mocy, niewystarczającą do uprawiania magii, a mugole nie dostali nic. - A czy Rowena wiedziała, że Eindar jest tym udoskonalonym wampirem? – spytała Hermiona. - Wiedział, jednak Eindar związał ją zaklęciem, tak by nie mogła nikomu o tym powiedzieć. Gdy jego dzieci dorastały, sam uczył je sztuk magicznych, oczywiście te, które wykazywały w tym kierunku jakieś talenty. Siódmym z kolei dzieckiem Roweny i Eindara była córka, nazwana na cześć matki także Roweną. Ona był jedną z Założycieli Hogwartu. Podobnie było w przypadku innych Założycieli. Godryk miał siedmiu synów, a siódmy z kolei, także nosił imię Godryk. Nikt nie wie, jakim cudem córka Helgi i synowie Godryka oraz Salazara mieli magiczną moc. Przecież narodzili się z niemagicznych ludzi. Niektórzy sądzą, że to jak w przypadku, przepraszam za wyrażenie, szlam. Oni też się rodzą z mugoli, a jednak mają magiczną moc. Ja sama uważam, że jest w tym dłoń Artysty, ale... o proszę doszliśmy już do miasta – zauważyła Alice, przerywając opowieść. – Skończymy innym razem, teraz trzeba znaleźć portal, choć to nie będzie trudne – chyba każdy z nas go wyczuwa, prawda? W powietrzu delikatnie pulsowała magia. 28. Znajdowali się na przedmieściach. - Co to za miejscowość? – spytał Mistrz Eliksirów, gdy stanęli przy drogowskazie, na rozstaju. - Jesteśmy w okolicach miasteczka Sulejów. – Dacjan miał lekkie problemy z wymówieniem nazwy. – Do najbliższej dużej miejscowości mamy około 60 kilometrów. - Jak się ona nazywa? – zaciekawiła się Hermiona. - Hmm, nie wiem dokładnie jak to się mówi, ale brzmi jak... – zawahał się Dacjan. - Eee... nie mam pojęcia, jak to się czyta – zrezygnował po chwili. – Mogę ci to napisać. - To nie jest takie istotne, lepiej poszukajmy portalu. Zdaje się, że jest gdzieś w pobliżu – przerwała Alice. - Wydaje się, że możemy go szukać jakoś w tamtym kierunku – powiedział Severus, wskazując trochę na lewo od ich obecnego położenia. - Przecież tam są same pola, jak portal mógłby być ukryty przed mugolami? – wyraziła na głos swoje wątpliwości Hermiona. - Ostatnio odniosłem wrażenie, że istnieją zaklęcia ochronne i ukrywające – sarknął Snape. – Nawet sam je zdejmowałem z naszej polany w Rumunii. - Gratuluję znajomości magii – mruknęła pod nosem Hermiona, gdy szli w kierunku portalu. Zdążyła się już przyzwyczaić do ciągłej ironii nauczyciela, jednak, co złośliwsze komentarze ją denerwowały. - Słyszałem – powiedział mężczyzna przez ramię i uśmiechnął się złośliwie. Dobre dwadzieścia minut i kilkanaście ciekawskich spojrzeń Polaków pracujących w polu później Alice przystanęła i pociągnęła nosem. Czujesz?, spytała w myślach Dacjana. Dacjan wciągnął głęboko powietrze do płuc. Pachnie bardzo silną magią, pewnie portal, odrzekł zapytany. Wiesz, wyczuwam także inne fluidy, w szczególności od naszego kochanego Severusa, uśmiechnęła się szyderczo w myślach. Owszem, pachnie bardzo interesująco. Lekkie znudzenie, irytacja i... chyba zainteresowanie. Ale tylko wtedy, gdy patrzy na Hermionę, dodała, śmiejąc się głośno. Pozostała dwójka patrzyła na nią ze zdziwieniem na twarzy. Cała rozmowa trwała nie więcej, jak dwie sekundy – myśli są szybsze, niż mowa. - Przepraszam, po prostu przypomniało mi się coś śmiesznego – zbyła ich wampirzyca. Snape skrzywił się i ruszył dalej, a Hermiona po chwili poszła w jego ślady. *** Ginny obudziło pukanie do okna. Na parapecie zewnętrznym siedziała piękna sowa o biało-brązowym upierzeniu. - Cześć, mała! Czyja jesteś? – ruda wstała i podeszła do okna. Wpuściła ptaka do środka, gładząc ją przy okazji po głowie. Sowa zahukała i wystawiła nóżkę, do której przywiązany był ozdobny pergamin z zielono-srebrną wstążeczką. Spotkałabyś się ze mną po śniadaniu nad jeziorem? Będę czekał pod wierzbą, przy północnym brzegu. - Cały on! – roześmiała się i błyskawicznie wysłała odpowiedź. Oczywiście twierdzącą. *** - Dlaczego chciałeś się spotkać? – zapytała Ginny, siadając obok blondyna na ławeczce pod wierzbą. Niewielu wiedziało o tym miejscu. Drzewo rosło w bardzo dużej odległości od zamku, praktycznie po drugiej stronie jeziora. Długie gałęzie zwisały aż do ziemi, gdzieniegdzie zanurzając się w wodzie. Rozsuwając liście od strony jeziora można było stworzyć altankę z widokiem na wodę. Pod osłoną listowia ukryta była mała, pięknie rzeźbiona ławeczka, akurat na dwie osoby. Kiedyś Harry pokazał jej to miejsce, jak jeszcze byli ze sobą. Później, gdy się rozeszli, pamięć pozostała. Ginny przychodziła to w chwilach smutku lub, żeby powspominać miłe wydarzenia. - Chodzi o McDavis – odrzekł Draco, opierając się o ławkę i kładąc rękę wzdłuż oparcia. – Jak myślisz, powinniśmy o tym powiedzieć Dumbledore’owi? - Przede wszystkim spróbujmy ustalić, kim był ten ktoś, na kogo krzyczała. – Usadowiła się wygodnie i wpatrzyła w lekkie fale. Dzień zaczynał się upalnie, jednak pod wierzbą było przyjemnie chłodno. – Racja, to mógł być jakiś wampir. Płaszcz z kapturem by pasował. Ale nie wydaje mi się, żeby wampiry pozwoliły tak sobą pomiatać. - Przecież ci mówiłem, jeśli oboje należą do jakiegoś stowarzyszenia, to może być różnica w hierarchii! – Draco wstał i zaczął krążyć po niewielkiej przestrzeni. Pod tym względem bardzo wdał się w ojca, pomyślała Ginny. Zdarzyło jej się parę razy podyskutować z Lucjuszem na różne tematy i właśnie u niego zaobserwowała ten charakterystyczny gest – krążenie w kółko podczas wzmożonego myślenia. - Ale nie wiemy, czy rzeczywiście tak jest. Draco, spokojnie – ruda też wstała i uspokajająco położyła chłopakowi dłoń na ramieniu. - Ginny, posłuchaj. – Blondyn ujął jej dłonie w swoje. - Jeśli to, nie daj Merlinie, stowarzyszenie związane, choć trochę ze śmierciożercami, to po nas. Nie dość, że śmierciożerców jest naprawdę wielu, to jeszcze oni. Nie wiem, co to za stowarzyszenie, ale sądzę, że nie jest dobre. - Draco! Nie wiemy, czy taka grupa naprawdę istnieje! Nie można osądzać ludzi po jednorazowych sytuacjach! – Wyrwała mu się i usiadła z powrotem na ławce. – Gdyby tak było, nigdy bym się do ciebie nie odezwała – dokończyła cicho, spuszczając wzrok. Malfoy zawstydził się. Osądzał kogoś, kogo nie znał o przynależność do „tych złych”. Zajął miejsce obok dziewczyny i objął ją ramieniem. - Ćśśś, przepraszam... Nie chciałem, Ginny. - Wiem, ale po prostu nauczono mnie, żebym nikogo nigdy nie osądzała po pozorach – odrzekła, przytulając się do niego. Z zadowoleniem wciągnęła zapach drogich, męskich perfum. - A mnie niestety nauczono, że ci, którzy nie należą do śmierciożerców to „ci gorsi”. Ale na szczęście przejrzałem na oczy. - Ja też się cieszę. Siedzieli w ciszy rozkoszując się świeżością i lekkością poranka, pomimo upału. *** - Harry, Hermiona się kontaktowała przez lusterko? – zapytał Ron, zakładając strój do quidditcha. Mieli zamiar potrenować przed rokiem szkolnym, korzystając z okazji. - Nie, sądzę, że po prostu nie ma czasu, ale jednak się martwię – odrzekł Złoty Chłopiec. - Może sam ją wywołaj – zaproponował rudzielec, biorąc swojego Zmiatacza. - Chyba tak zrobię, ale dopiero wieczorem. Teraz musimy potrenować. W tym roku Gryffindor po raz kolejny zdobędzie Puchar Quidditcha! - Tak! Zdobędziemy puchar! – wykrzyknął Ron i ramię w ramię chłopcy wyszli z dormitorium siódmego roku Gryffindoru. *** - Powinniśmy skręcić w lewo – kłóciła się Hermiona. - Przecież mówię, Granger, że krócej będzie w prawo – nie ustępował Snape. - Ale, profesorze! Nie widzi pan? Prosta, gładka droga – doprowadzi nas do celu. - Chyba nie zdążyłaś do kolejki, Granger, jak rozdawali oczy – zakpił. - Prosta, gładka droga, mówisz? Dobrze, zobaczymy, kto ma rację. Ty pójdziesz swoją drogą z tą chorą umysłowo wampirzycą, a ja swoją z tym kretynem – wskazał ruchem głowy na Dacjana. – Kto będzie drugi – robi obiad. Sam – zaakcentował z uśmieszkiem. - Dobra – uśmiechnęła się. – Ale żadnych matactw! Uczciwa gra. - Jakżebym śmiał – sarknął. - Do zobaczenia na miejscu, profesorze. Mam nadzieję, że umie pan gotować. Hermiona pomachała ręką i poszła z Alice w lewo. Snape machnął dłonią na Dacjana i ruszył w prawo. Tylko nie daj mu wygrać, poprosiła Alice wampira. Chcę zobaczyć jak gotuje, chociaż skoro jest Mistrzem Eliksirów – nie powinno mu to sprawić problemów. Sam jestem ciekaw, co zrobi, jak Hermiona wygra, odparł Dacjan. Nie martw się, nie dam mu wygrać, obiecał. Dzięki! 29. - Severusie, zatrzymajmy się na chwilę, tak tu pięknie – zachwycał się Dacjan. - Zamknij się i chodź. – Snape był mocno wkurzony. Odkąd poszli w swoją stronę, wampir cały czas się zatrzymywał i opóźniał marsz. Do tego Mistrz Eliksirów wybrał chyba dłuższą drogę. - Ale, Severusie... Proszę, tylko na minutkę – błagał Dacjan. - NIE! – ryknął Snape, a ludzie na polu popatrzyli na niego z przestrachem. Rzucił im mordercze spojrzenie i pociągnął wampira za sobą. Oczywiście Dacjan mógł użyć swojej nadludzkiej siły, aby stawić opór, ale nie chciał, żeby mugole widzieli. Dlatego pozwolił się zaciągnąć na miejsce, gdzie czekały już Alice i Hermiona. - Witam, profesorze, ładny dziś dzień, prawda? – zapytała Gryfonka z triumfującym uśmieszkiem na twarzy. - Cicho bądź – warknął zapytany. - Wiemy jak szerokie jest pole ochronne dookoła portalu - wtrąciła Alice, wyczuwając nadchodzącą awanturę. – Ma mniej więcej dwadzieścia metrów szerokości i ze trzydzieści długości. Kształt prostokąta. Popytałam też miejscowych, dlaczego to miejsce jest niezasiane. Powiedzieli, że jak tylko dochodzą maszynami do tego miejsca – wskazała kawałek ziemi – wszystko się psuje. A nikomu nie chce się zasiewać pola i zbierać żniw samemu. Dlatego zostawili ten fragment. - A określiłyście, jakie to mogą być zaklęcia? – spytał Dacjan. - Nie, nie potrafiłyśmy ich wyczuć – odrzekła Hermiona. - Severusie, spróbujesz? – poprosiła Alice. - Jak zapadnie zmierzch – odparł Snape, wpatrując się w horyzont. - Eee, dobra. No to może teraz rozbijemy namiot i... zrobimy obiad – uśmiechnęła się domyślnie wampirzyca. - Severusie, masz potrzebne składniki? – zapytał radośnie Dacjan. – Hermiona pewnie jest głodna, w końcu przez twój pośpiech rano nie zjadła śniadania. - I namiot trzeba rozbić ręcznie, mugole patrzą – dodała Alice. - W takim razie Granger rozbija namiot. Bez magii – odrzekł Snape, odwracając się do niej i podając jej pakunek. – W pobliskim lesie jest odpowiednie miejsce. - Skąd pan wie? – zaciekawiła się Hermiona. - W każdym lesie jest odpowiednie miejsce, a jeśli go nie ma, to można takie zrobić. - Nie będę wycinać jakichś drzew! - Nikt ci nie każe, Granger. Idź do lasu z Alice i znajdź jakieś miejsce na namiot. Byle blisko – rozkazał. - Tak jest, generale – zasalutowała Hermiona i zaśmiewając się razem z wampirzycą poszły do lasu. *** - Co za mała jędza... – mamrotał pod nosem Snape, siadając na ziemi. - Spokojnie, Sev, po prostu miała szczęście – załagodził sprawę Dacjan. - Nikt nie patrzy? – spytał Mistrz Eliksirów, wyciągając dyskretnie różdżkę. - Co zamierzasz zrobić? – zaciekawił się wampir. - Nie będę czekać do wieczora, zamierzam teraz się dowiedzieć, co to za osłony - odrzekł niechętnie mężczyzna. - Ale mugole zobaczą! Jak znam życie, a uwierz mi – chodzę po tym świecie dość długo – to, to są takie osłony, które na pewno migają, iskrzą się i wydają różne dźwięki, gdy próbuje się je rozpoznać. – Dacjan próbował odwieść Severusa od tego pomysłu. – Poczekamy do zmierzchu, dookoła nie ma zbyt dużo ludzkich siedzib, więc wtedy będziesz mógł sobie pomachać różdżką. Snape przez chwilę zmagał się sam ze sobą. Z jednej strony chciał to mieć już z głowy, a z drugiej wolał nie narażać się Ministerstwu. - Dobra, do zmierzchu – zgodził się. - Wspaniale! – wykrzyknął wampir. – Chodź, idziemy zobaczyć, jak radzą sobie dziewczyny. - Na pewno równie ‘wspaniale’ – warknął Mistrz Eliksirów, ale podniósł się z ziemi i podążył za Dacjanem. Nagle wylądował przed nim mały wróbelek. Cholera, patronus Lisy, zaklął w myślach. Rozejrzał się i rzucił zaklęcie wyciszające oraz rozpraszające. Pochylił się nad patronusem i wziął go w dłonie. - Znów się spotkali. Kolejne zebranie jest pojutrze. *** - Alice, co będzie naszym kolejnym przystankiem w podróży? – spytała Hermiona, rozkładając płachtę. - Dacjan chciałby odwiedzić Hiszpanię – odrzekła wampirzyca. - Myślę, że tam się teleportujemy, to będzie już cała Europa, że tak powiem „zaliczona”. Potem prawdopodobnie zwiedzimy Rosję, Indie i Australię. Następnie Afryka: Egipt, Kamerun, Botswana; później Ameryka Południowa: Brazylia oraz Chile i na końcu Ameryka Północna: Kanada i USA. To będą wszystkie zawsze otwarte portale, później teleportujemy się według mapy. - Dużo tego – zmartwiła się Hermiona. - Owszem, ale nasza czwórka potrafi wszystko – roześmiała się blondynka i dla zabawy potargała Gryfonie włosy. - Hej, czesałam się! – oburzyła się. - Naprawdę? A nie widać – odpowiedział ironicznie, męski głos. - O, profesor Snape! Jak dobrze, że pana widzę! – sarknęła Hermiona. – Właściwie jestem już głodna. Co z obiadem? - Jak postawisz namiot – zrobię obiad – odrzekł Snape ze złośliwym uśmieszkiem. - Phi, dobra – odparła Hermiona i pochyliła się nad namiotem, a Snape oparł się o drzewo obserwując pracę Gryfonki. W międzyczasie Alice i Dacjan otaczali teren zaklęciami ochronnymi i maskującymi. Po kilkunastu minutach mały, zielony namiocik stał wśród drzew. - Byłam na wielu wycieczkach z rodzicami i praktycznie podczas każdej spaliśmy pod namiotem - wyjaśniła z dumą dziewczyna, prostując się. Snape tylko prychnął i zawołał skrzata. - Hej, to nieuczciwe! – zawołała Hermiona. – Miało być samemu! Mężczyzna uśmiechnął się złośliwie i odciągnął stworzenie na bok. Powiedział mu coś na ucho i Płomyk deportował się. Po chwili wrócił obładowany przeróżnymi rzeczami. Snape skinął głową, a skrzat rozłożył to na ziemi i zniknął z trzaskiem. - Nie zamierzam łamać danego słowa – odezwał się Mistrz Eliksirów, siadając na ziemi. - Och, a ja myślałam... – zaczęła dziewczyna. - Za dużo myślisz, Granger – przerwał jej Snape. – Teraz bądź cicho. - Mistrz tworzy, czyż nie, Severusie? – zaśmiała się Alice. - Zamknij się i idźcie z Dacjanem pozwiedzać okolicę – odparował mężczyzna. – Granger zostaje. Lekko urażona wampirzyca ujęła swojego towarzysza pod ramię i zniknęli wśród drzew. - Powiedz mi, Granger, gdzie się nauczyłaś francuskiego? – zapytał Snape po paru minutach milczenia. - Mama zapisała mnie na lekcje w mugolskiej podstawówce – odrzekła dziewczyna. – Od siódmego do trzynastego roku życia zdążyłam się trochę nauczyć. - Trzynastego? - Owszem. Do Hogwartu poszłam w wieku trzynastu lat. Inaczej już by mnie tu nie było. - Dlaczego poszłaś do szkoły dwa lata później? – zaciekawił się nauczyciel. - Ponieważ aż dwa lata zajęło mi przekonanie rodziców, że powinnam uczęszczać do magicznej szkoły. Chciałam tam pójść normalnie, jak reszta jedenastolatków, ale oni się uparli, że puszczą mnie dopiero jak skończę jedną szkołę. Ale może to i dobrze. Gdybym wcześniej poszła do szkoły – nie poznałabym Ginny, Rona i Harry’ego. W każdym razie nie tak dobrze, jak teraz – uśmiechnęła się delikatnie na wspomnienie przyjaciół. – Co mi przypomniało, że miałam się z nimi skontaktować. Hermiona wyjęła mały pakunek z kieszeni i powiększyła go. Odwinęła papier, a jej oczom ukazało się niewielkie, ale ślicznie rzeźbione lusterko. Z paczki wypadła też mała karteczka zapisana niechlujnym pismem Harry’ego. Miona, to jest jedno z kontaktowych lusterek. Ty masz moje, a ja Syriusza. Powiedz jego imię, a moje lusterko rozgrzeje się i zacznie wibrować. Jeśli ja się będę chciał z tobą skontaktować, to samo stanie się z twoim. Trzymaj się i nie daj złapać. Harry - Syriusz – powiedziała na głos Hermiona, a Snape skrzywił się z obrzydzeniem i uniósł głowę. - To cię śmieszy, Granger? – warknął. - Co? – nie zrozumiała. - Dlaczego wymawiasz imię tego kundla przy mnie? - To nie tak, profesorze – roześmiała się. – ‘Syriusz’, to po prostu hasło. - Ale racz nie mówić o nim w mojej obecności. – Zazgrzytał zębami i wrócił do przygotowywania obiadu. - Jasne. Po chwili oczekiwania schowała z powrotem lusterko. - Hmm, chyba nie ma ich w dormitorium – powiedziała, lekko zawiedziona. - Dziwisz się, jest pora obiadu – sarknął. – Masz – dodał, podając jej talerz. - Co to jest? Pachnie smakowicie – poprawiła się, widząc morderczą minę. - Leczo. Kawałki warzyw i mięsa w sosie – odrzekł zwięźle. - Aha – powiedziała powoli. – Jadalne? – nie mogła się powstrzymać. - Granger! – syknął, zabijając ją wzrokiem. – Śmiesz wątpić w moje umiejętności kulinarne? Dwadzieścia punktów od Gryffindoru! - Po prostu pytałam – uśmiechnęła się rozbrajająco. – Pycha – dodała, próbując potrawy. Snape uśmiechnął się pod nosem, ale nic nie powiedział. Komplement Hermiony miło połechtał jego ego, jednak nie dał po sobie nic poznać. W ciszy zjedli obiad. - Mmm, co tak pachnie? – zapytała Alice, pojawiając się wśród drzew. - Leczo – odrzekła Hermiona. - Ooo, zjadłbym – zapalił się Dacjan - Zostawiliście coś? Severusie? - Nałóż sobie. - Ale jesteś wampirem... – zaczęła po chwili niepewnie Gryfonka. – Bratem Iana, ale nie półwampirem – uściśliła Alice. – Dlatego może jeść ludzkie pożywienie, chociaż krew mu nie szkodzi. Nie wiadomo do końca, jak to działa. - Nie wiedziałam – powiedziała dziewczyna. - Interesujące… – powiedział cicho Severus. - Nie wiedziałeś? – zdziwił się Dacjan. – A sądziłem, że o wampirach wiesz wszystko, przynajmniej o naszym rodzie. W końcu mieszkałeś tam przez sześć lat. Znaczy, okresowo, ale jednak. - Sześć lat? – zawołała Hermiona. - Owszem – potwierdziła Alice. - Długo – zauważyła Gryfonka. – A gdzie dokładnie mieści się wasza siedziba? – zaciekawiła się. - Pewnie słyszałaś o zamku hrabiego Draculi w Transylwanii? – zapytał Dacjan. Hermiona kiwnęła głową. – To krótka historia, aczkolwiek ciekawa i nieco krwawa. Dawno temu mój klan mieszkał w Skandynawii. Był przynajmniej o połowę mniejszy, niż teraz, ponieważ tak naprawdę są to dwa połączone rody: mój i Davida. Gdy zaczęła się wojna między wampirami w Rumunii, postanowiliśmy przyłączyć się do strony Davida. Było mnóstwo potyczek i bitew, „krew” lała się strumieniami, ale na szczęście wygraliśmy. Jednak było to, jak to mówią mugole, pyrrusowe zwycięstwo, znaczy okupione wielkimi stratami. - A najlepsze się działo później – wtrąciła Alice. – Udało nam się odrobić straty i żyć dalej... - Pojechałem do siebie, a... – przerwał Dacjan. - ...mnie powiedziano, że powinnam znaleźć sobie mężczyznę – dokończyła. – Nie przerywaj, dobrze? - Oj tam, daj spokój. – Machnął ręką. - W końcu to nasza wspólna historia, czyż nie? - Niech będzie. – Alice przewróciła oczami. - Właśnie! Kontynuując: jako siostra Davida Zwycięzcy, byłaś w centrum zainteresowania. - Racja. Mnóstwo wampirów starało się zdobyć moje względy, jednak jakoś nie byłam zainteresowana. Dopiero jak Dacjan przybył do nas kilkanaście lat później, coś mnie tknęło. Chyba właśnie wtedy się zakochałam. – Uśmiechnęła się słodko do wampira. – A że nie wypadało, żebyś prosiła mnie o rękę, to postanowiłaś urządzić zawody – przekomarzał się. - Oczywiście – roześmiała się. - Końcową stawką byłam ja. – Hermiona zauważyła, że wampirzyca nie stara się ukryć swoich wdzięków, wręcz przeciwnie – pokazuje ile może. Ale robi to znacznie subtelniej, niż taka na przykład Parkinson, pomyślała. Chociaż ona ma tyle wdzięków, co kot napłakał, zakpiła po chwili. – Głównym moim celem było wmanewrowanie Dacjana w konkurs i jego wygrana. Na szczęście Fortuna mi sprzyjała, Dacjan dał się wyprowadzić w pole i wygrał. - Taa...Jak to się mówi? Zrobiłaś mnie w osła? – skrzywił się wspomniany.. - W konia – poprawiła Hermiona. - Oj, nie denerwuj się – załagodziła Alice. – Gdyby nie moja intryga, nigdy byś nie wziął udziału w tych zawodach. A wracając do historii. Pobraliśmy się. Z początku zastanawiałam się czy dobrze robię... - A co by było, gdybym miał inną? – przerwał Dacjan. - No właśnie o tym mówię. Nie chciałam cię unieszczęśliwiać, dlatego się wahałam. Jednak, kiedy po trzech miesiącach małżeństwa przyszedłeś do mnie i powiedziałeś, że mnie kochasz i zawsze kochałeś – już nie miałam wątpliwości. Chociaż ciekawi mnie dlaczego tak późno – dodała po chwili zastanowienia. - Wiesz, byłem trochę nieśmiały. Zachowywałaś się niezwykle wyniośle i sądziłem, że nie w smak ci nasze małżeństwo – odrzekł wampir. - A ja byłam przekonana, że w Skandynawii zostawiłeś jakąś wampirzycę! – wykrzyknęła zdumiona Alice. - Nigdy nie miałem nikogo poza tobą! – zawołał Dacjan. - To tak, jak ja! – I oboje wybuchnęli śmiechem. - Koniec tego dobrego, Granger, pozmywaj – warknął Snape, podnosząc się z ziemi. - Jasne. – Uśmiechnęła się chytrze. – Chłoszczyść! – powiedziała, wskazując różdżką na brudne naczynia. W mgnieniu oka talerze i sztućce zalśniły czystością. - Zapakować? – zapytała ironicznie nauczyciela, ale oczy jej się śmiały. - Nie trzeba – odpowiedział równie ironicznie. Machnął dłonią, a naczynia pomniejszyły się i pofrunęły do stojącego nieopodal kufra. 30. - Co teraz robimy? – zapytała Alice. - Może pogramy w pokera? – zaproponowała Hermiona, wyjmując pomniejszoną talię kart. - W co? – nie zrozumiała wampirzyca. - Poker – mugolska gra w karty. Bardzo łatwa – wyjaśniła dziewczyna. - Pokaż – zainteresował się Dacjan. Para wampirów szybko pojęła zasady i już mieli rozpoczynać pierwszą rundę, gdy Hermiona zawołała: - Profesorze, może pan też z nami zagra? - W co? – Snape oderwał się od czytanej właśnie książki. - W pokera. Umie pan? - Umiem. - No to może pan zagra z nami? - Cóż, mogę, ale przygotujcie się na przegraną – uśmiechnął się sardonicznie. - To się okaże – zaśmiała się Alice. Snape przysiadł się do towarzyszy, a Gryfonka rozdała karty. Po jakimś czasie okazało się, że Mistrz Eliksirów naprawdę był mistrzem. Przynajmniej w pokera. Wygrał wszystkie czternaście rund. - Wow, szacuneczek, profesorze – powiedziała Hermiona. – Nieźle pan gra. - Za to ty beznadziejnie – odparował, rozdając ponownie karty. – Gorzej niż Alice i Dacjan, a oni grają pierwszy raz. - Phi, i co z tego? Dla mnie liczy się zabawa, nie rywalizacja – zaczynała się kłócić. - A może zagramy parami i na pieniądze? – wtrącił Dacjan, zapobiegając awanturze. – Znaczy, nie na prawdziwe. Po prostu każda para dostanie kupkę żetonów symbolizujących galeony, sykle i knuty. Potem podliczymy rezultaty. - Może być zabawnie – przytaknęła Hermiona. - Wchodzę w to – powiedziała Alice. - Sądzę, że ty Severusie, jako zagorzały hazardzista też się zgadzasz, więc będziesz z Hermioną, a ja z Alice – oznajmił Dacjan. - Proszę, oto wasze żetony. Łącznie cztery tysiące galeonów. - Zagorzały hazardzista? – zapytała Hermiona. - Swego czasu byłem jednym z lepszych na Nokturnie – odrzekł leniwie, przeciągając się. - Ooo, na Nokturnie? A w co pan grał? – oczy Gryfonki powiększyły się do rozmiarów galeonów. - We wszystko. Zarówno magiczny, jak i mugolski hazard. - Był najlepszy – powiedział Dacjan z dumą. – Nazywano go Czarnym Pokerzystą. - Czarnym Pokerzystą? – nie zrozumiała. - Wszyscy wiedzieli, że jeśli przyszedłem na czarno i usiadłem do pokera, to nie mają szans. – Na wargach profesora pojawił się cień uśmiechu. - Powinien pan pojechać do Las Vegas. Słynne miasto hazardu – powiedziała Hermiona swoim najlepszym tonem panny Wiem-To-Wszystko Granger. - Byłem – odparł zwięźle, układając galeony, sykle i knuty osobno. - Podobało się panu? – zapytała. - A po co ci ta informacja? – odpowiedział pytaniem na pytanie. - Ciekawość. - Nie zaspokajam próżnej ciekawości. - Aha. A gdybym uzasadniła moje pytanie jakimiś stosownymi argumentami? – próbowała wywołać na jego twarzy uśmiech. - I tak bym ci nie powiedział. Gramy – uciął dyskusję. *** - Kochanie! – zawołał Lucjusz, stojąc u stóp schodów. – Chodź, bo się spóźnimy! - Już, już! – krzyknęła Narcyza z łazienki. – Pięć minutek! - Za pięć ‘minutek’ to my mamy być u Zabinich – mruknął pod nosem Lucjusz. – Narcyzo, nie możemy się spóźnić! Przecież obiecałaś Megan, że będziesz na czas! - Już schodzę! Wysłałeś prezent?! – wrzasnęła pani Malfoy i rzeczywiście pojawiła się u szczytu schodów. Niby lodowa królowa, schodziła na dół w bladoniebieskiej sukni z lejącego się materiału. - Wyglądasz cudnie – powiedział Lucjusz i cmoknął upudrowany policzek żony. - Zetrzesz mi makijaż! – oburzyła się, ale pieszczota sprawiła jej przyjemność. Malfoy przewrócił oczami i zapytał: - Prezent już dawno został wysłany. Możemy iść? Przytaknęła i ujęła go po ramię. Wyszli poza granicę domu i aportowali się przed bramy Zabini Manor. Tam wsiedli w powóz, który zawiózł ich pod drzwi zamku. - Lucjusz i Narcyza! - przywitał ich Christopher Zabini, ciemnowłosy, roześmiany mężczyzna o niebieskich oczach. – Jak dobrze was widzieć! - Narcyzo, mówiłaś, że się nie spóźnisz – odezwała się zimno Megan, ale w jej oczach migotały psotne iskierki. Była ona piękną kobietą o kruczych włosach i ciemnobrązowych tęczówkach. Gdyby nie kolor włosów i oczu można by uznać ją za bliźniaczkę pani Malfoy. - Wybacz, Meg, ale wiesz jacy są mężczyźni – Narcyza postanowiła zrzucić winę na męża. – Do ostatniej chwili siedział i grał w bilard. Lucjusz zapowietrzył się, słysząc oczywiste kłamstwo, ale gospodarze tylko się roześmiali. - Nie tłumacz się, Lucjuszu – powiedziała Megan wesoło, ujęła Narcyzę pod rękę i wprowadziła do środka, opowiadając o swojej nowej sukni. - Chodź, przyjacielu, czekaliśmy już tylko na was – odezwał się Chris. - Kobiety – mruknął blondyn i poszedł za śmiejącym się na całe gardło panem Zabini. *** - Hej, Ginny, może się wykąpiemy? – zapytał Draco, wracając z rudą do zamku. – Taki ładny dzień, słoneczko grzeje... – przekonywał. - W sumie... czemu nie – uśmiechnęła się promiennie. – Tylko daj mi trochę czasu na przebranie się. - Jasne. Spotkamy się w sali wejściowej za piętnaście minut – odrzekł blondyn. - Nie ma sprawy! – zawołała, cmoknęła go w policzek i pobiegła do dormitorium. Draco ze zdziwieniem dotknął śladu po pocałunku i także ruszył do dormitorium Ślizgonów z dziwnym wyrazem twarzy. *** Po kilku rozgrywkach pokera Snape i Hermiona przegrywali dość sromotnie. Para wampirów miała czterokrotną przewagę pieniężną. Snape, co chwila rzucał spojrzenie na szybko malejący stosik żetonów obok niego i mełł w ustach przekleństwo. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się tak przegrać. Cały czas zastanawiał się, jakim cudem dostają takie felerne karty. W końcu uznał, że pewnie zbyt dawno nie grał i teraz nie potrafi kantować tak dobrze, jak kiedyś. Jednak nadal miał przeświadczenie, że wampiry używają niedozwolonych metod kantowania. - Stop! – krzyknęła w pewnej chwili Hermiona. – Ja tak dalej nie gram! Cały czas mam wrażenie, że przewidujecie każdy nasz ruch, a przecież nie jesteście jasnowidzami! - Cóż, nie jesteśmy... – zaczęła Alice. - Ale mamy inne umiejętności – dokończył Dacjan. - Na przykład włażenie do czyjegoś umysłu tak umiejętnie, że ofiara nic nie czuje? Nawet gdyby była bardzo utalentowanym oklumentą? – zakpił Snape. Wampiry zatkało. – Słyszałem o specyficznym darze niektórych „krwiopijców” – dodał po chwili. - Od kogo? – spytał Dacjan, zażenowany. - Nieważne. Które z was go ma? – chciał wiedzieć. - Ja – powiedziała Alice. - A jak się kontaktowałaś z Dacjanem? – zapytała Hermiona, lekko rozeźlona na oczywiste oszustwo. - Rozmowa myślowa. Nieuchwytna, niemożliwa do przekazania w myślodsiewni. Telepatia – odpowiedziała krótko wampirzyca. - Dobrze rozumiem? – zdziwił się Snape. – Takiej rozmowy nie można przekazać w postaci myśli do myślodsiewni? - Owszem. I nie można jej podsłuchać – potwierdził Dacjan. - Podczas takiej rozmowy umysły są niedostępne dla osób trzecich. Oczywiście istnieją zaklęcia umożliwiające włączenie się do takiej rozmowy. I rozpoczęcie takiej rozmowy bez użycia różdżek jest spotykane tylko u wampirów, jednak bardzo rzadko występuje taki dar. - Pokaż mi. Dacjan skupił się na umyśle Mistrza Eliksirów i machnął dłonią, Jak każdy wampir nie potrzebował różdżki do uprawiania magii. Po chwili Severus był w stanie usłyszeć myśli zarówno Alice jak i Dacjana. Wake me up before you go go … Don't leave me hanging on like a yo yo, podśpiewywała Alice w myślach. Nie zwracaj na nią uwagi, powiedział Dacjan. Ona już tak ma. Jest zakręcona na punkcie muzyki. Niesamowite, wyraził swoje zdumienie Snape. Prawda?, powiedziała Hermiona, pojawiając się w rozmowie. - Granger, wyłaź z mojej głowy. Później wypróbujesz to zaklęcie – warknął nauczyciel na głos. Dobra, już się robi. Dacjan, mógłbyś? Wampir kolejny raz machnął dłonią i głos Gryfonki zniknął z mentalnej rozmowy. 30 cz. II Co ty do niej masz?, zapytała Alice. Dobrze się uczy, jest miła, no i ładna – dodała, śmiejąc się telepatycznie. Dokładnie, przytaknął Dacjan. Jest uczennicą, zauważył zimno Snape, poprawnie interpretując ukryty sens zdania. Cóż, może i jest uczennicą, ale to jej ostatni rok nauki, ma już prawie dziewiętnaście lat, więc..., pomyślała powoli Alice. Cholera jasna, co wyście sobie umyślili?! W swatki się bawicie?!, zdenerwował się Severus. Daj mi spokój, Alice i zajmij się swoimi sprawami! Dacjan...? Już, Severusie. Potem nauczę cię tego zaklęcia, wampir widział, że Alice balansuje na granicy rozwścieczenia Snape’a. Wystarczyło skinięcie ręki, a Mistrz Eliksirów miał swój umysł tylko dla siebie. - Idę się przejść – warknął i wstał z miejsca. - Mogę z panem? – spytała Hermiona, wstając i patrząc z nadzieją. – Chciałabym zwiedzić okolicę. - Nie. – Był nieugięty. - Proszę. – Nie dawała za wygraną. - Nie – powiedział i zniknął między drzewami. - Dobra, to idę sama! – krzyknęła i także poszła w swoją stronę. Snape zawrócił niczym błyskawica i chwycił ją za ramię. - Nigdzie nie będziesz chodziła sama, zrozumiano?! – wrzasnął jej w twarz. – Jesteś pod moją opieką i jeśli coś ci się stanie, to Dumbledore osobiście mnie zabije! Nie wspominając o twojej matce, Potterze i Weasleyach – dodał ponuro. - No to niech pan pozwoli mi iść ze sobą – wykorzystała sytuację. - Dobra – zgodził się niechętnie. – Ale masz być w zasięgu mojego wzroku. Najlepiej tuż obok – zastrzegł szybko. - Normalnie jak moja mama – mruknęła pod nosem Hermiona, ale uśmiechnęła się triumfująco. - Słyszałem – warknął. Nie było mu do śmiechu. Nie dość, że ta obłąkana wampirzyca śmiała mu coś insynuować, coś, co próbował odgonić od siebie już od dawna, to jeszcze musi iść z tą kretynką Granger. – Dziesięć punktów od Gryffindoru. Dziewczyna tylko wywróciła oczami i podążyła za nauczycielem. *** Ginny wpadła do swojego dormitorium i natychmiast otworzyła kufer. Szybko wywaliła z niego połowę rzeczy, aż dotarła do strojów kąpielowych. W jednej ręce trzymała ciemnozielone bikini, a w drugiej czerwony jednoczęściowy. Po krótkim namyśle zdecydowała się na bikini. Błyskawicznie się przebrała, spięła włosy w warkocz, złapała ręcznik i wypadła z pokoju jak burza. Po kilku minutach szaleńczego biegu korytarzami opustoszałego zamku zatrzymała się zdyszana przed Draconem. Chłopak uśmiechał się, widząc jej ciężki oddech i zaczerwienione policzki i nie mógł się oprzeć, by tego nie skomentować. - Jesteś punktualnie, niczym wampiry – powiedział, patrząc na zegarek. - Nie lubię, jak ludzie się spóźniają, więc sama tego nie robię – odparła, lustrując wzrokiem całą sylwetkę blondyna. Przez ramię miał przewieszony zielony ręcznik z godłem Slytherinu i (tu Ginny zarumieniła się po cebulki włosów) był bez koszuli. - Cóż, zauważyłem - obdarzył ją uśmiechem. – Możemy iść? - Jasne. Idąc w kierunku jeziora rozmawiali na neutralne tematy, a rudowłosa Gryfonka usilnie starała się niespoglądać zbyt często na odkryty tors Dracona. Na brzegu rozłożyła swój ręcznik, skupiając się na tym bardziej, niż wymagała tego czynność. Powoli rozebrała się do kostiumu i zanurzyła w wodzie. - Zimna? – spytał Draco z brzegu. On nieco się ociągał z wejściem do wody. - Ciepła jak zupa – odparła, chlapiąc w kierunku brzegu. Ślizgon ściągnął bojówki i z radosnym krzykiem wskoczył do wody pryskając wodą na wszystkie strony. Podpłynął do Ginny i chwycił ją w pasie, podtapiając. Dziewczyna zachłysnęła się wodą i próbowała wyrwać z uścisku. Draco puścił ją i roześmiał się głośno. - Oj, Ginny, nie potrafisz nurkować? – zapytał ze złośliwym uśmieszkiem. - Potrafię! – zezłościła się na niby. – Pokażę ci! Ruda wzięła głęboki wdech i zanurkowała w lekko mętnej wodzie. Draco stał nieruchomo i próbował śledzić wzrokiem Gryfonkę, ale po chwili zniknęła mu z oczu. Zaraz potem poczuł silne szarpnięcie za kostkę i sam leżał w wodzie. - Coś mówiłeś, Draco? – zapytała ironicznie Ginny, wynurzając się. - Tak. Że bardzo dobrze nurkujesz. – Posłał jej promienny uśmiech. – Chciałabyś zobaczyć kałamarnicę? – spytał tajemniczo. - No pewnie! Co prawda widziałam ją przy mojej pierwszej przejażdżce łódką i potem jeszcze kilka razy, ale nigdy z bliska! – wykrzyknęła, wyżymając wodę z warkocza. - Mam coś ze sobą – odrzekł i wyszedł z wody. Chwilę przeszukiwał kieszenie spodni, aż wyjął z jednej cos małego i oślizgłego. – Ale nikomu nie mów – powiedział, wracając do niej. – To skrzeloziele, zwinąłem je wujowi. Wystarczy nam na pół godziny zwiedzania. - Super! – zawołała Ginny, a oczy jej się zaświeciły. – Harry użył tego samego na Turnieju, prawda? - Właśnie wtedy podsunął mi pomysł, żeby kiedyś to wypróbować. Czekałem dwa lata, ale się opłacało. Płyniemy? - Dawaj! Raz się żyje! Draco połknął swoją część, a dziewczyna zrobiła to samo. Przez chwilę krztusili się rośliną, aż Ginny złapała się za szyję. Poczuła się jakby nos i usta zatkano jej poduszką. Nie mogła odetchnąć i zaczęła się dusić. Blondyn złapał ją za rękę i pociągnął pod wodę. Wzięła ożywczy łyk, a do jej mózgu dopłynął zbawczy tlen. - Fantastycznie! – krzyknęła i wraz ze słowami z jej ust wypłynął strumień bąbelków powietrza. Okręciła się dookoła i zauważyła, że pomiędzy palcami nóg i rąk ma delikatną błonę. Dotknęła szyi pod uszami i wyczuła delikatne krawędzie skrzeli. - Niczym ryby – zauważył Draco z uśmiechem. Chwycił jej rękę i jak strzały pomknęli w kierunku domniemanego miejsca zamieszkania kałamarnicy. 31 cz. I Hermiona szła obok profesora i podziwiała krajobraz. Chociaż tak naprawdę nie było wiele do oglądania, same pola, lasy i łąki. - Dlaczego przystąpił pan do śmierciożerców? – zapytała, będąc przekonaną, że zaraz na nią nawrzeszczy i odejmie punkty. W sumie, od dawna chciała go o to zapytać, ale jakoś nie miała odwagi. - Byłem głupi i naiwny – odparł, ku jej ogromnemu zdziwieniu. – Pewien wpływ na to miał także mój ojciec oraz Potter i jego banda. - To znaczy? – Hermiona popatrzyła na niego przelotnie i zobaczyła ból oraz rozgoryczenie wypisane na jego twarzy. Weszli do lasu. - Jak pewnie wiesz z zeszłego roku – był mugolem – powiedział powoli. Nie miał pojęcia, dlaczego zwierza się Granger. Prawdopodobnie dusił to w sobie zbyt długo i teraz te uczucia musiały znaleźć ujście. - Nie wiem, dlaczego matka za niego wyszła, być może dla marnej sumy pieniędzy, jaką miał w mugolskim banku. Nie potępiam jej za to, ale to był jej najpoważniejszy błąd w życiu. Sześć lat po ich ślubie ja się urodziłem. Do tego czasu zdążył przepić wszystko, co posiadali. W wieku siedmiu lat ujawniłem pierwsze czarodziejskie zdolności. Zmieniłem ojcu kolor włosów z czarnego na jasnoniebieski. Wściekł się, a matka przyznała do uprawiania magii. Od tego czasu gnębił ją jeszcze bardziej, bił i znęcał się. Nasze życie stało się nie do wytrzymania. Snape zatrzymał się i oparł przedramieniem o drzewo. Jeśli wtedy na jego twarzy malował ból, to teraz Hermiona nie miał słów, by wyrazić, co widzi. Po chwili nauczyciel kontynuował. Zacząłem utrzymywać bliższe kontakty z dziadkami na złość ojcu, ponieważ nigdy nie pozwalał mi się z nimi kontaktować. W bibliotece dziadka znalazłem kilka książek o czarnej magii. Zacząłem się jej uczyć z mocnym postanowieniem, że w przyszłości zemszczę się na ojcu. Gdy miałem jedenaście lat matka wysłała mnie do Hogwartu. Wpadłem z deszczu pod rynnę. W szkole spotkałem Pottera i resztę. Wtedy moje postanowienie poszerzyło się o kolejne cztery osoby. Poza tą czwórką poznałem jeszcze Lily Evans, matkę Pottera. Co za suka – dodał po chwili. - Co robiła? – spytała szeptem Hermiona. - Na początku była miła i słodka – zaczął z ironią. – Poznaliśmy się w pociągu. Po prostu weszła do przedziału, w którym siedziałem i zaczęła o sobie opowiadać. Ale kiedy trafiliśmy do różnych domów, jej entuzjazm stracił na sile. Potem jednak, gdy okazało się, że mam smykałkę do eliksirów, na powrót zaczęła się przymilać. Przyznaję, dawałem się nabierać i pisałem jej wypracowania oraz pomagałem na lekcjach. Dopiero jak zauważyłem ją, mizdrzącą się do Pottera - coś mnie tknęło. Zapytałem o tą sytuację, a ona odparła, że są razem od pół roku, a ja po prostu byłem dobry do odrabiania za nią prac domowych. Na koniec bezczelnie zapytała czy nie pomogę jej napisać referatu na transmutację. To przeważyło szalę. Nazwałem ją szlamą, ona trzasnęła mnie w policzek i już więcej się do siebie nie odezwaliśmy. Tydzień później, w wieku szesnastu lat, przystąpiłem do śmierciożerców – zakończył i usiadł, opierając się o pień. - Ale udało się panu odwrócić od Voldemorta – stwierdziła cicho Hermiona i po chwili wahania zajęła miejsce obok niego. - Owszem, z pomocą Dumbledore’a – odrzekł ponuro, opierając głowę na ręce. – Śmieszne – zaśmiał się gorzko. – W szkole ledwo go tolerowałem, a pięć lat później stał się moim mentorem i przyjacielem. - Okazał pan godną podziwu odwagę i lojalność – powiedziała. - Przestań bredzić od rzeczy! Byłem tchórzem i tyle – zaprzeczył. - Ma pan strasznie niską samoocenę – zauważyła. Snape nic nie odpowiedział, tylko ukrył twarz w dłoniach. - Ale to się leczy – dodała z uśmiechem. - Granger! Nie denerwuj mnie! – warknął. - Ja pana nie denerwuję, po prostu stwierdzam fakt – odpowiedziała z trudem, ponieważ krztusiła się ze śmiechu. - Merlinie, ratuj... – wymamrotał, wznosząc oczy do nieba, ale na jego ustach błąkał się lekki uśmiech. – Wracamy? – zapytał, gdy Hermiona już się opanowała. - A nie możemy jeszcze posiedzieć? Alice i Dacjan nie są małymi dziećmi – zaprotestowała. - Ale pragnę zauważyć, że jest godzina siedemnasta. - W Londynie jest szesnasta i co z tego? – powiedziała Hermiona, opierając się o ramię profesora. - Granger, czy ty sobie za dużo nie pozwalasz? To nieetyczne. – Odsunął się trochę. - Nie jesteśmy w szkole, profesorze – odparła, ujmując jego dłoń w swoje. Nie miała pojęcia, co nią kierowało. - Ale mimo wszystko jestem twoim nauczycielem i nie powinniśmy się tak zachowywać. – Wywinął jej się i wstał. - Ależ, Severusie. – Również wstała i podeszła do Mistrza Eliksirów. Ten z niepokojem odnotował, że zwróciła się do niego po imieniu. – Jak już mówiłam, nie jesteśmy w szkole. Znajdujemy się w środku lasu i w pobliżu nie ma nikogo. – Powoli sunęła dłońmi wzdłuż piersi Snape’a i z satysfakcją odnotowała przyspieszony oddech mężczyzny oraz szybsze bicie serca. Wspięła się na palce i delikatnie pocałowała jego szyję, tuż pod uchem. Snape z warknięciem złapał ją za nadgarstki i przyszpilił do drzewa. - Co ty wyprawiasz? – wyszeptał jej do ucha. Hermionę przeszył rozkoszny dreszcz. - Ja... ja... nie wiem – powiedziała, oddychając gwałtownie. - Nie jesteś sobą. – Przyłożył jej dłoń do czoła i sprawdził temperaturę. Ciepłota jej skóry była zdecydowanie za wysoka. Pomimo tego złapał ją w talii, przyciągnął do siebie i spojrzał w oczy. Miała lekko mętne spojrzenie i zaczerwienione policzki. Choroba czy... pożądanie?, zastanowił się. Gdy dziewczyna objęła go za szyję i pocałowała uznał, że zdecydowanie prawdziwsza jest druga opcja. Delikatnie ssała jego dolną wargę, a po chwili taką samą uwagą obdarzyła górną. Severus lekko polizał jej wargi, by później delektować się intymnym smakiem Gryfonki. Niedługo potem oderwali się od siebie, żeby złapać oddech, a Snape z zainteresowaniem przyjrzał się bliżej szyi Hermiony. Ssał, lizał i gryzł aksamitną skórę i z zadowoleniem przysłuchiwał się symfonii dźwięków wydobywających się z ust dziewczyny. Jego dłonie wślizgnęły się pod jej koszulkę, by gładzić boki oraz plecy. Hermiona puściła Snape’a i zaczęła rozpinać jego ciemnozieloną koszulę. Z każdym guzikiem odsłaniała coraz więcej jego ciała. Gdy odpięła ostatnie guzik i przeciągnęła paznokciami po klatce piersiowej, z zadowoleniem stwierdziła, że Snape’owi wyraźnie się to spodobało – warknął i przygryzł płatek jej ucha. Miała ochotę zrobić coś jeszcze, by usłyszeć kolejne dźwięki z ust mężczyzny, ale przed oczami zrobiło jej się ciemno i musiała mocno chwycić się Severusa, by nie upaść. - Granger? – zapytał z niepokojem Snape, przerywając eksplorowanie dekoltu uczennicy. – Co ci jest? Ujął jej podbródek i dokładnie zlustrował twarz. Miała rozbiegane spojrzenie, zaczerwienione policzki i ciężki oddech. Dodając do tego gorączkę i osłabienie... - Cholera! – warknął. - Co się dzie... – zaczęła Hermiona, ale nie zdążyła skończyć pytania i tylko szybka interwencja Snape’a sprawiła, że nie uderzyła głową o ziemię. 31 cz. II Mistrz Eliksirów błyskawicznie wziął ją na ręce i pognał w kierunku obozowiska. Lecz szczęście nadal mu nie dopisywało. Po kilku minutach niebo zasnuły ciemne chmury i zaczęło padać. - Może to i dobrze – mruknął, patrząc na lecące krople. Zwolnił krok, bo Granger była trochę ciężka. – Deszcz przynajmniej zmyje wierzchnią warstwę magii. Po piętnastu minutach, nieco zdyszany i kompletnie przemoczony, dotarł do zielonego namiotu ukrytego wśród drzew. Błyskawicznie zjawili się Dacjan z Alice, przerażeni stanem Hermiony. - Co jej się stało? – zapytał Dacjan, kładąc dłoń na czole nieprzytomnej dziewczyny. - Granica naładowania magią – odrzekł zwięźle Snape. - Merlinie... Jak to się stało? – chciała wiedzieć Alice. - Nie mam pojęcia. Od czasu unicestwienia portalu w Rumunii, Granger nie wykonywała żadnych poważniejszych zaklęć. Chyba, że w tajemnicy, co jest raczej niemożliwe. A teraz wybaczcie, pomimo tej zajmującej pogawędki, ja jednak odczuwam zimno i chciałbym już wejść do namiotu – zakończył ironicznie. Tymi słowami zamaskował swoją natychmiastową chęć zajęcia się Gryfonką. - Jasne – odparł Dacjan, uchylając płachtę wejściową. - Alice, możesz...? – powiedział Mistrz Eliksirów, wskazując ruchem głowy na Hermionę. – Muszę rozłożyć koc. - Oczywiście. – Wampirzyca sprawnie przejęła dziewczynę od mężczyzny. Snape wszedł do środka i rozejrzał się. Wszystko było w porządku z jednym tylko wyjątkiem: śpiwór Gryfonki leżał pod ścianą tropiku całkowicie mokry. Zarówno na zewnątrz jak i pewnie wewnątrz. - Pięknie! – warknął i rozłożył jeden z koców na podłodze. W razie potrzeby zawsze miał wypakowane dwa koce i położone w nogach śpiwora. – Dawaj ją tu – powiedział do Alice, wychylając się na zewnątrz. Wampirzyca wślizgnęła się do środka i podała mu Hermionę. Snape ułożył ją delikatnie na kocu. - Możesz już iść – rzucił do Alice. - Sam ją przebierzesz w suche rzeczy? – zapytała chytrze. – E tam, pewnie dasz sobie radę, pomimo, że ona nie ma na sobie ani centymetra kwadratowego suchego ubrania... - Daj już spokój, zrozumiałem! – warknął, rozzłoszczony. – Przebierz ją. Kufer masz tam – machnął dłonią w nieokreśloną stronę i wyszedł z namiotu na deszcz. – A ty siedź cicho – rozkazał Dacjanowi, który usilnie powstrzymywał uśmiech. Po kilku minutach płachta uchyliła się i na zewnątrz wyszła Alice. - Już, Severusie, możesz wejść – powiedziała z uśmiechem. - Dzięki – odparł kwaśno i wszedł do środka, zasuwając za sobą zamek. - Idziemy na spacer! – krzyknął jeszcze Dacjan. - A idźcie w cholerę – mruknął Severus, przenosząc dziewczynę na swój śpiwór i przykrywając ją dodatkowo kocem. Usiadł w pewnej odległości od Granger i zastanawiał się, w jaki sposób ją obudzić i co zrobić, by odsunąć ją od granicy. Nie może użyć magii, musi spróbować mugolskimi sposobami. Jeśli rzuci jakiekolwiek zaklęcie, istnieje szansa, że organizm dziewczyny tego nie wytrzyma i Snape będzie miał kolejną osobę na liście zabitych. Na początek wystawił powiększoną szklankę i garnek na zewnątrz, mając nadzieję, że padający rzęsiście deszcz zmyje ślady jego zaklęcia i tym samym napełni naczynia. Z kufra wyjął aspirynę oraz gruby, czarny golf. Po prawdzie, Alice ubrała Gryfonkę w najcieplejsze ubrania, jakie tylko znalazła, ale i tak to nie wystarczało. W tym momencie usłyszał jęk i odgłos rozsuwanego zamka. - Merlinie, hipogryfy po mnie przebiegły, czy jak? – mruczała Hermiona, podnosząc się z posłania. - Leż, Granger! – warknął Snape, rzucając się, by przytrzymać ją na miejscu. - Nie chcę leżeć – zaprotestowała. - Ale będziesz – uciął dyskusję, popychając ją z powrotem na koc i przykrywając. - Gorąco mi – poskarżyła się. – I dlaczego mam leżeć? Czuję się dobrze. - Masz leżeć, ponieważ ja tak mówię. A każde nieposłuszeństwo z twojej strony może być równoważne z twoją śmiercią. O mało, co nie przekroczyłaś granicy naładowania magią i teraz twój organizm walczy o powrót do zdrowia. Wierz mi, znam się na tym i wiem, co należy robić, a czego nie – wyjaśnił jej, biorąc szklankę z deszczówką. - Granica naładowania magią? Nie słyszałam o tym – powiedział Hermiona, uspokajając się. – Jak to się dzieje? I dlaczego mi się to przytrafiło? - Organizmy poszczególnych istot są przystosowane tylko do pewnych ilości magii – zaczął Snape. – Większość osób może posiąść całkiem dużą jej ilość, jednak każde przekroczenie tej granicy zazwyczaj kończy się śmiercią. Dlatego, gdy Czarny Pan zamieszkiwał ciała węży, gdy był na granicy, utrzymywany przy ‘życiu’ tylko przez horkruksy – one umierały, nie będąc przystosowane do takiej ilości magii. Ty znalazłaś się na granicy, ponieważ otrzymałaś za dużo mojej mocy. A teraz połknij te tabletki. – Podał jej dwie aspiryny i szklankę z wodą. Hermiona popijając lekarstwo rozmyślała nad słowami nauczyciela. Jest potężniejszym czarodziejem ode mnie, więc to logiczne, że ma więcej mocy. Ciekawe, czy on też kiedyś znalazł się na granicy? Być może. Przecież był torturowany wiele razy, na pewno kiedyś oberwał o jedno zaklęcie za dużo. Te blizny na jego klatce piersiowej... Przerwała tok myślowy, ponieważ w jej głowie pojawił się widok Snape’a w rozchełstanej ciemnozielonej koszuli. Wspomnienie sprzed kilkudziesięciu minut. Potrząsnęła głową, by pozbyć się obrazu. - A po co panu ten garnek z wodą? – zapytała, chcąc skupić uwagę na czymś innym. - Chyba chcesz czymś zbić gorączkę, czyż nie? – odpowiedział ironicznie. - Ale ja nie mam gorączki! – zawołała. - To dotknij swojego czoła – polecił. Hermiona uniosła dłoń do czoła i czym prędzej ją cofnęła. Czuła się tak, jakby dotknęła rozgrzanego pogrzebacza. - Trzydzieści dziewięć? Czterdzieści stopni? – zgadywała. - Czterdzieści i pół – odparł, szukając czegoś w kufrze. - Jakim cudem jestem jeszcze przytomna?! I dlaczego nie mam drgawek?! – zdziwiła się. Nie czuła się specjalnie chora, może tylko trochę osłabiona po omdleniu. - Czarodzieje są nieco bardziej odporni na gorączkę, niż mugole. Podczas, gdy oni umierają przy 43 stopniach, my mamy górną granicę w okolicy 45 stopni. Czyli przeliczając na mugolską temperaturę masz około 39 – powiedział i rozerwał materiał, który trzymał. Gryfonka zerknęła na tkaninę i aż się zapowietrzyła z oburzenia. - To moja koszula! Co pan wyrabia?! – wrzasnęła. - Tworzę materiał na zimne okłady – odparł spokojnie Snape, nie przerywając rozdzierania. - A nie może pan wziąć jakiejś swojej rzeczy?! - Po pierwsze, to tobie zależy na zbiciu gorączki – ja nie jestem chory. A po drugie – nie mam przy sobie żadnej bawełnianej rzeczy. - To, z czego pan ma ubrania, jak nie z bawełny? Poliester? Wełna? A może nylon? – zaciekawiła się Hermiona. - Nie trafiłaś ani razu – odrzekł. - W takim razie, co? Jedwab? Satyna? – Nie dawała za wygraną. - I aksamit – dopowiedział. - Łał, wysoko pan mierzy. A welur? – zapytała. - Czasem, ale niechętnie. A teraz załóż to. – Podał jej swój czarny golf. Hermiona bez słowa wykonała polecenie. – Już? Dobrze - zamknij oczy i spróbuj zasnąć. Hermiona posłuchała i otoczyła ją chłodna ciemność. Jednym uchem łowiła dźwięki wydawane przez Snape’a: szmer koca, szelest materiału, plusk wody... Po chwili na jej czole pojawił się zimny i kojący okład. Powoli zasypiała, ale co jakiś czas budziła się, gdy czuła ponownie zimny materiał, ociekający wodą... 32 cz. I Lisa siedziała na kanapie w swoim mieszkaniu i przeglądała korespondencję. Rachunek za telefon, za prąd, za gaz – miała już dość tego mugolskiego stylu życia! Co prawda, nie brakowało jej środków do życia – pieniądze od Severusa pokrywały większość i miała jeszcze parę innych zleceń, ale wolałaby wrócić do świata czarodziejów. Codziennie, gdy wychodziła z domu musiał znosić niechętne spojrzenia sąsiadów z kamienicy. A wszystko za sprawą pewnego wydarzenia sprzed kilku lat... Właśnie stała przed swoimi drzwiami i wyjmowała klucze. W sumie mogła otworzyć drzwi zaklęciem, ale wolała nie dawać starej pani Smith powodów do plotek, że jakoby młoda Hawke ma nierówno pod sufitem. Wredna jędza obserwowała ją cały czas, odkąd się tylko wprowadziła! Lisa nieraz usłyszała (ach, te zaklęcia podsłuchujące...), jak Helen Smith opowiada swoim przyjaciółkom o blondynce spod trójki. - Ona ma jakieś dziwne ubrania – mówiła, żywo gestykulując. – Długie suknie, zapinane po szyję z szerokimi rękawami i dziwne płaszcze bez guzików. Rodem z bajek! Widziałam, jak leżały na oparciu kanapy, gdy przechodziłam obok. Drzwi były lekko uchylone, więc co szkodziło zajrzeć... Lisa skinęła głową na powitanie pani Smith (jak zwykle obserwującej wszystko i wszystkich), przekręciła klucz w zamku i weszła do mieszkania. Już zamykała za sobą drzwi, gdy przeszkodziła jej czyjaś noga. Podniosła wzrok i zobaczyła czerwoną i zalaną tłuszczem twarz Patricka Masona. - Patrick! – krzyknęła, wystraszona. – Co ty tu robisz?! - Przyszedłem do ciebie, kotku – powiedział ochryple, chwytając się framugi. Miał nieświeży oddech i kilkudniowy zarost. W ręku trzymał wypchaną torbę sportową. - Już dawno przestałam być twoim kotkiem, więc z łaski swojej idź sobie stąd. – Lisa odzyskała rezon. - Malutka, nie bądź żyła. – Patrick otworzył drzwi na całą szerokość i postąpił krok do środka. – Pamiętasz naszą ostatnią noc? Tak ci się podobało... Jakbyś chciała ją powtórzyć, to mam ze sobą smycz, kajdanki i bicze. – Podniósł torbę do góry i uśmiechnął się domyślnie, odsłaniając pożółkłe zęby. Blondynka cofnęła się. Była przerażona. Mason potrafił być nieprzewidywalny. Mógł ją związać zaklęciem, nie zwracając uwagi na kilku gapiów wyglądających ze swoich mieszkań, zamknąć drzwi i zrobić z nią, co mu się żywnie podobało. - To było jeszcze zanim rzuciłeś się z różdżką na mojego przyjaciela – syknęła cicho, próbując się bronić. - Ach, pamiętam tamtego faceta w czerni. Taki wysoki, ponury i brzydki jak noc? – zaśmiał się. - Severus nie jest brzydki! – wrzasnęła i wyciągnęła różdżkę. - Severus, tak? – Patrick udał zastanowienie. – Wcześniej nie chciałaś zdradzić jego imienia. Czyżby chodziło ci o Severusa Snape’a, Mistrza Eliksirów w Hogwarcie i... śmierciożercę? - Nie tutaj! – syknęła Lisa, zamykając drzwi i rzucając zaklęcie wyciszające. – Co o nim wiesz? – zapytała. - Ja ci powiem, a ty mnie nagrodzisz, może być? – zaproponował, opierając się plecami o ścianę. - Może być. – Uśmiechnęła się przymilnie, a w jej głowie zaczął kiełkować plan. - Nazywają go Czarnym Pokerzystą – zaczął Patrick. – Od kilku lat przychodzi do kasyno na Nokturnie i kosi wszystkich, przynajmniej w pokera. Wielu się go boi, ale zawsze znajdą się tacy, którzy myślą, że mogą go ograć. Facet zna chyba wszystkie sposoby kantowania! – wykrzyknął zazdrośnie. Lisa wiedziała, że marzeniem Patricka było pokonanie Severusa w pokera, ale jak dotąd nie udało mu się to. - Jeszcze coś? – spytała, oglądając paznokcie. – Od kogo słyszałeś, że jest śmierciożercą i jak się nazywa? - Mike spotkał go kiedyś w księgarni na Nokturnie. Schował się za półkami w usłyszał, jak sprzedawca trzęsie się ze strachu, kłania i proponuje same najmroczniejsze księgi. Ale Snape tylko o coś zapytał i gdy uzyskał twierdzącą odpowiedź – wyszedł. Wtedy Mike, korzystając ze swojej pozycji – Zakichany członek Zewnętrznego Kręgu... – wypytał go o wszystko. Dowiedział się, że facet nazywa się tak i tak i, że pracuje w Hogwarcie - zakończył Patrick. - To wszystko? Pamiętaj, że im więcej informacji, tym wyższa nagroda – zaznaczyła z uśmiechem kobieta. - Wiem, ale niestety to już wszystko. – Mężczyzna odsłonił lubieżnie zęby i oblizał wargi. – Co teraz? - Teraz? Hmm... Myślę, że... Obliviate! *** - Było super! – krzyknęła Ginny, wynurzając się z wody. Przed kilkoma sekundami zniknęły jej skrzela i błony między palcami, więc teraz płynęła nieco wolniej. Draco uśmiechnął się, ale nic nie powiedział. - Powtórzymy to kiedyś? – zapytała dziewczyna. - Jeśli tylko skombinujesz skrzeloziele, to czemu nie – zgodził się, wychodząc z wody. - A dlaczego ty nie możesz go zdobyć? – Chwyciła swój płomienny warkocz i zaczęła wyżymać z niego wodę. - Bo wuj na pewno już wie, że to ja mu zwinąłem tą porcję. Pewnie wyczuł moją sygnaturę – wyjaśnił blondyn, wycierając się ręcznikiem. - Co wyczuł? – Oczy Ginny zrobiły się wielkie, niczym galeony. - Nie słyszałaś, że każdy czarodziej ma swoją unikalną magiczną sygnaturę? – Ruda potrząsnęła głową. – Wszyscy mamy, każda jest inna. Niektórzy, posiadający wystarczająco dużo mocy mogą nauczyć się rozpoznawać poszczególne sygnatury innych. Jednak niewielu z nich potrafi rozróżniać oznaczenia zaklęć! - Łał... I profesor Snape to potrafi? - Niesamowite, prawda? - Czyli może wyczuć każde rzucone zaklęcie? – zdziwiła się. - Teoretycznie tak, jednak ta umiejętność ma pewne ograniczenia – powiedział Draco. – Na przykład, gdyby Czarny Pan, który jest potężniejszy od wuja, rzucił jakieś zaklęcie – wuj mógłby mieć problem z jego rozpoznaniem. Ale gdybyś ty rzuciła to samo zaklęcie – wiedziałby od razu. A teraz może już chodźmy – zanim się przebierzemy, akurat będzie pora obiadu. Wzięli swoje rzeczy i poszli w stronę zamku. 32 cz. II Hermionę obudził potężny dreszcz, który przeszedł jej ciało. Otworzyła oczy i zobaczyła Snape’a, pochylającego się nad nią. - Wszystko w porządku? – zapytał cicho, a w jego oczach czaiła się troska. Martwił się o nią, to było widać. - Z-z-zim-mno m-mi – wyjąkała, szczękając zębami. Severus pokiwał głową, zastanawiając się nad czymś. Dreszcze były naturalne na tym etapie zdrowienia. Przychodziły zaraz po gorączce, co zwiastowało powracanie do zdrowia. Zarazem było to najgroźniejsze stadium, w którym istniało największe zagrożenie śmierci. Jeśli osoby chorej nie ogrzeje się w porę... Snape wolał nie myśleć, co mogło się stać. Zaklęcia rozgrzewające nie wchodziły w grę, rozpalenie ogniska w namiocie także, więc pozostaje ciepło drugiego człowieka. Podczas tego stadium czasami pojawiały się też sine plamy, świadczące o niebezpiecznym zbliżeniu się do granicy. Jeśli objęły całe ciało – koniec. - Przesuń się, Granger – powiedział i rozpiął śpiwór. - C-co p-pan r-rob-bi? – chciała wiedzieć, ale posłusznie przesunęła się dalej. - Musisz się ogrzać, a nie mogę rzucać na ciebie zaklęć, ani rozpalić ogniska – odparł, wciskając się do środka i zasuwając zamek błyskawiczny. Hermiona próbowała nie wtulać się za bardzo w nauczyciela, ale Snape był taki ciepły... Dodatkowo, gdy objął ją ramionami – nie wytrzymała. Przylgnęła do niego na całej długości ciała i westchnęła cicho. - Ćśśś, śpij... – wyszeptał w jej włosy i przytulił ją jeszcze mocniej. Gryfonka próbowała zastosować się do polecenia, ale dreszcze przybierały na sile. - Nad-dal mi zi-zim-mno – powiedziała powoli, po kilkunastu minutach. - Postaraj się to wytrzymać. Wkrótce będzie ci cieplej – obiecał Snape, z trudem opanowując swój głos. - Ale z m-minuty na m-minutę jest mi c-coraz zi-zimniej – poskarżyła się dziewczyna. Cholera!, pomyślał Snape. Co robić? W podręcznikach survivalu radzą, żeby mieć na sobie jak najmniej ubrań, ale to przecież obłęd! Nie będę rozbierał Granger do bielizny! Nawet, jeśli ma to służyć jej zdrowiu. - P-panie p-profesorze? O c-co chodzi? – zapytała Hermiona, widząc rozterkę na twarzy Severusa. Zauważyła, że w jej obecności nie pilnował się już tak bardzo i coraz częściej widywała różne uczucia w jego oczach. - Nadal ci zimno, prawda? – spytał ostrożnie, nie patrząc na Gryfonkę. Dziewczyna potaknęła. – Jest sposób, żeby zmienić ten stan rzeczy. Jedna podstawowych zasad survivalu mówi, że żeby ogrzać się ciepłem innej osoby, należy... - ...mieć na sobie jak najmniej ubrań – dokończyła Hermiona. – Wiem, panie profesorze. I jak się domyślam, oczekuje pan mojej zgody? – Na moment udało jej się opanować szczękanie zębami. - Tak. - Cóż, jeśli to ma sprawić, że przestanę tak głośno dzwonić zębami, to chyba mogę się na zgodzić. Pod warunkiem, że ta sprawa pozostanie między nami – zastrzegła. - Oczywiście. I wystarczy, że rozbierzesz się tylko do bielizny – dodał cicho i rozpiął śpiwór, żeby mieć swobodę ruchów. - Jas-sne – odrzekła i ściągnęła jego sweter. Po paru minutach była już tylko w cienkich figach i koronkowym biustonoszu. W tym samym czasie Snape ściągnął koszulę, która zdążyła już wyschnąć (zaaferowany stanem Granger, zapomniał o sobie) i spodnie. Będąc tylko w czarnych bokserkach, wszedł z powrotem do śpiwora i zasunął za sobą zamek. Przygarnął dziewczynę do siebie, starając się nie myśleć o tym, jak gładka jest jej skóra. Ona odprężyła się w jego ramionach i wcisnęła stopy pomiędzy jego łydki. - W-wszystko z-zostaje pomiędzy nami? – upewniła się jeszcze sennym głosem. Ciepło jego ciała i dotyk dłoni na skórze pleców usypiały ją. Ułożyła wygodnie głowę, opierając ją o jego obojczyk i zamknęła oczy. - Oczywiście – powtórzył, przyciskając ją jeszcze mocniej do siebie. – A teraz już śpij... *** - Ginny, co zamierzasz robić po skończeniu Hogwartu? – zapytał Draco, idąc obok rudej do zamku. - Tak naprawdę jeszcze o tym nie myślałam. Może podejmę jakąś pracę w Ministerstwie? – odparła dziewczyna w zamyśleniu. - Może zastanów się, jakie przedmioty lubisz najbardziej i z których jesteś dobra – zaproponował blondyn. – To powinno pomóc ci w wyborze zawodu. - Jestem niezła z zaklęć, obrony i transmutacji. Jest jakaś praca łącząca te trzy przedmioty? – zastanowiła się. - Może łamacz klątw? - podsunął Draco. - Bill się tym zajmuje, a mnie to jakoś nie pociąga. Szczególnie, że musiałabym wtedy pracować z goblinami. - Co masz do goblinów? – zainteresował się. - Nic do nich nie mam, po prostu ich nie lubię. Wydają się takie chytre i chciwe. Nikt z mojej rodziny ich nie lubi. Jedynie Bill przełamał tą niechęć i jest z nimi w dobrej komitywie – wyjaśniła, otwierając drzwi wejściowe. - Skoro nie łamacz klątw, to może... czarouzdrowicielstwo? Zaklęcia i transmutacja są bardzo pożądane w tym zawodzie, ale musiałabyś zdać także owutemy z eliksirów. W św. Mungu otwierają etaty dla czarouzdrowicieli – dodał po chwili, chcąc skłonić Ginny do przemyśleń. Powoli kierowali się do pokoju wspólnego Gryffindoru. - Czarouzdrowicielstwo? To już nie ma zwykłej magomedycyny? – zapytała ironicznie. - Czarouzdrowicielstwo to gałąź nauki zwanej magomedycyną – zaczął Draco. – Pracujący w tym zawodzie kładą nacisk na leczenie ludzi, którzy oberwali jakimś zaklęciem. Zwykli uzdrowiciele zajmują się wszystkimi, przez co ich wydajność spada. Gdy otworzą nowy dział – pacjenci będą mieli większą szansę na powrót do zdrowia. Niektóre kuracje wymagają dużej uwagi ze strony uzdrowicieli, przez co – choć nikt się nie przyznaje – czasem nie dają sobie oni rady. Napływ „świeżej krwi” powinien zmienić ten stan rzeczy – zakończył. - Super! Skąd to wszystko wiesz? - zaciekawiła się. - Poppy wiele mi opowiada podczas praktyk – wyjaśnił, wzruszając ramionami. - A ty nie chciałbyś być czarouzdrowicielem? - Mógłbym się starać o taką posadę, gdybym miał dobre oceny z zaklęć – powiedział. – Aż wstyd się przyznać, ale na sumach ledwo zaliczyłem zaklęcia na Z. – Zarumienił się lekko. – Wszystko dzięki korepetycjom ojca. - Ty nieuku! – zawołała przekornie Ginny i pacnęła swojego towarzysza w ramię. - A ty, co? Kujonka! – odgryzł się Draco. - Żadna ze mnie Hermiona – uśmiechnęła się na wspomnienie wiecznie siedzącej w książkach przyjaciółki – a kujonką nie jestem! - A te osiem sumów? – Zaskoczył ją. Nie wiedziała, że znał jej wyniki. - Dzięki wspólnej nauce z Hermioną – zripostowała. - Aha... – powiedział powoli Draco. Popatrzył uważnie na profil dziewczyny wspinającej się po schodach. Chyba mówiła prawdę. Jako szpieg z wyboru, nauczył się rozpoznawać, kiedy człowiek kłamie, a kiedy mówi prawdę. Swój wkład w tą naukę miał też Snape, ale w większości była to zasługa jego matki. Po prawdzie, Narcyza nie wyglądała na taką, która mogła nauczać sztuki szpiegostwa, ale cóż... pozory mylą. - Spotkamy się w Wielkiej Sali? – powiedziała Ginny, przerywając rozmyślenia chłopaka. – Za pół godziny? - Hmm? Jasne, oczywiście. Do zobaczenia! – uśmiechnął się do niej. - Do zobaczenia! – Pocałowała go w policzek i podawszy hasło Grubej Damie weszła do pokoju wspólnego Gryffindoru, a Draco powędrował do lochów. 33 cz. I - Były jakieś wieści od Hermiony i reszty, pani profesor? – zapytała Ginny, siedząc obok Evy na obiedzie. - Nie mam pojęcia, zapytaj dyrektora – odparła zimno kobieta. Dziewczyna rzuciła jej zdziwione spojrzenie i zajęła się na powrót obiadem. – Powiedziałam coś nie tak? – zwróciła się do Dracona siedzącego obok. - Profesor McDavis wygląda na trudną w obejściu osobę i ma chyba obsesję na punkcie wuja, więc wspominanie o nim i Hermionie jednocześnie może być niebezpieczne – wyjaśnił, rozbawiony. - Nie może znieść myśli, że profesor Snape rozmawia z kimś innym niż ona? – domyśliła się. - Szczególnie, że tym kimś jest Hermiona. Słyszałem, że ona i McDavis niespecjalnie się polubiły. Podobno profesor podpadła jej już przy pierwszym spotkaniu. - No to ma przechlapane – podsumowała ruda. - Czyżby? – Draco wstawił się za nauczycielką. – Uczy w szkole, a Hermiona jest tylko uczennicą. - Może i jest tylko uczennicą, ale wydaje się, że otrzyma odznakę Prefekta Naczelnego, no i potrafi się mścić. Oj, potrafi – Gryfonka pokiwała głową. - I ma niezły prawy sierpowy – roześmiał się Ślizgon. - Sam tego doświadczyłeś, prawda? - Trzeci rok, na błoniach. O mało mi nosa nie złamała. Bolało. – Skrzywił się na wspomnienie incydentu. - Dlatego mówię, że pani profesor ma przechlapane. Lepiej nie zadzierać z Hermioną – powiedziała Ginny, zadowolona, że postawiła na swoim. *** O godzinie 23 państwo Malfoyowie żegnali się z gospodarzami przyjęcia. - Cudny bal – powiedziała Narcyza, trzymając dłonie Megan w swoich. – Oby takich więcej. - Porcelanowe Gody* zdarzają się tylko raz – uśmiechnęła się pani domu, ściskając swoją najlepszą przyjaciółkę. - Za dwadzieścia lat będą Rubinowe, za trzydzieści - Złote. A jak wam się uda, to pozostają jeszcze Diamentowe. Razem z Narcyzą mamy nadzieję, że dotrwacie do tego czasu. – Złożył życzenia Lucjusz. - Z kolei my oczekujemy zaproszenia na dwudziestopięciolecie waszego ślubu** – powiedział Christopher. – O ile się nie mylę, już za dwa lata? - Nie mam pojęcia jak wytrzymałam z nim te dwadzieścia trzy lata – odrzekła Narcyza, śmiejąc się do męża. Pomimo, że małżeństwo państwa Malfoyów, było zaaranżowane przez ich rodziców, Lucjusz i jego żona odnaleźli w sobie miłość, która połączyła ich dusze. Do czasu... *** Snape uniósł powieki. Ostatnim, co pamiętał, było pytanie Granger, dotyczące zachowania tajemnicy i jego twierdząca odpowiedź. Potem chyba musiał przysnąć. Zerknął na dół i o mało nie dostał zawału. Usta Gryfonki były sinofioletowe, a obszar objęty przez chorobę szybko się powiększał. Musiał dokonać błyskawicznej decyzji. Czy postawić na szali życie dziewczyny, czy też po raz kolejny złamać reguły? I tak już je złamałem, pomyślał, po czym delikatnie uniósł jej podbródek do góry i pocałował w lekko rozchylone wargi. Hermiona natychmiast się obudziła i odsunęła od nauczyciela. - C-co pan robi? – wyjąkała, zaspana. - Cicho bądź, Granger, po prostu mnie całuj – powiedział Snape, ponownie wpijając się w jej usta. Tym razem pocałunek był bardziej zachłanny i Gryfonka nie umiała się dłużej przeciwstawiać. Wyciągnęła rękę i wplątała palce w jego włosy, przyciągając go do siebie. Severus objął ją w pasie i przekręcił tak, że leżała na plecach, a on zawisł nad nią. Oderwał swoje usta od jej i patrzył na nią spod półprzymkniętych powiek. Wargi dziewczyny odzyskały już swój naturalny kolor, ale chciał jeszcze. Jednak wolał, żeby sama do niego przyszła. Pogładził ją po biodrze, na co Hermionę przeszedł niekontrolowany dreszcz rozkoszy. Otworzyła dotychczas zamknięte oczy i odszukała jego wzrok. Czarne otchłanie wyraźnie mówiły, że jeśli chce więcej, musi sama po to sięgnąć. Uniosła się lekko i pocałowała najpierw jeden, potem drugi kącik ust mężczyzny. Potem, w przypływie inspiracji, przeciągnęła paznokciami po jego karku, co spowodowało, że gwałtownie wciągnął powietrze, pochylił się i ponownie ją pocałował. Tym razem nie bawił się w delikatne zagrywki i zawładnął jej ustami i językiem. Jednak Hermionie to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie. Z radością przyjęła jego prawie zwierzęce zachowanie. Jedną ręką drapała jego kark, a drugą przesuwała po brzuchu. Nagle poczuła na nadgarstku długie palce, zaciskające się z siłą imadła i ciągnące jej rękę za głowę. Podobnie druga dłoń. Snape ponownie oderwał się od niej, ale tym razem nie spojrzał jej w oczy. Jego wargi ześlizgnęły się na szyję dziewczyny, by lekko muskać wrażliwą skórę. Gdy chwycił zębami ramiączko stanika, z ust Gryfonki wyrwał się głośny jęk, który przywrócił go do rzeczywistości. - Nie – powiedział na głos i puścił jej dłonie. - Dlaczego? – Objęła go za szyję, przyciągając do siebie. – Dlaczego nie? - Nie wiem – odrzekł po minucie milczenia. – Ale nie. Hermiona ujęła jego podbródek i popatrzyła mu w oczy. Chciał tego, pragnął, ale coś mu zabraniało. To coś, to moralność, podszepnął jej cichy głosik w głowie. - Dobrze – powiedziała i pocałowała go lekko. Nie uchylił się, ale też nie odpowiedział na pieszczotę. Dziewczyna odwróciła się do niego plecami, a on objął ją w talii. Jednak nie było już między nimi tego napięcia. Tej… magii. *** - Jak się czujesz? – zapytał Snape, gdy Hermiona podniosła powieki. Dziewczyna rozejrzała się. Nadal znajdowała się z nauczycielem w jednym śpiworze i nadal była jedynie w bieliźnie. Ramiona Snape’a były owinięte dookoła niej, a jego dłonie spoczywały na jej plecach. Z kolei dłonie Hermiony były przyciśnięte do torsu Mistrza Eliksirów. Widać przekręciła się w czasie snu. - Nic mnie nie boli, nie mam dreszczy, no i mi wygodnie – odparła uśmiechając się do niego, mając nadzieję, że mężczyzna ujawni choć jedną emocję. - Nie przyzwyczajaj się – odrzekł zimno, rozluźniając uścisk. – To była wyższa konieczność. - Co nie zmienia faktu, że mi wygodnie – powiedziała, przebiegając palcami po klatce piersiowej mężczyzny. – Która godzina? – zmieniła temat. - Dziewiąta trzydzieści trzy. Niedawno była tu Alice – zaczął. – Powiedziała, że Dumbledore chce się z nami skontaktować. Mamy się wyszykować jak najszybciej i pójść do Dacjana. On ma jakiś sposób, by porozmawiać z dyrektorem. - Czyli musimy wyjść na zimno – westchnęła. - Na dworze tylko dwadzieścia stopni, więc załóż coś ciepłego, szczególnie, że wczoraj byłaś o włos od śmierci – poradził, rozpinając śpiwór i sięgając po ubrania. - Mogę pożyczyć pański golf? – zapytała, zakładając spodnie. Po chwili zaskoczenia kiwnął głową, potakując. - Dziękuję. – Założyła koszulkę z krótkim rękawem, a na to czarny golf. Musiała trochę podwinąć sobie rękawy. Gdy Snape nie patrzył, podniosła wyżej ściągacz i wciągnęła nosem zapach mężczyzny. - Nie zaciągaj się tak, bo zostaniesz narkomanką – rzucił złośliwie nauczyciel, patrząc kątem oka na poczynania dziewczyny. Hermiona zaczerwieniła się, a Snape skinął na nią i wyszedł z namiotu. Gryfonka pokręciła zrezygnowanie głową i podążyła za Mistrzem Eliksirów. Wraca stary Nietoperz, pomyślała ponuro. - Dacjan! – krzyknął Snape. – Chodź no tu! - Gotowi? – zapytał wampir, pojawiając się tuż koło Hermiony. Przestraszona dziewczyna podskoczyła w miejscu, ale zaraz dała kuksańca przyjacielowi. - Nie strasz mnie! – zawołała. - Przepraszam za niego, on już tak ma – powiedziała Alice, pojawiając się z drugiej strony. - Gotowi? – ponowił pytanie Dacjan. - Gdzie idziemy? – chciała wiedzieć Hermiona. - Tak właściwie zostajemy tutaj – powiedział wampir i wyjął z kieszeni spodni pomniejszone lustro. Po powiększeniu okazało się, że ma ono około półtora metra wysokości i ze dwa szerokości. – Siadajcie – nakazał i machnięciem dłoni wyczarował cztery krzesła. Gryfonka zerknęła na Snape’a, niepewna, czy może dotykać magicznych rzeczy. Mistrz Eliksirów uspokajająco skinął głową, a dziewczyna zajęła miejsce na jednym z siedzeń. Dacjan rozejrzał się po okolicy, po czym powiedział do lustra: - Albus Dumbledore. 33 cz. II Następnego dnia rano, Ginny obudziła się około siódmej, gdy miała już wychodzić na śniadanie, w jej pokoju zmaterializował się patronus. Feniks otworzył dziób i przemówił głosem Dumbledore’a: - Panno Weasley, proszę po śniadaniu przyjść do mojego gabinetu. Hasło to Midnight. - Ciekawe, czego on chce... – zastanowiła się Gryfonka. Po śniadaniu razem z Draconem, Harry’m i Ronem stanęła przed kamienną chimerą strzegącą wejścia do gabinetu dyrektora. Okazało się, że chłopcy dostali tą sama wiadomość. - Midnight – powiedział Draco. Posąg odsunął się, ujawniając ruchome schody, które zaprowadziły ich do Dumbledore’a. Ginny zapukała i cała czwórka weszła do środka. - Dzień dobry, panie profesorze – powiedzieli chórem. - Ach, witajcie – odrzekł radośnie starzec, wciąż pochylony nad długim lustrem, stojącym pod ścianą. Przed meblem rozłożony był czerwony, gruby koc. - Siadajcie, siadajcie – zaprosił ich dyrektor, pokazując koc. - Panie profesorze, po co nas pan zaprosił? – zapytał Harry, sadowiąc się na kocu. - Sadzę, że chcielibyście zobaczyć swoja przyjaciółkę, prawda? – zapytał Dumbledore z uśmiechem na twarzy. - Oczywiście! – zawołał Ron. - Więc teraz macie okazję. Za pomocą tego dwukierunkowego lustra porozumiemy się z wampirami, Severusem i panną Granger. To lustro działa podobnie jak twoje, Harry – zwrócił się do Wybrańca. - I kiedy się odezwą? – spytał Draco. - Czekamy jeszcze na profesor McGonagall, profesor McDavis i twoich rodziców Draco – odrzekł Dumbledore. Jak na komendę płomienie w kominku zazieleniły się i pojawili się państwo Malfoy. W tym samym czasie, drzwiami weszła profesor McGonagall. - Profesor McDavis nie przyjdzie – oznajmiła w progu. – Mówi, że źle się czuje. Na wargach nauczycielki błąkał się uśmieszek. Ona też nie polubiła Evy i skrycie cieszyła się z nieobecności koleżanki. - Przykro, że Evy nie będzie, ale chorej nie będziemy ciągać po korytarzach – powiedział Dumbledore, gestem wskazując trójce dorosłych fotele za kocem. - Wszyscy są? – Dyrektor Hogwartu powiódł wzrokiem po twarzach zebranych. – W takim razie... Nie zdążył dokończyć zdania. Powierzchnia lustra zmąciła się, rozbłysła światłem i w tafli pojawiły się znajome twarze. Alice, Dacjan, Hermiona i Snape siedzieli na krzesłach i uśmiechali do przyjaciół. Sprostowanie: uśmiechy pojawiły w trzech pierwszych przypadkach. W przypadku Mistrza Eliksirów był to zwykły grymas, widoczny na jego twarzy, gdy w pobliżu znalazł się Harry Potter i jego nieodłączny kompan Ron Weasley. - Hermiono, Alice, Dacjanie, Severusie – miło was widzieć całych i zdrowych – przywitał się Dumbledore. - No nie do końca – mruknął Snape. - To znaczy, Severusie? – zainteresowała się Minerwa. - Twoja ukochana Gryfonka praktykowała jakieś zaklęcia wymagające dużej mocy magicznej, w związku z czym znalazła się na granicy naładowania magią – odparł Mistrz Eliksirów, zerkając na siedzącą obok Hermionę. - Merlinie... – wyszeptała Narcyza. – I wyszła z tego cało? - Jak widać – skomentował mężczyzna. - Jak się czujesz, Hermiona? – zapytał Draco. - Wszystko w porządku, Draco. Teraz już tak – zapewniła go Gryfonka. - Co masz na myśli, mówiąc „teraz już tak”? – zaniepokoił się Lucjusz. - W nocy było trochę gorzej, ale profesor Snape zna się na tym, więc teraz czuję się lepiej. – Obdarzyła nauczyciela promiennym uśmiechem, wspominając nocny incydent. - To dobrze – odetchnęła nauczycielka transmutacji. - Istotnie – potwierdził Dumbledore. – Gdzie tak właściwie jesteście? – zapytał. - Och, zapomniałam się wczoraj zameldować! – krzyknęła Alice. – Przepraszam! Hermiona zachorowała i byłam taka rozkojarzona... - Nic się nie stało – uspokoił ją dyrektor. – Ale na przyszłość nie zapominaj o takich rzeczach. Gdzie więc jesteście? - Rozbiliśmy obóz w środkowej Polsce – zabrał głos Dacjan. – Portal jest jakieś pół kilometra na wschód od miejsca, w którym się obecnie znajdujemy. Okrywają go osłony, których jeszcze nie wykryliśmy. Severus miał się tym zająć, ale musiał wyleczyć Hermionę, wiec sprawa się trochę przeciągnęła. Zamierzamy dziś w nocy zdjąć osłony i zlikwidować portal, a rano ruszyć dalej. - Gdzie się potem teleportujecie? – zapytał Lucjusz. - Planujemy, że tak powiem, „zaliczyć” najpierw całą Europę, więc pozostaje jeszcze Hiszpania – powiedziała Alice. - Potem prawdopodobnie Rosja, Indie i Australia. Następnie Afryka: Egipt, Kamerun, Botswana; później Ameryka Południowa: Brazylia oraz Chile i na końcu Ameryka Północna: Kanada i Stany. A potem według mapy. - Jeszcze sporo pracy przed wami – zauważyła Ginny, odzywając się po raz pierwszy. - Istotnie, ale z taką drużyną damy radę – uśmiechnął się Dacjan, odsłaniając niewiarygodnie białe zęby. ___________ * Porcelanowe Gody – dwudziestolecie ślubu ** dwudziestopięciolecie ślubu – Srebrne Gody 34. Hermiona wyciągnęła przed siebie zdrętwiałe nogi. Rozmawiali z Hogwartem przez ponad trzy godziny, a ona cały czas siedziała nieruchomo. Jednak w większości rozmowa miała pozytywny charakter. Gryfonka dowiedziała się, że razem z Draconem otrzymają odznaki Prefektów Naczelnych. Zdążyła się też umówić z Ginny na zakupy w Hogsmeade, po powrocie. Harry i Ron zasypali ją informacjami o najnowszych osiągnięciach w quidditcha, a ona taktownie udała, że cieszy się ze zwycięstwa Armat. W międzyczasie Snape zdążył ochrzanić Dracona za zwinięcie skrzeloziela, na co blondyn odgryzł się, że przecież popłynął na dno jeziora, aby sprawdzić, czy nie ma jakichś rzadkich roślin, które przydałyby się do eliksirów. Wtedy Snape pomilczał trochę i przyznał mu rację oraz wybaczył kradzież. Lucjusz i Alice wdali się w rozmowę o polityce międzynarodowej, a Dacjan opowiadał Minerwie o polskich krajobrazach. - Merlinie, ale mi nogi zdrętwiały... – jęknęła, dotykając bolących miejsc. – Profesorze, ma pan jeszcze tą maść? – zapytała. - Nie powinnaś jeszcze mieć tak dużego kontaktu z magią, Granger – odrzekł, nie patrząc na nią. - Czyli zostawi mnie pan z tym bólem? – popatrzyła na niego z błaganiem w oczach. - Tak – odciął. - Dzięki! – warknęła i usiadła ponownie na kocu. Zaczęła rozmasowywać łydki, co jakiś czas sycząc z bólu. - Męczennica – powiedział Snape, przewracając oczami i siadając obok niej. – Pokaż. Hermiona podwinęła nogawki spodni i usiadła wygodnie, a Snape zaczął masować jej łydki. Delikatnie uciskał bolące miejsca, tak, że powoli przestawały boleć. - Łał, powinien być pan masażystą. Z takimi dłońmi.... – Hermiona niezbyt panowała nad słowami wypływającymi jej z ust. Miała przymknięte oczy i mruczała z przyjemności. - Jakimi dłońmi? – zapytał mężczyzna, mocniej naciskając na mięśnie, co spowodowało, że dziewczyna syknęła z bólu i otworzyła oczy. - To bolało! – zawołała, wyrywając się nauczycielowi. - Bo miało – odrzekł i ponownie zaczął masować nogi Gryfonki. – Jakimi dłońmi? – ponowił pytanie. - No, takimi jak pańskie. – Hermiona próbowała się wymigać od odpowiedzi. W myślach przeklinała się za nieostrożne słowa. - Sprecyzuj – nakazał. - Przecież pan wie... - A może nie wiem? – Podpuszczał ją cały czas. Chciał usłyszeć to z jej ust. - No to niech się pan domyśli! – Założyła ręce na piersi i postanowiła, że nie powie już ani słowa. Snape zerknąwszy na dziewczynę nie mógł powstrzymać uśmiechu. Wyglądała strasznie dziecinnie, z ustami w podkówkę i skrzyżowanymi ramionami. - Co to za zaklęcie? Animagia? Czy inna klątwa wymagające dużego użycia mocy? – zapytał po chwili, przypominając sobie swoje spostrzeżenia. - Animagia. – Nie ma sensu dłużej tego ukrywać, pomyślała Hermiona. Severus nie był zdziwiony. Raczej zaintrygowany. - Od kiedy się uczysz? – Chciał wiedzieć więcej. Sam planował kiedyś rozpocząć takie praktyki, ale dotychczas miał za dużo na głowie. - Zainteresowałam się tym już na pierwszym roku, gdy profesor McGonagall zmieniła się w kota na lekcji, ale przeczytałam, że praktyki najlepiej rozpocząć dopiero po piętnastym roku życia – powiedziała Hermiona. – Dlatego na wszelki wypadek poczekałam do szóstej klasy. Gdy pokłóciłam się z chłopakami, postanowiłam zacząć uczyć się animagii. Moja pierwsza pełna transformacja odbyła się jakoś w połowie listopada. - Jaką postać przybierasz? Wymamrotała coś niezrozumiale. - Granger. – Jego ton był ostry. - Moją postacią jest czarna pantera – powtórzyła nieco głośniej. Ścisnął jej mięśnie ostatni raz i wstał. - Koniec tego dobrego – powiedział, otrzepując spodnie. – Zawołaj skrzata, niech przyniesie śniadanie dla ciebie. - A pan? – zapytała, podnosząc wzrok. - Nie jestem głodny. – Chciał pójść gdzieś, gdzie nie będzie nikogo. Musiał pomyśleć nad całą sytuacją, ale nie mógł zostawić Hermiony samej. Wampiry gdzieś zniknęły, prawdopodobnie po to, by ponownie pozwiedzać okolicę. - Jak są potrzebne, to nigdy ich nie ma – warknął pod nosem. *** Właśnie robiła sobie herbatę, gdy rozległo się ciche pukanie. Lisa podniosła się z kuchennego stołka i poszła otworzyć. - Pani Smith! – zawołała cicho, zdumiona nagłą wizytą. - Wejdźmy do środka, moje dziecko, mam ci wiele do powiedzenia. – Starsza pani nie patyczkowała się, tylko gwałtownie wepchnęła kobietę z powrotem i zamknęła za sobą drzwi. Jej dalsze czyny zaszokowały pannę Hawke, ponieważ Helen Smith wyciągnęła długi i wypolerowany kawałek drewna, wyszeptała coś i dało się słyszeć szczęk zamka w drzwiach. - Pani… pani jest czarownicą? – zapytała zdumiona, siadając na sofie. - Owszem – potwierdziła kobiecina, zalewając dwie herbaty wrzątkiem. - Ale… dlaczego nic pani nie mówiła? – Nadal nie mogła tego pojąć. - Ponieważ uznałam, że bezpieczniej będzie cię obserwować – wyjaśniła, podając Lisie kubek. - Jest pani spokrewniona z Albusem Dumbledore’em? – To pytanie wyrwało jej się bez udziału woli i nawet nie wiedziała, że pojawiło się w jej umyśle. - Skąd ci to przyszło do głowy? – Helen wyraźnie się zdenerwowała. - Nie wiem… po prostu… jakoś tak… - jąkała się. - W takim razie masz niezłą intuicję, bo Albus to mój brat. *** - Jutro rozpoczyna się szkoła – westchnął Draco, wychodząc z gabinetu Dumbledore’a. Weasleyówna dreptała obok niego, a pozostała dwójka szła nieco z tyłu. - Niestety – przytaknęła mu Ginny. – Zauważyliście, co Hermiona miała na sobie? Nigdy nie widziałam, żeby nosiła taki golf. Zresztą – był na nią za duży, więc pewnie od kogoś pożyczyła. - A to ciekawy zbieg okoliczności, bo kiedyś widziałem wuja ubranego w identyczny golf – zachichotał Draco. - Myślisz, że…? - Ja nie myślę – ja to wiem. – Harry? Co ci jest? Nie odzywasz się, wyglądasz jakoś dziwnie. – Zaniepokoiła się ruda, oglądając do tyłu. - Nic mi nie jest, Ginny – pospieszył z odpowiedzią młody Potter. Ale to było kłamstwo. Tak naprawdę Wybraniec trząsł się ze strachu. O wszystkich. Hermionę, Ginny, Rona, Malfoyów, Dumbledore’a, o Snape’a też, o McGonagall i o… profesor Evę McDavis. Gdy tylko ją zobaczył po raz pierwszy w Wielkiej Sali, stała się dla niego całym światem. Może to zabrzmi głupio, ale chyba się w niej zakochałem, pomyślał, rumieniąc się. Jej oczy, jej uśmiech, którym go obdarzyła po raz pierwszy. Tak bardzo chciał dotknąć tych ciemnych splotów, pocałować czerwone usta… - Harry! Słuchaj mnie, gdy do ciebie mówię! – wrzasnął mu Ron do ucha, przerywając marzenia o ciemnowłosej nauczycielce obrony. - Hmm? Przepraszam, myślałem o taktyce na mecze quidditcha – skłamał, jednocześnie zauważając, że są już pod portretem Grubej Damy. - To dobrze się składa, bo mam pomysł jak wykorzystać to, co zrobili Zjednoczeni* w meczu w 1989 – odparł radośnie Ron. – Malinowe przyjemności – podał hasło. Harry natychmiast wyobraził sobie, co zrobiłby z Evą (jak lubił ją nazywać w myślach) i malinami. Jej usta na pewno były takie słodkie, na jakie wyglądały… - Znów mnie nie słuchasz! – poskarżył się rudzielec, siadając w fotelu przy kominku. Ginny poszła z Draconem na spacer, a jego przyjaciel był pogrążony we własnych myślach. Nie lubił tych chwil, kiedy nie ma co robić. Na szczęście ciągu roku nigdy się to nie zdarzało, ale, gdy wyjeżdżał na wakacje nudziło mu się potwornie. Nie, poprawka, już się to kiedyś zdarzyło. W czwartej klasie, kiedy pokłócił się z Harrym i siedział z Hermioną przy kominku. Ona coś pisała na kawałku pergaminu, a on nie miał do kogo ust otworzyć. Wtedy tak bardzo chciał się pogodzić z Potterem, jednak duma mu na to nie pozwoliła. Kto jak kto, ale Ronald Weasley był człowiekiem dumnym i nie mógł sobie pozwolić na ugięcie w takiej sprawie. Szczególnie, że był przekonany o oszustwie swojego najlepszego przyjaciela. - Pogramy w szachy? – zapytał, mając nadzieję, że wysiłek umysłowy wyrwie Harry’ego z zadumy. - Nie teraz Ron – odrzekł Potter, nawet na niego nie patrząc. – Idę na górę. - Po co? – Rudzielec posmutniał. - Jestem trochę zmęczony – wymigał się Wybraniec i poszedł do swojego dormitorium. Tam zasłonił szczelnie łóżko kotarami i spod poduszki wyjął czarny, gruby zeszyt. Prowadził ‘pamiętnik’ od końca piątej klasy, kiedy to musiał wylać swój żal i ból po stracie Syriusza, a nikt nie potrafił go wtedy zrozumieć. Postanowił kupić zeszyt i prowadzić dziennik w tych celach. Podpytał Hermionę o zaklęcia zamykające i maskujące, więc już nie musiał się obawiać, że ktoś niepowołany zobaczy jego zapiski. A gdyby tak się stało… cóż, miałby problem, ponieważ od pewnego czasu jego wpisy stały się mocno erotyczne. I głównie pojawiała się w nich pewna pani profesor. Harry usiadł na łóżku, wziął pióro i kałamarz i pogrążył się w świecie marzeń i iluzji. 35. Kochana Ginny! Piszę do Ciebie, żebyś się o mnie nie martwiła. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Teraz znajdujemy się w zachodniej Kanadzie, gdzie profesor Snape z Dacjanem właśnie likwidują kolejny portal. Jak już ci pisałam wcześniej – wszystkie wiecznie otwarte przejścia są zniszczone, teraz pozostaje pozamykać resztę. Jest już połowa września, ale sądzę, że przed 1 października powinniśmy być w Hogwarcie. Profesor Snape utrzymuje szybkie tempo (mam na myśli likwidację portali) i chyba chce jak najszybciej wrócić do Anglii. Ja także. Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy. Pozdrów chłopców. Całusy Hermiona Ginny złożyła pergamin i machinalnie pogłaskała czarną sowę po grzbiecie. Od ostatniego listu Hermiony minął ponad tydzień, a wcześniej pisała przynajmniej raz na tydzień. Młodsza Gryfonka bardzo się martwiła o przyjaciółkę, więc odetchnęła z ulgą, gdy do okna zapukała Kirke. Ruda usiadła przy oknie i zamyślonym wzrokiem wpatrzyła w szumiące na dworze drzewa. Hermiony, wampirów i Snape’a nie było od prawie miesiąca. Ginny dobrze pamiętała te zachwycone spojrzenia Gryfonów i gwizdy, gdy na Uczcie Powitalnej Dumbledore ogłosił, że podczas nieobecności Mistrza Eliksirów zajęcia z tego przedmiotu zostają odwołane. Z kolei przy stole Slytherinu zapadła grobowa cisza. Żaden z mieszkańców Domu Węża nie odzywał się do końca uczty, a tuż po pożegnaniu dyrektora wstali jak jeden mąż i wyszli z Wielkiej Sali, nie oglądając się za siebie. Oczywiście całe to przedstawienie zostało przyjęte salwą śmiechu ze strony stołu Gryffindoru i nie przeszło bez echa. Gryfoni naśmiewali się z każdego napotkanego Ślizgona, zapominając, że Snape’a nie ma tylko tymczasowo. Niektórzy opamiętali się i zaprzestali drwin z uczniów Slytherinu oraz próbowali przemówić pozostałym do rozumu, jednak Gryfoni byli zbyt zaślepieni i mieli zbyt dobra zabawę, by przestać. Ron i Harry szaleli razem z innymi uczniami. Praktycznie co weekend urządzali balangi w Pokoju Wspólnym, podpuszczali skrzaty do przynoszenia Ognistej Whisky i zalewali się w trupa. Ginny żałowała, że nie było z nimi Hermiony, która zawsze przywoływała towarzystwo do porządku i pilnowała tych bardziej pijanych. Ruda uczestniczyła w takiej imprezie tylko na samym początku, jeden, jedyny raz. Potem, przejrzawszy na oczy, zaszywała się w bibliotece albo barykadowała w dormitorium i spędzała samotnie resztę wieczoru. Z Draconem udało jej się spotkać potajemnie parę razy. Słyszała od niego, że w Slytherinie źle się dzieje. Mieszkańcy Domu Węża nie czują nad sobą bata Opiekuna i rozzuchwalają się coraz bardziej w swoim kręgu. Dochodziło nawet do przemocy i czegoś co podpadało pod kategorię niewolnictwa. Draco zmęczonym głosem opowiadał, jak jeden z siódmorocznych rzucił na jakiegoś pierwszaka paskudną klątwę. Powodowała ona, że zaklęty musiał wykonywać wszystkie polecenia swojego „pana”. Gdyby nie szybka interwencja Zabiniego, Dracona i kilku innych uczniów, dla pierwszorocznego mogło się to bardzo źle skończyć. Takie zaklęcie powodowało bowiem, że ofiara nie może wykonać żadnej czynności bez rozkazu. Jedynie odruchy bezwarunkowe, takie jak oddychanie, czy krążenie krwi nie są poddane klątwie. Ginny wzdrygnęła się, wspominając nienawiść widoczną w szarych oczach przyjaciela, gdy o tym mówił. Gryfonka przeniosła teraz swoją uwagę na wampiry. Gdy tylko zaczął się rok szkolny, codziennie przy głównej bramie dało się dostrzec dwie zakapturzone postacie. Nieważne, czy padał deszcz, czy słońce przygrzewało – one zawsze stały. Na jednym z zebrań Zakonu, Dumbledore wyjaśnił, że David zaproponował postawienie straży przy głównej bramie i kilku innych, mniej znanych wyjściach. Pomysł został przyjęty z radością i od tamtego wieczoru codziennie kilku wampirów patrolowało teren. Dwóch stało przy bramie, jeden przy Bijącej Wierzbie, a reszta poruszała się po błoniach pieszo albo innymi środkami transportu. Podobnie było w zamku. W wielu miejscach można było spotkać nieruchomą postać, spowitą w czarny błyszczący płaszcz. Spod kaptura zazwyczaj błyskały czujne oczy, dostrzegające najmniejszy ruch. Nikt dotychczas nie odważył się podejść i porozmawiać z wampirami. Wszyscy znali bowiem ich upodobania żywieniowe i pomimo zapewnień Dumbledore’a i Davida – po prostu się bali. Widok pobłyskujących w oddali płaszczy przy głównej bramie przypomniał Ginny zachowanie Evy McDavis. Profesor obrony spóźniła się na ucztę i chciała przemknąć bocznym wejściem. Gdy ujrzała Davida siedzącego pomiędzy McGonagall i Flitwickiem, ledwo zauważalnie się wzdrygnęła, a w jej oczach na ułamek sekundy rozbłysła nienawiść. Po chwili jednak opanowała się i usiadła na swoim miejscu. Poza ta jedną sytuacją Ginny nigdy nie widziała, by kobieta straciła cierpliwość, czy krzyknęła na kogoś. Na lekcjach była miła, a zarazem stanowcza, zaś prywatnie, na zebraniach Zakonu – siedziała cicho, przysłuchując się wszystkiemu z uwagą. Nigdy nie rzuciła na nikogo zaklęcia bez potrzeby. Zdarzały się przypadki, kiedy interwencja magiczna była potrzebna (najczęściej były to bójki między uczniami), jednak Eva używała magii jakby niechętnie. Gryfonka podzieliła się spostrzeżeniami z Draconem, ale nic nie udało im się ustalić. Ginny wstała i przeciągnęła się. Właśnie kończyła lekcja eliksirów, której oczywiście nie było z wiadomych powodów. Za piętnaście minut miał być obiad. Ruda schowała list do torby, założyła szatę wierzchnią i wyszła z dormitorium, zapominając o swoich przemyśleniach. *** - Dacjan, wiesz mniej więcej ile jest portali na świecie? – zapytała Hermiona, przypatrując się jak razem z Mistrzem Eliksirów siłują się z portalem. Niektóre miały dziwne właściwości i wydawało się, że żyją własnym życiem. Nie chciały się zamykać, a jeden z nich nawet się przemieścił o kilka metrów! Dziewczyna pokręciła głową, z uśmiechem wspominając głupią minę Snape’a, gdy próbował zamknąć twór. - Przynajmniej po jednym na każde państwo świata, czyli tak ponad 300. Oczywiście wliczając w to państwa suwerenne oraz inne terytoria zależne. A teraz bądź tak miła i przez chwilę nic nie mów. Muszę się skupić – odrzekł wampir, zamykając oczy. Gdyby to było możliwe, na czoło Dacjana wystąpiły by kropelki potu, a on poczerwieniałby na twarzy. Jednak ze względu na jego właściwości tak się nie stało. Twarz wampira lekko się spięła, ale poza tym, nie było żadnych oznak wysiłku. Oczywiście w przypadku Mistrza Eliksirów było odwrotnie – zrobił się blady i zacisnął mocno zęby. Po chwili z ogłuszającym hukiem portal zniknął, pozostawiając po sobie swąd spalonego materiału. Snape zachwiał się i gdyby nie silne ramię Dacjana – upadłby. - Dzięki – wyszeptał i zamknął oczy z wyczerpania. Eliksiry energetyzujące pomagały na parę godzin, ale gdy minął czas działania mikstury czuł się jeszcze bardziej zmęczony, niż wcześniej. Nie spał od kilku dni i sam nie miał pojęcia jak udawało mu się funkcjonować. - Powinien pan się trochę przespać – powiedziała Hermiona, podchodząc bliżej i pomagając Snape’owi dojść do stojącego niedaleko namiotu. – Na eliksirach energetyzujących długo pan nie pożyje. Sądzę, że możemy pozostać w Kanadzie jeszcze z dzień, czy dwa – nic się nie stanie. - Wiem lepiej, co się stanie, a co nie – odwarknął, ale nie sprzeciwiał się. Gryfonka pomogła mu się wygodnie ułożyć na śpiworze i przykryła go kocem. - Nie wątpię – odparła z uśmiechem i kierowana instynktem pocałowała go w policzek. Gdy uświadomiła sobie, co zrobiła zakryła usta dłonią w wyrazie przerażenia i cofnęła się. - Co to miało być, panno Granger? – zapytał Snape niebezpiecznie niskim głosem, podnosząc się na łokciu. - N-nie wiem, panie profesorze… Tak j-jakoś… Wyrwało mi się… - Próbowała się wytłumaczyć. - Wyrwało ci się, ach tak? Więc przyjmij do wiadomości, że nie spoufalam się z uczniami, a szczególnie z tobą. A teraz żegnam. – Położył się i zamknął oczy, sugerując koniec rozmowy. - Wtedy, w Polsce, też pan tak myślał? – zapytała zbolałym głosem i popatrzyła na niego z wyrzutem. Nie doczekawszy odpowiedzi – wyszła. Ale gdyby została jeszcze parę sekund usłyszałaby ciche: - Nie. *** - Albus Dumbledore to pani były mąż? – zapytała z niedowierzaniem Lisa. – Ale… nigdy nie wspominał, że miał żonę. - Żeby tylko żonę… - mruknęła Helen. – Przed siedemdziesięcioma laty zostawił mnie z czwórką dzieci, żeby pracować w Hogwarcie. Mówił coś o tym, że nauczycielom z Hogwartu nie wolno mieć rodzin, więc musi nas zostawić. Oczywiście, zarzekał, że będzie przysyłał pieniądze na życie. I przysyłał. Ale to nie przedmiot naszej rozmowy i proszę, żebyś zachowała te wiadomości dla siebie. Chodzi mi o młodego Masona. Uważaj na niego, to podły typ. Zresztą chyba sama już tego doświadczyłaś. - Owszem, ale nie zamierzam utrzymywać z nim kontaktów – odparła młoda kobieta, wciąż oszołomiona od nadmiaru informacji. – Wyczyściłam mu pamięć, usunęłam wszystkie wspomnienie związane ze mną. - Dobrze zrobiłaś, chociaż potężny czarodziej może się przebić przez twoje zaklęcie – powiedziała starsza czarownica, pocierając w zamyśleniu podbródek. – najlepiej, gdybyś skontaktowała się w tej sprawie z Severusem. On zapewni ci odpowiednią ochronę. - Skąd pani go zna? – Zagadkom nie ma końca, pomyślała. - To nieistotne i proszę, nie mów do mnie „pani”. Jestem Helen – odrzekła z uśmiechem. – Ważne jest, żebyś jak najszybciej do niego napisała albo wysłała patronusa. Takie sprawy nie mogą czekać. - Oczywiście, zaraz do niego napiszę. Wolę wysłać list – nie jestem zbyt dobra w mówiących patronusach – powiedziała oszołomiona Lisa. Podniosła się i przyniosła pergamin oraz pióro i atrament. – Co mam napisać? - Och, co zechcesz. Jemu chyba możesz wszystko powiedzieć, prawda? – Starsza pani uśmiechnęła się ciepło i upił trochę herbaty. Prawie wszystko, pomyślała Lisa i zaczęła pisać. Postanowiła zawrzeć jak najwięcej informacji w lakonicznych, krótkich zdaniach. Severusie, był u mnie Patrick Mason. Ten z kasyna na Nokturnie. Wie o tobie. Powiedział, że Mike widział cię w księgarni i wypytał o ciebie członków Zewnętrznego Kręgu. Wyczyściłam mu pamięć – usunęłam wspomnienia związane ze mną i z tobą. Jednak boję się, że potężny czarodziej może złamać moje Obliviate. Napisz, co mam robić. A najlepiej przyjedź, jeśli możesz. Lisa Włożyła pergamin do koperty, zakleiła i podeszła do klatki z sową, stojącej na stole. - Zanieś to Severusowi jak najszybciej, dobrze? – powiedziała cicho, wyjmując sowę i przywiązując jej list. Sowa zahukała potakująco i wyleciała przez otwarte okno. - Już. – Odwróciła się do Helen. – Teraz pozostaje tylko czekać na odpowiedź. Rozdział 36 Snape siedział oparty o drzewo i rozmyślał. Nieprawdą było, że Severus traktował wszystkie dzieci (w tym przypadku uczniów) jak zło konieczne, a wyjątek robił tylko dla Ślizgonów. Nawet w jego domu zdarzali się tacy uczniowie, których nie dało się skorygować i którym już nic nie pomoże. Zbyt duży wpływ rodziców (śmierciożerców). Z Ravenclawu na jego uwagę zasługiwał niejaki Terry Bott, a z Hufflepuffu – Justyn Finch-Fletchey. Obaj byli posłuszni i zawsze doskonale warzyli swoje eliksiry. Jednak Mistrz Eliksirów musiał utrzymywać swój image, więc nigdy nie postawił im wyższego stopnia jak Powyżej Oczekiwań (nie wliczając egzaminów, gdzie musiał oceniać zgodnie z kryteriami). Podobnie Granger. Severus potarł palcami nasadę nosa i przymknął oczy. Panna Hermiona Granger. Niezwykle inteligentna i silna magicznie dziewczyna. Właściwie już… młoda kobieta. Byłaby doskonałą partią w czarodziejskim świecie, jak i śmierciożerczynią, gdyby nie jej mugolskie pochodzenie. Istotnie, fakt, że urodziła się w rodzinie mugoli psuł jej wizerunek najmądrzejszej uczennicy od czasów Roweny Ravenclaw. Snape wrócił myślami do swoich podopiecznych. Słyszał od Minerwy, że gdy go nie ma, to Ślizgoni stają się coraz bardziej nieznośni. Rzeczywiście, tylko on potrafił utrzymać ich w ryzach. Powinni jak najszybciej zakończyć ta misję i wrócić do Hogwartu. Mistrz Eliksirów wstał i przeciągnął się. Do końca zostało im siedemnaście portali, czyli około dwóch dni. Wyliczając średnią z tych trzech tygodni, likwidowali około dziesięciu portali na dzień. Czasem rozdzielali się i wtedy mogli zrobić dwa razy więcej w tym samym czasie. - Severusie, mógłbyś podejść na chwilę? – zawołała Alice zza grupy krzewów. - O co znowu chodzi? – zapytał leniwie, pojawiając się obok niej. - Spójrz. Czy to nie jest przypadkiem róża ekwadorska? – spytała z zadowoloną miną. Palcem wskazywała na różany krzew z pięcioma ogromnymi kwiatami. - Merlinie… - Snape aż przyklęknął z zachwytu, nie zwracając uwagi na błoto pod nogami. – Jakim cudem? – wyszeptał. - Z tego co się orientuję, gleba jest tu wyjątkowo dobra właśnie pod takie rośliny – odrzekła Alice, wąchając garść ziemi. – Jesteśmy w okolicy równika, więc widocznie roślinie nie sprawił problemu wzrost właśnie tu. - Co się dzie…? – zaczęła Hermiona podchodząc do nich. Jednak, gdy zobaczyła, w co z tak nabożnym skupieniem wpatrywał się Snape – znieruchomiała. - Czy to jest to, o czym myślę? – zapytała cicho. - Owszem – potwierdziła Alice, bo Severus nie był zdolny do artykulacji. - Ale ona nie ma prawa tu rosnąć! To… to niezgodne z jej zapotrzebowaniami! – sprzeciwiła się Hermiona. - Najwyraźniej jest to szczególne miejsce, które przypadło do gustu roślinie – powiedział Snape, delikatnie dotykając płatków róży. Wydawała się taka krucha… - Jednak nadal uważam, że jest tu zbyt ciemno. To las! – kontynuowała Hermiona, kucając obok nauczyciela. Próbując kucać, bo potknęła się o wystający korzeń i runęła wprost na roślinę. Gdyby nie refleks Snape’a… cóż, wampiry pewnie zbierałyby jej szczątki po całym lesie. - Granger. – Głos Snape’a zdecydowanie przekroczył magiczną granicę zera bezwzględnego. – CO TY NA PIEPRZONEGO MERLINA WYPRAWIASZ?! CHCESZ WSZYSTKO POPSUĆ?! TY AROGNACKA, GŁUPIA, NIEDOKSZTAŁCONA…! - Severusie, dość. Nie masz prawa krzyczeć na Hermionę, tylko dlatego, że się potknęła – interweniowała Alice. – Przecież nic się nie stało. - ALE MOGŁO! CZY TY MASZ POJĘCIE, CO TO ZA ROŚLINA?! – wydarł się Mistrz Eliksirów. – TO JEDEN Z NAJRZADSZYCH SKŁADNIKÓW ŚWIATA, EKWADORCZYCY PILNUJĄ NASION LEPIEJ NIŻ GOBLINY PIEPRZONEGO ZŁOTA, TA GŁUPIA GRANGER PRAWIE ZMIAŻDŻYŁA JEDYNY OKAZ ZNAJDUJĄCY SIĘ POZA EKWADOREM, A TY MÓWISZ, ŻE NIC SIĘ NIE STAŁO?! Hermiona przezornie cofnęła się za wampirzycę. Snape wyglądał jak opętany: żyła na skroni pulsowała mu niepokojąco, a w kącikach ust pojawił się piana. Pewnie wszyscy w promieniu trzystu kilometrów zatykali teraz uszy z bólu. - Pokrzycz jeszcze trochę, nie wszyscy słyszeli – powiedział nagle jakiś głos i ku jej przerażeniu okazało się, że wydobył się z jej krtani. Cholera, niedobrze, pomyślała. Snape powoli odwrócił się w jej kierunku. Wyglądał na opanowanego, ale zdradzały go oczy, które, gdyby mogły, spopieliłyby wszystko. - Co powiedziałaś? – zapytał cicho. - Eee, j-ja? N-nic – jąkała się, cofając. - Czyżby? Ja usłyszałem jednak coś innego. - T-tak? T-to dziwne, b-bo j-ja n-nie słyszałam-m. – Próbowała się ratować. W ułamku sekundy znalazł się przy niej, zaciskając dłoń na jej gardle i przyszpilając do drzewa. Alice drgnęła, chcąc pomóc dziewczynie, ale wycelował w nią różdżkę, więc pozostała na miejscu. - A teraz posłuchaj mnie, Granger – wyszeptał jej do ucha. – Nie życzę sobie takiego traktowania. Jesteś moją uczennicą i masz wykonywać moje polecenia, a za każde nieposłuszeństwo będziesz karana. Nie masz prawa, powtarzam PRAWA, się tak do mnie zwracać. Jeśli spróbujesz jeszcze raz… - zawiesił głos, więc oszalała ze strachu wyobraźnia Hermiony dopowiedziała resztę. – Zrozumiałaś? – zapytał, puszczając ją. - Tak – odetchnęła z ulgą. - Mam nadzieję. – Odwrócił się i rzucił skomplikowane zaklęcie ochronne dookoła rośliny. W międzyczasie Alice ulotniła się, by poinformować o wszystkim Dacjana, a Hermiona oparła się o drzewo. Gdy odwrócił się, żeby warknąć na Granger, za to, że jeszcze tu stoi, usłyszał ciche pyknięcie. Potem jeszcze jedno. I jeszcze. W krótkim czasie na niewielkiej polance zaroiło się od czarno poubieranych, potężnych mężczyzn. Gryfonka pisnęła i w mgnieniu oka znalazła się przy nauczycielu, który odruchowo zasłonił ją sobą, wyciągając różdżkę przed siebie. - Znaleźliście się na terytorium naszego pana, bez jego pozwolenia, więc poniesiecie teraz karę – powiedział jeden z nich, podchodząc bliżej. - Pierwsze słyszę – prychnął Snape, odzyskując rezon. – Niby do kogo należy ta wyspa*? Z tego, co wiem, jest niczyja. - Należy do naszego pana – powtórzył beznamiętnie mężczyzna. Severusowi automatycznie skojarzył się z Crabbe’em i Goyle’em, powtarzającym wszystko za Draconem, niczym papugi. - Kim on jest? – zapytał ostro Mistrz Eliksirów. - Nie musicie wiedzieć. Teraz pójdziecie z nami. Po tych słowach zrobił do przodu jeszcze jeden krok. W tym samym momencie z dłoni Snape’a zniknęła różdżka, a jego ręce skrępowano na plecach. Podobny los spotkał Hermionę. Severus przez chwilę rozważał użycie magii bezróżdżkowej, ale zrezygnował z pomysłu, zostawiając to na później. Mężczyźni poprowadzili ich przez gęsty las, do dużej willi znajdującej się blisko brzegu oceanu. Ściany domu porastał gęsty bluszcz, a przed tarasem słodko pachniały róże ekwadorskie. Oczy Snape’a rozszerzyły się na widok rzadkich składników, a jego umysł mimowolnie zaczął przeliczać ile galeonów znajduje się na tym terenie. - Co tam macie, chłopcy? – zawołał dziwnie znajomy głos, dobiegający z tarasu. - Horacy? – zapytał zdziwiony Severus. - Profesor Slughorn? – zawołała w tym samym czasie Hermiona. - Severus? Panna Granger? Co wy tu robicie? – były nauczyciel eliksirów aż przysiadł na brzegu stołka, stojącego przy drzwiach. - Szalik na drutach – mruknął Snape. – Zostaliśmy związani, to oczywiste. Rozkaż swoim „chłopcom” nas rozwiązać, bo nie ręczę za siebie. - Puśćcie ich – powiedział łagodnie Slughorn. – I przynieście nam coś do picia. Mężczyźni skłonili się z szacunkiem, rozwiązali więźniów i cicho odeszli. - Severusie, wytłumacz mi łaskawie co robicie na mojej wyspie – poprosił gospodarz, gdy już umościli się wygodnie. - To nieistotne dla tej rozmowy – odrzekł szorstko zapytany. – W naszym interesie leży tylko to, żeby wydostać się stąd. - Czy wasza podróż ma jakieś powiązania z pracą dla Zakonu, Hermiono? Z… portalami? – zapytał Horacy, nie zwracając zbytniej uwagi na Snape’a. Dziewczyna szybko spojrzała na Severusa, wyraźnie oczekując podpowiedzi. - Nie twój biznes, Horacy – powiedział szybko Snape. - Wręcz przeciwnie, mój drogi. – Starszy człowiek uśmiechnął się z afektacją. – Dwa dni temu dostałem list od Albusa z prośbą, żebym przenocował was kilka dni. Tylko miała być was czwórka, a tymczasem widzę dwie osoby. Gdzie Alice i Dacjan? Pewnie na zwiadach – odpowiedział sam sobie. - Powiedz mi, Horacy, co ty, do jasnej cholery, tutaj robisz? Skąd wiesz o portalach? – zdenerwował się Snape. - Co ja tu robię? Mieszkam, jak widać. – Na jego twarzy pojawił się źle zamaskowany uśmieszek kpiny. – Kupiłem tą wyspę za ciężko zarobione galeony i teraz wypoczywam. A skąd wiem o portalach? Widzisz, Severusie, mam znajomości… Także wśród wampirów – dodał po chwili. - Lipiec ’87 w Transylwanii, prawda? – westchnął ciężko młodszy mężczyzna. - Rok później, 1988, mój drogi. Wtedy już wyjechałeś, więc nie mieliśmy okazji się spotkać. - Przepraszam, ale czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, o co chodzi? – wtrąciła Hermiona, zaskoczona nagłym obrotem sprawy. - Nic nie trzeba wyjaśniać, Hermiono. Po prostu zostaniecie u mnie na trochę, a my z Severusem omówimy pewne sprawy, prawda? – zwrócił się do Mistrza Eliksirów. - Niechętnie się zgadzam. Wolałbym wrócić już do Hogwartu – odrzekł Snape. - A więc załatwione! – wykrzyknął radośnie Slughorn. – Co powiecie na obiadek? Po prawdzie ja już jadłem, ale muszę was należycie ugościć. Hermiona i Snape spojrzeli po sobie. Pod pewnymi względami Slughorn nie zmienił się ani trochę. To będzie ciężki pobyt… _______________ * Nasi bohaterzy znajdują się na jednej z wysepek należących do archipelagu wysp Feniks, na Pacyfiku. Jakąś tam wysepkę pewnie przecina równik… Rozdział 37 - ...być może uda się... koci pył... zamieszać... sześć razy więcej... Hermiona niewiele rozumiała z tego, co mówili Snape i Slughorn. Pomimo, że sądziła, iż umie wiele w dziedzinie eliksirów, to teraz ta rozmowa uświadomiła jej jak niewiele w istocie wie. Byli w „odwiedzinach” u Horacego już trzeci dzień i w tym momencie obaj mężczyźni spierali się w kwestii użycia kociego pyłu i ropy czyrakobulwy w Wywarze Tojadowym. Slughorn był przekonany, że jeśli zmiesza się oba składniki w odpowiednich proporcjach podczas drugiej fazy warzenia, to być może przedłuży to działanie eliksiru i uczyni przemianę mniej bolesną. Z kolei Snape nie dawał się zwieść i wysuwał co raz to nowe argumenty na swoją obronę. W tym momencie siedzieli na tarasie i debatowali nad innymi składnikami. - Nie da się połączyć ropy czyrakobulwy z kwiatem lawendy, bo wywoła to wielki wybuch, nie pamiętasz? - zaszydził otwarcie młodszy mężczyzna. - Oczywiście, że pamiętam, Severusie - odrzekł słodko Slughorn. - Ale jeśli trzy minuty wcześniej dodamy pazur hipogryfa, to zneutralizujemy reakcję lawendy i ropy. - Co wywoła kolejny wybuch, bo pazura hipogryfa nie wolno łączyć z tojadem. - Nie, jeżeli do bazy eliksiru nie doda się bławatka. - Który wysadzi laboratorium w powietrze, reagując dość gwałtownie ze śledzioną szczura. Wszystkie twoje pomysły sprowadzają się do wybuchów. - Odpowiednie ruchy chochlą i kilka zaklęć sprawią, że śledziona pozostanie obojętna na bławatki. - Ale owoce granatu raczej nie. - Można je zastąpić startymi pestkami brzoskwini - mają takie same właściwości. - Takie same, poza tym, że brzoskwinie nie reagują z bławatkami. Jeśli dodasz w pewnym momencie cokolwiek z brzoskwini, to tylko zmarnujesz tojad, bo wywar pozostanie obojętny na wszystko poza Evanesco. - Jednak odpowiednie zaklęcia mogłyby pomóc. Mam nawet kilka takich w książkach. - Oczywiście pomijając fakt, że większa ilość zaklęć tylko zaszkodzi eliksirowi. - Neutralizacja poprzez koci pył? - Nie. Raczej koniec tej durnej dyskusji. Snape chyba ma dosyć, pomyślała Hermiona obserwując nauczyciela. Mężczyzna wstał z fotela, niezauważalnie się przeciągnął i wyszedł na ciepły piasek. Willa byłego nauczyciela eliksirów była dość duża i miała przepiękny widok na ocean. Trzy pokoje z dwoma łazienkami na pierwszym piętrze, jakie dał im do użytku Slughorn świadczyły o jego bogactwie, ale także o tym jak bardzo był samotny. Nikt go nie odwiedzał, z nikim nowym nie rozmawiał od dawna, wciąż tylko te same twarze jego „chłopców”. Bardzo się ucieszył, gdy Snape z niechęcią postanowił zostać na trochę. Gdyby nie interwencja Mistrza Eliksirów, Horacy pewnie wydałby ogromną ucztę z okazji ich przyjazdu. Hermiona spędziła całe popołudnie na oglądaniu wszystkich zakamarków tych pomieszczeń, do których wolno było jej zajrzeć. Zaliczały się do nich: jej sypialnia i łazienka, wspólny salon ze Snape'em, kuchnia, główny salon (innymi słowy pomieszczenie gdzie spędzali większość czasu ze Slughornem) i biblioteka. Oczywiście miała także pozwolenia na przechadzanie się po całym ogrodzie gospodarza, ale Snape nie patrzył na to życzliwym okiem. Chyba wolał, żeby Hermiona cały czas znajdowała się w zasięgu jego wzroku. W przeciągu tych trzech dni nadal nie zdołali wyciągnąć od Horacego skąd ma tyle róży ekwadorskich w ogrodzie. Gdy pierwszy raz go o to zapytali, tylko się uśmiechnął tajemniczo i powiedział, że czas na lunch. Ale Snape nie dawał za wygraną. Gryfonka obserwowała jak próbował "podchodzić" Slughorna i z pewnym rozbawieniem przyglądała się jego porażkom. A było ich wiele. - O czym myślisz, Hermiono? - zapytał Horacy wychylając się i dotykając łagodnie jej ramienia. - O niczym ważnym - odparła szybko. - Miałabyś ochotę popływać? - padło pytanie. Hermiona nie posiadała się z radości. Odkąd zobaczyła ocean, zapragnęła zanurzyć się w tej ciepłej wodzie, ale nikt jej tego nie zaproponował. Sama zaś nie miała odwagi spytać. Okazjonalnie chodziła tylko na brzeg ze Snape'em i Slughornem, ale nigdy nie weszła do wody. - Oczywiście! - zawołała, zrywając się na równe nogi. - W takim razie leć się przebrać, poczekamy z Severusem na ścieżce. Warto wspomnieć, że nad brzeg oceanu prowadziła bardzo krótka, ale kręta ścieżka wydeptana w trawie. Po obu jej stronach słodko pachniały róże, odurzając swoją wonią. Dziewczyna mogłaby tam siedzieć godzinami i wdychać cudowny zapach jednak zawsze pojawiały się ograniczenia w postaci Severusa Snape'a. Po dwóch minutach Hermiona zbiegła na dół, cała rozpromieniona z ręcznikiem przewieszonym przez ramię. - Już - wydyszała, zatrzymując się przed dwoma mężczyznami. - Widzę - powiedział Snape z przekąsem i zmierzył ją spojrzeniem od czubka głowy aż po palce u stóp. Gryfonka skuliła się wewnętrznie pod tym oceniającym wzrokiem. Nie rozmawiali za wiele od sytuacji na polance i kłótni o różę. Snape wydawał się jej unikać, a i ona nie dążyła do konfrontacji. W pewnym sensie było jej dobrze. Czuła się w jakiś sposób szczęśliwa, pomimo, że trochę tęskniła za przyjaciółmi i mamą. - Idziesz, Granger, czy wysłać specjalne zaproszenie? - głos Snape'a przedarł się przez jej myśli. - Idę, nie musi pan marnować sów - odpyskowała i ruszyła za Slughornem. Mijając Mistrza Eliksirów zauważyła, że nie opalił się ani trochę, pomimo, że całe dnie spędzał na słońcu. Widocznie jego skóra była odporna na promienie słoneczne. Ona sama była lekko poparzona po tym, jak poprzedniego dnia przesadziła z opalaniem. Gdyby nie balsam na oparzenia, to teraz pewnie nie mogłaby się ruszyć. Ujrzawszy brzeg oceanu i usłyszawszy tak blisko szum fal nie mogła się powstrzymać i z piskiem rzuciła do wody. Slughorn tylko parsknął pod nosem, za to na twarzy Snape'a pojawił się cień uśmiechu, szybko starty przez kamienną maskę. Hermiona zanurkowała kilka metrów od brzegu i wynurzyła się, parskając. Woda była cudownie ciepła, a na jej mokrych ramionach igrały promienie popołudniowego słońca. Dookoła nie było żadnych wystających skał, z których mogłaby poskakać, więc kąciki jej ust wygięły się lekko ku dołowi. Ale zaraz wpadła na szatański pomysł i jej twarz momentalnie się rozjaśniła. - Profesorze Slughorn, może pan też wejdzie do wody? – zawołała, doskonale pamiętając, że starszy mężczyzna nie lubi i nie umie pływać. - Nie, dziękuję, Hermiono. Ale jestem przekonany, że Severus z chęcią dotrzyma ci towarzystwa – odparł, śmiejąc się pod nosem. - Profesorze Snape? – zapytała dziewczyna. - Nie mam ochoty pływać – odrzekł sucho zapytany i wrócił do przyglądania się roślinom na brzegu. - Nie ma tu żadnych roślin, których byś już nie widział, albo nie miał w swoich zbiorach – powiedział Slughorn do Snape’a. – Idź, popływaj. Dobrze ci to zrobi. Możecie zajrzeć do podwodnej jaskini. - Tchórzy pan? – zaszydziła Hermiona, wiedząc, że to go zachęci do wejścia. - Nie tchórzę – warknął i ściągnął koszulę przez głowę. Rzucił ją na piasek, zdjął buty i powoli wszedł do wody w samych spodniach. - Miło, że pan dołączył, profesorze – powiedziała Hermiona, gdy do niej dopłynął. - Gdzie ta jaskinia, Horacy? – zapytał Snape, ignorując Hermionę. - Na północny zachód, jakieś pół kilometra. Ale musicie zanurkować na przynajmniej 200 metrów. Tylko nie ma tam powietrza, więc użyjcie zaklęcia albo skrzeloziela. - Wiem, co to jest podwodna jaskinia. I płynę sam – zastrzegł od razu nauczyciel. - Nie. Płyniecie razem, bo ja muszę załatwić parę rzeczy, a Hermiona pewnie też chce zobaczyć florę groty. Miłej zabawy. – Mrugnął do niech i odszedł. - Zjesz to i zanurzysz się pod wodę – nakazał Snape i dał jej kłębek czegoś zielonego i oślizgłego. – Nie będziemy tam płynąć, użyję zaklęcia. Pod wodą obejmiesz mnie rękami i nogami i dopóki ci nie pozwolę, nie wolno ci mnie puszczać, zrozumiałaś? - Tak. To skrzeloziele, prawda? – zapytała z ciekawością, biorąc roślinę. – Harry użył tego podczas Turnieju. - Owszem, Potter ukradł mi trochę na waszym czwartym roku. A teraz nie gadaj i jedz! Sam wyjął trochę i połknął. Hermiona zrobiła to samo, a po kilku sekundach już oddychała pod wodą. Objęła Snape’a rękoma za szyję, a nogami opasała jego biodra i czując się trochę głupio, przycisnęła głowę do jego obojczyka. Chwilę potem poczuła dłoń Snape’a na swojej talii, usłyszała ciche zaklęcie i już mknęli wśród głębokiego błękitu. Zamknęła oczy i zacieśniła uścisk, bo przejażdżka była zdecydowanie nie przyjemna. - Granger, czy ty chcesz mnie udusić? – dotarł do niej po kilku minutach głos Snape’a. Z ust poleciał mu strumień bąbelków powietrza. Zachichotała, ale rozluźniła uścisk. Snape w tym czasie rzucił na siebie i na nią zaklęcie ciężkości, żeby nie unosili się ku górze i usuwające różnicę ciśnień. - Z czego się śmiejesz? – zapytał zdezorientowany. Kolejny strumień bąbelków wydobył się z jego ust. - Brzmi… pan… bąbelkowato – zaśmiała się jeszcze głośniej. - Nie ma takiego słowa – zauważył trzeźwo, próbując się wyplątać z jej kończyn. – Na Merlina, puść mnie, Granger! - A jak powiem nie? – tym razem z jej ust dobył się zabawny strumień pęcherzyków powietrza. - To poznasz jak to jest, być unieruchomionym pod woda i ciągniętym na sznurze. - To propozycja? - Granger, nie zapędzasz się przypadkiem? - Nie, to pan wysuwa dwuznaczne propozycje. - Nie, ja tylko mówię o konsekwencjach twoich poczynań. Milczeli chwilę. - Nie mogę pana puścić. - A to dlaczego? - Bo najpierw pan musiałby puścić mnie. - To, że trzymam cię w pasie, nie przeszkadza ci w zdjęciu nóg z moich bioder. - Jak mnie tak pan przyciska do siebie, to nie mogę wykonać żadnego ruchu. - Możesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz. Puść mnie. - Najpierw pan. Muszę mieć swobodę. - Jesteś aż tak bardzo niezdarna? - Nie po prostu potrzebuję więcej miejsca, żeby wyplątać się z takiego długiego ciała jak pańskie. - Sugerujesz, że jestem za wysoki? - Przy pańskiej chudości to zdecydowanie problem. Wysoki jak brzoza... - Nie kończ, jeśli ci życie miłe. - Phi, dobra. Puści mnie… hej, co pan robi? - Wiążę ci ręce, bo mam dosyć twojej gadaniny. - Ale ja nie mówię rękoma! - Wiem, ale jak będę cię ciągnął na linie, to będziesz zbyt zajęta omijaniem skał, by gadać. - Nie zrobi pan tego. - Założysz się? - Nie. Ale nie zrobi pan tego. - Jeśli tego nie chcesz, to mnie puść. - Jak pan sobie życzy. - No, nie można było tak od razu? – zapytał Snape, kierując się ku wejściu do jaskini. Gdyby nie Granger i jej durne pomysły, już od kilku minut zwiedzaliby grotę. A tak to musiał tkwić przez ten czas przed wejściem. Chociaż to było ciekawe doświadczenie, unosić się na wodzie z Granger w objęciach… Stop! Koniec durnych myśli, idziemy szukać nowych roślin. - Ciekawsza była rozmowa z panem – odrzekła Hermiona, płynąc za nim. Bąbelki już ją przestały śmieszyć. Wpłynęli do groty. Mistrz Eliksirów machnął różdżką i wynurzyła się z niej kula światła, lekko rozjaśniając mrok. Jeżeli przed jaskinią było jeszcze stosunkowo jasno (chociaż zważając na to, że znajdowali się 200 metrów pod wodą, było to dość dziwne), to wewnątrz panowały egipskie ciemności. - Ach! Coś mnie oparzyło! – wrzasnęła po chwili Hermiona i rzuciła się w kierunku Snape’a. - Niezdara, pokaż – powiedział, przybliżając kulę do dziewczyny. - Wolę nie – odrzekła, speszona. - Nie zaczynaj znowu, tylko pokaż mi to oparzenie, Granger – zdenerwował się. - Ale już nie boli, więc nie trzeba. Zajmę się tym, jak wrócimy. - Granger. - Nie, bo ono jest.. jest… - Gdzie? – Teraz już był wkurzony. - Na moim udzie – powiedziała, cała zaczerwieniona. Jak ona potrafi się czerwienić w chłodnej wodzie? - Sądzisz, że nigdy nie widziałem kobiecego uda? Szczególnie jak codziennie rozwalasz się na leżaku w samym stroju kąpielowym? – zapytał ironicznie. - Podpatrywał pan? – uśmiechnęła się figlarnie. - Nie! Ja tylko… Nieważne! – Balansował na granicy wściekłości. Czy dzisiaj wszyscy muszą go denerwować? – Pokaż mi to oparzenie. - No dobra – odrzekła z pewną obawą i rozchyliła nogi, odsłaniając ciemnoczerwoną pręgę na wnętrzu lewego uda. Nie pokazał po sobie żadnej emocji, tylko lekko dotknął oparzenia. - Boli? - Nie, ale jak pan mocniej naciska, to piecze. Ślad wyglądał tak, jakby dziewczyna dotknęła przez przypadek parzydełek meduzy. Ale przecież w tych wodach nie było meduz, więc co to mogło być? Przyłożył różdżkę do rany i wyszeptał standardowe zaklęcie gojące. W ułamku sekundy wiedział, że to był błąd. Hermiona wrzasnęła na tyle głośno, na ile pozwalała jej woda i zwinęła się z bólu. Z jej uda promieniował potworny ból, potęgowany jeszcze przez chłodną wodę. Snape błyskawicznie złapał ją wpół i wypłynął na zewnątrz. Tam zdjął zaklęcie ciężkości, objął mocno dziewczynę i skupił się na plaży, będącej celem teleportacji. Nigdy nie teleportował się z wody na ziemię, więc nie stanął na nogach, tylko upadł na ziemię. Pod nim wiła się Hermiona. Nie zważając na nic pobiegł z nią do willi. Rozdział 38 - Na Merlina, Severusie, co się stało? – Horacy przystanął w pół kroku na widok Mistrza Eliksirów i wijącej się z bólu Hermiony. - Nie mam pojęcia, szybko, do laboratorium – wydał polecenie Snape. Starszy mężczyzna pospieszył do piwnic willi i otworzył ciężkie, dębowe drzwi. Severus wbiegł do środka i położył dziewczynę na stole. - Wyjdź – powiedział i odwrócił się plecami do wejścia. W skupieniu przesuwał różdżką nad nogą Hermiony. Slughorn posłuchał i cicho wyślizgnął się z laboratorium. Wezwał jednego z „chłopców” i przykazał mu strzec drzwi. Miał tam nikogo nie wpuszczać. Zważając na to, że w willi nie było nikogo poza nim, Hermioną, Severusem i „chłopcami”, rozkaz wydawał się absurdalny. Ale Horacy wiedział, że bezpieczeństwo jest najwyższym priorytetem w tej okolicy. Ponieważ wyspa tak naprawdę nie należała do niego… *** Alice z Dacjanem siedzieli przed wejściem do namiotu i obserwowali powolną wędrówkę słońca na niebie. Co teraz zrobimy?, zapytała wampirzyca. Hermiona i Severus nie wracają od pół godziny, chodźmy ich poszukać. Pewnie, jak zwykle, się kłócą albo… robią coś innego, zaśmiał się mentalnie jej towarzysz. Jednak nie opuszcza mnie przeczucie, że stało się coś złego. Co mogło się im tu stać? Przepatrzyliśmy całą wyspę, nikogo tu nie ma. Jedyne co mogło ich zaatakować, to zwisające liany, zbył ją Dacjan. Nie sądzę. Pamiętasz jak na południowym krańcu wyspy wyczuliśmy jakąś magię? Zresztą nie przepatrzyliśmy całej. Został nam południowy-wschód, tam nie dotarliśmy. W takim razie, żeby uspokoić twoje śmieszne obawy chodźmy zbadać tamten teren, co? Dobrze. Ale i tak sądzę, że coś im się stało. Może podczas tych dwóch dni, kiedy przeszukiwaliśmy wyspę…* W jednej chwili popatrzyli po sobie, a ułamek sekundy później już ich nie było. *** - Hej, Harry! Zgadnij czego dowiedziałem się dzisiaj od Dumbledore’a! - Nie mam pojęcia, Ron. Może po prostu mi powiesz? – odparł zmęczony chłopak. Miał wyczerpujący dzień. Nie dość, że fatalnie poszło mu na obronie (był tak zapatrzony w McDavis, że nie zauważył przypadkowego zaklęcia Neville’a, które wysłało go na resztę lekcji do infirmerii), to jeszcze przez burzę został odwołany trening quidditcha. Po prawdzie, jako kapitan drużyny, mógł zwołać zebranie i pokazać drużynie teorię, ale nie miał siły. - Dyrektor powiedział, że Hermiona wraca już w przyszłym tygodniu! Super, nie? - Pomimo dobrych chęci, Harry zdobył się tylko na słaby uśmiech. Ale po chwili coś mu się przypomniało. - Nie zapominaj, że nie tylko ona wraca – ostrzegł. - Jak to? A, no tak. Będzie jeszcze Alice i Dacjan, i… - rudzielcowi zrzedła mina – Snape. Cholera, czy on nie mógł spaść z jakiejś skały? Słyszałem, że teraz są gdzieś na wyspie pośrodku oceanu. Musi być tam, strasznie ciepło. Nie to co u nas – wzdrygnął się. – Ciągle tylko leje i leje. Ani kawałka suchego terenu, gdzie można by odpocząć. Słońca też nigdzie nie ma… Harry pozwolił Ronowi narzekać na paskudną pogodę Szkocji i rozparł się wygodniej w fotelu. Jego myśli popłynęły do pewnej ciemnowłosej nauczycielki obrony. Jakby spojrzeć na to z drugiej strony, to obrona nie poszła mu tak fatalnie. Przecież na początku zajęć najlepiej z klasy wykonał ćwiczenie za co otrzymał oślepiający uśmiech pani profesor i dziesięć punktów dla Gryffindoru. A to, że zagapił się na nią i nie zauważył zaklęcia, to już nie jego wina. Mogła się tak nie uśmiechać, to zdążyłby uniknąć czaru. Miał przecież najlepszy w świecie refleks. Chociaż, gdyby się nie uśmiechnęła, to teraz nie miałby czego wspominać. - …z kolei mama napisała mi w liście, że u nich przedwczoraj rano było słońce, chociaż bardzo krótko. Ale podobno ma się to zmienić. Prorok pisze, że już w przyszłym tygodniu zrobi się cieplej i przestanie padać. A ty jak myślisz, Harry? Harry? Harry! - Hmm? Tak, Ron, paskudna pogoda – odrzekła Złoty Chłopiec, wytrącony brutalnie ze świata wspomnień. - Znów mnie nie słuchasz – pożalił się rudzielec. – Ginny non stop się wymyka i nie wiem dokąd, Dean i Seamus chodzą na podrywy, Neville siedzi tylko z tym swoim kaktusem, a ty cały czas gdzieś odpływasz. Nikt nigdy nie ma czasu, żeby przysiąść i pogadać normalnie. Już chyba ta tleniona fretka byłaby rozmowniejsza niż wy wszyscy. - A propos fretki, Ron… - Harry wskazał ruchem głowy na portret zasłaniający wejście. Weasley odwrócił się akurat, żeby zobaczyć jak Draco Malfoy dumnie przekracza próg Pokoju Wspólnego Gryffindoru. - Malfoy! – krzyknął Seamus, siedzący akurat nie z panienkami, a nad referatem o transmutacji cieczy. Dookoła zrobiło się cicho. – Wynoś się z naszego Pokoju Wspólnego! Kto cię właściwie wpuścił?! - Moja dziewczyna – odrzekł ze spokojem Draco. - Ha, niby kto? – zakrzyknął Ron, wstając. – Ciekawe, kto chciałby taką tlenioną fretkę? Musi być totalnym imbecylem. - Jeszcze raz mnie obrazisz, Ronaldzie Weasley, a rąbnę cię upiorogackiem! Cofnij to! – wrzasnęła Ginny, wchodząc do pomieszczenia. Przez pokój przetoczyło się ciche „uuu”. Wszyscy wiedzieli, że nie należy zadzierać z Weasleyówną. Jej czary były… efektywne. Zapowiadało się ciekawie. - Daj spokój, Ginny i powiedz, która z Gryfonek była na tyle durna, by zechcieć taką gnidę jak Malfoy – roześmiał się Ron. – Bo nie uwierzę, że to ty. - Ronaldzie, powtarzam: cofnij swoje słowa albo gorzko tego pożałujesz. – Głos Ginny niebezpiecznie się obniżył. - Ha, ha, dobre! Sądzisz, że się nabiorę? Ty i Malfoy! Harry, słyszałeś, sły… Nie skończył zdania, bo dookoła jego głowy zaczęły latać małe czarne świństwa przypominające pomieszanie dementorów i nietoperzy. - Aaa, Ginny! Zabierz je! Wierzę ci i nie zamierzałem być niemiły! Błagam, weź je! - Nie! To za to, że mnie obraziłeś! Poproś kogoś, niech cię odczaruje! - Harry… - Rudzielec zwrócił się o pomoc do przyjaciela. Potter popatrzył przepraszająco na Ginny i zdjął urok. Widok miotającego się Rona był zabawny, ale chciał być lojalny. - Uff, dzięki stary. To było straszne. Nie sądziłem, że Ginny umie tak świetnie rzucać zaklęcia. I, że będzie z Malfoyem… - dodał cicho. - Ja też nie, ale chyba pasują do siebie na swój pokręcony sposób – odrzekł szeptem Harry, obserwując, jak Draco i Ginny siadają na oddalonej od reszty kanapie, uprzednio wyganiając stamtąd pierwszorocznych. To był dziwny widok: Draco Malfoy w ślizgońskich szatach siedzący w Pokoju Wspólnym Gryffindoru, wśród czerwieni i trzymający za rękę Ginewrę Weasley. Przez chwilę rozmawiali, a potem Draco wyjął różdżkę i wyczarował komplet szachów. - A ze mną nigdy nie chciała grać! – oburzył się Ron. - Jesteś za dobry – objaśnił cierpliwie Harry, otwierając podręcznik do eliksirów. Miał zaległą pracę wakacyjną do napisania. Nie zrobił tego podczas wakacji, ale dzięki nieobecności Snape’a, dano mu trochę czasu. Ponieważ powrót Mistrza Eliksirów zbliżał się nieuchronnie, wolał zabrać się do tego już teraz. - Hermiona wygrywa ze mną bez problemu! - Ale ze Snape’em już nie. Widziałeś jak ją rozgromił, wtedy, w wakacje? Chyba nawet nie ruszyli się dwadzieścia razy. - Podobno ogrywa nawet Dumbledore’a. A słyszałem, że swego czasu Dumbledore był najlepszy w szkole. Ciekawe skąd się wzięły u Snape’a takie zdolności do szachów? Przecież on tylko w tych swoich eliksirach siedzi. Pewnie dlatego ma zawsze tłuste włosy – za długo siedzi i nie ma kiedy umyć – Ron cieszył się, że może odwrócić swoją uwagę od Draco i Ginny. - Sądzę, że to raczej efekt oparów – odrzekł Harry, zatopiony w tekście traktującym o użyciu zmiażdżonych korzeni mandragory w eliksirach leczniczych. - Bronisz go? – zapytał podejrzliwie Ron, ale kiedy Harry nieprzekonywująco pokręcił głową, wstał i wykrzyknął: - Wiedziałem! Z nikim normalnym nie można pogadać! Po tych słowach wybiegł z Pokoju Wspólnego. Wszyscy spojrzeli na Pottera, ale on tylko wzruszył ramionami i powrócił do lektury. Gwar w pomieszczeniu stopniowo narastał. *** - Albusie, jak myślisz, wszystko z nimi w porządku? – zapytała Minerwa, siedząc na fotelu w prywatnej komnacie Dumbledore’a. Starzec pokiwał uspokajająco głową i upił łyk herbaty ze swojej filiżanki. - Na pewno, Minerwo. Wszystko jest dobrze. Do dwudziestej jeszcze półtorej godziny. - Ale ta wampirzyca zawsze meldowała wcześniej. – McGonagall uparcie odmawiała nazywania wampirów imionami. W głębi ducha bała się ich i w związku z tym nie chciała się z nimi spoufalać. - Może dzisiaj nie może wcześniej, nie denerwuj się. Tak naprawdę Albus sam się martwił. Wiedział, że gdy wampiry się na czymś skupią, to nic im nie przeszkodzi. Obawiał się, że coś naprawdę im się przydarzyło. U Horacego było bezpiecznie, ale wyspa nie ograniczała się do jego willi… ____________ * Wampiry czasem zostawiały Hermionę oraz Severusa i badały teren dookoła. Gdy obszar był duży, trochę im to zajmowało :) Rozdział 39 Severus usiadł na twardym krześle stojącym w rogu pomieszczenia i przetarł twarz ze znużenia. Gdy dwie godziny temu przybiegł z Granger do laboratorium, nie wierzył, że uda się ją wyleczyć prostym eliksirem. Teraz dziewczyna leżała nieruchomo na wyczarowanej kanapie, będąc pod wpływem eliksiru nasennego. Jej udo było starannie obandażowane, a ona sama była przykryta kocem. Snape przypomniał sobie swoje zdziwienie, gdy odkrył, że jad wsączony w nogę Hermiony pochodzi od rzadkiego zwierzęcia o nazwie Architeuthis dux*. Teoretycznie istoty te nie żyją w oceanach, a już na pewno nie na takich głębokościach. Co więc spowodowało, że tak rzadka toksyna znalazła się w ciele Granger? Odpowiedzi mogły być dwie: albo jakiś zbłąkany osobnik Architeuthis dux znalazł się przez przypadek na tej głębokości, dokładnie w tym miejscu, albo coś mające w sobie jad zwierzęcia dotknęło dziewczyny. Gdy Mistrz Eliksirów po paru sekundach odrzucił pierwszą hipotezę (na 200 m było zbyt mało tlenu dla Architeuthis dux), zaczął zastanawiać się nad drugą. Jaka istota zdolna jest przeżyć działanie trucizny i na dodatek przekazywać ją innym organizmom? Gdyby taka istniała, jej organy, krew (o ile takową by miała) czy inne tkanki byłyby wspaniałym materiałem do badań. Mężczyzna zerknął na śpiącą dziewczynę. Poruszyła się niespokojnie i cichutko zajęczała. Pewnie lekko uraziła ranę. Severus wstał i przeciągnął się niezauważalnie. Praca nad wyleczeniem Granger lekko nadszarpnęła jego siły. Dodatkowo cały czas był bez koszuli, a w podziemiach, gdzie mieściło się laboratorium, nie było zbyt ciepło. Postanowił przenieść Gryfonkę w cieplejsze miejsce. Rzucił na Hermionę zaklęcie lewitacji i poprowadził jej ciało przed sobą. Machnięciem dłoni otworzył drzwi i ostrożnie wyprowadził ją na zewnątrz. Potężny mężczyzna przypatrywał się wszystkiemu z boku. Snape przelewitował dziewczynę na parter, do przestronnego salonu. Slughorn siedział w jednym z foteli i wpatrywał się w buchający ogniem kominek. Gdy zobaczył Severusa z Hermioną, jednym machnięciem różdżki przetransmutował drugi fotel w wygodne, jednoosobowe łóżko. Mistrz Eliksirów skinął mu głową i ostrożnie opuścił śpiącą Gryfonkę na posłanie. Przykrył ją jeszcze jednym kocem i bez słowa wyszedł z pomieszczenia. Po minucie wrócił, ubrany w białą, wiązaną koszulę. Usiadł na fotelu blisko łóżka Hermiony i spokojnie przyjął szklankę Ognistej Whiskey. Wszystko odbywało się w całkowitym milczeniu. - Powiesz mi co się stało? – zapytał wreszcie Horacy. - Byliśmy w tej twojej grocie – zaczął cicho Snape. – Nawet nie zdążyłem się dokładnie przyjrzeć roślinności, gdy Granger została czymś poparzona w wewnętrzną stronę uda. - Wrażliwe miejsce, prawda? – wyrwało się Slughornowi, za co otrzymał spojrzenie godne bazyliszka. - Tak, wrażliwe. Ale nie o to chodzi. Co najdziwniejsze – gdy rzuciłem standardowe zaklęcie gojące, stopień oparzeń tylko się wzmógł. Musiałem się szybko aportować na brzeg, bo woda znacznie pogarszała stan Hermiony. Horacy udał, że nie usłyszał jak Severus nazwał Gryfonkę. – Co dalej? - Podczas tych dwóch godzin spędzonych w laboratorium udało mi się zniwelować toksynę i przy okazji dowiedzieć, skąd pochodziła. Wyobraź sobie, że był to jad Architeuthis dux, które teoretycznie nie żyje w tych wodach. Wiesz, może skąd mogła się tam znaleźć ta trucizna? – zapytał Snape. - Nie mam pojęcia, Severusie. A pomyślałeś o możliwości przenoszenia jadu przez inne organizmy? - Owszem, ale teoria wydaje się mało prawdopodobna. Jaka istota mogłaby wytrzymać jad Architeuthis dux i na dodatek przenosić go? – odrzekł. - A może wcale nie musi go wytrzymywać? Może jest uodporniona tylko na pewien okres, a później umiera? Może jest tak jak z muszlą ślimaka winniczka – można w niej przechowywać żrący jak kobry, ale tylko przez trzydzieści dwie godziny. - Nie wiem, nie myślałem o tym. Na razie jestem zbyt zmęczony, by cokolwiek sensownego wymyślić. – Severus stłumił ziewnięcie. - W takim razie idź spać, drogi chłopcze – doradził życzliwie Slughorn. - Zostanę tu, na wypadek gdyby Her… Granger się obudziła. - Skoro chcesz… Dobranoc, Severusie – odrzekł starszy czarodziej, wstając. - Dobranoc – odmruknął Snape, patrząc na twarz Hermiony. Po kilkunastu minutach jej rysy zaczęły się mu rozmazywać przed oczami, a jego powieki zaczęły opadać. Próbował z tym walczyć, lecz zmęczenie okazało się silniejsze… *** Hermiona nasłuchiwała. Trzask płonącego kominka, szum palm za oknem, spokojny oddech kogoś śpiącego niedaleko, bicie jej własnego ser… Chwila! Oddech kogoś śpiącego? Ciekawe… Powoli uniosła jedną powiekę. Ciemno, można dostrzec jedynie lekki poblask ognia. Uniosła drugą powiekę. O, już jaśniej. Widać zarysy boazerii na ścianach i suficie oraz kształt srebrnych kandelabrów. Ostrożne przekręciła głowę w lewo. Szafka, półki z książkami, fragment kominka, lustro. Nic ciekawego. Obróciła głowę w prawo. Fotel, na nim śpiąca postać w białej koszuli, kawałek ławy… Wróć! Znów przegapiła jeden z ciekawszych elementów krajobrazu. Wytężyła wzrok. Postać przypominała Snape’a, ale czy to był on? Niedobrze, bez jej szkieł kontaktowych niewiele widziała. Wszystko wydawało się rozmazane i miało nieostre kontury. - Profesorze? – powiedziała. Z jej gardła dobył się świszczący odgłos, a podniebienie nieprzyjemnie zakłuło. Sylwetka na fotelu poruszyła się i po chwili zobaczyła nad sobą twarz Snape’a. - Jak się czujesz, Granger? – zapytał, marszcząc brwi. - Wody… - wyszeptała. Mężczyzna skinął głową i machnięciem dłoni napełnił szklankę wodą. Wziął ją do ręki i przystawił Hermionie do ust. Chłodny, łagodzący podrażnienia, płyn spłynął do jej gardła. - Dziękuję – powiedziała cicho, łapiąc go za nadgarstek i odsuwając szklankę od warg. Snape tylko skinął głową i powtórzył pytanie: - Jak się czujesz? - Piecze mnie udo, lekko boli głowa, no i nie widzę za dobrze – odparła. - Nosisz okulary? – zainteresował się mężczyzna. - Soczewki kontaktowe – poprawiła. - Co? – nie zrozumiał. - Wynalazek mugoli. W dużym skrócie: kawałek plastiku nakładany na tęczówkę, poprawiający widzenie. – Zaśmiała się cicho. Snape pokręcił głową z dezaprobatą. – Przynieść ci je? - Wystarczy, że pan przywoła – Hermiona zarumieniła się na tą nieoczekiwaną ofertę pomocy. - Accio soczewki kontaktowe Granger – mruknął, a rumieniec zażenowania pojawił się na bladych policzkach, na szczęście niewidoczny w panującym mroku. Dziewczyna wkładała takie małe wypukłe coś do oka, a on w tym czasie zapalił więcej świec i przysunął bliżej fotel. - Jak to się stało, że masz wadę wzroku? – zapytał. Brzegi soczewek były ledwo widoczne, ale dostrzegał je. - Czytanie po nocach w mdłym świetle lamp naftowych się na mnie zemściło. – Wzruszyła ramionami. – Choć to trochę niepokojące, zważywszy na ilość dioptrii… Snape spojrzał na nią pytająco. - Minus pięć i pół – odparła. - Sporo, jak na dziewiętnastolatkę – zauważył. - Co się wydarzyło w grocie? - zmieniła temat. - Zostałaś poparzona jadem Architeuthis dux. Nikt nie wie skąd się tam wzięła ta toksyna, ważne, że zdołałem cię wyleczyć – odrzekł niechętnie. - Architeuthis dux?! Jak to?! Przecież ona nie żyje w oceanach, a już na pewno nie na takiej głębokości! - Dlatego obecność jej jadu jest niezwykle tajemnicza. Mówisz, że poczułaś dotyk parzydełek, tak? - Owszem, jak przy oparzeniu meduzy. Snape zamyślił się. Żadne ze znanych mu zwierząt nie umiało wytrzymać jadu Architeuthis dux dłużej jak parę godzin. Zdarzały się osobniki z pewnego gatunku ośmiornic, które przeżywały po podaniu im toksyny, ale nie pozostawały bez zmian. Severus był świadkiem, jak pewien obiekt eksperymentów uformował się na kształt pręta i prawdopodobnie do śmierci nie zmienił położenia. Badania wykazały, że jad Architeuthis dux ma pewne właściwości paraliżujące oraz wpływające na mózg. Innymi słowy: nie wiadomo, czy nagle ofiara nie stanie się geniuszem (choć pożyje tylko godzinę). - Nie próbowałaś żadnych zaklęć na wadę wzroku? – ponownie poruszył temat. - Owszem, znalazłam parę w bibliotece, nawet kilka wypróbowałam, ale efekty utrzymywały się przez niedługi czas, a same inkantacje pochłaniały sporo mocy – odrzekła niechętnie, odwracając twarz w przeciwnym kierunku. Severus wyciągnął dłoń i uchwyciwszy jej podbródek, odwrócił ją ku sobie. – To, że masz dość dużą wadę wzroku, nie znaczy, że masz się z tym kryć. Z tego co wiem, Dumbledore ma przynajmniej siedem na plusie. - Ale starsi ludzie tak mają – wyjaśniła, nie patrząc mu w oczy. - Więc możesz mieć nadzieję, że na starość ci się wyrówna – zażartował. Hermiona wybałuszyła oczy. Snape zażartował? SNAPE? - Czy pan przed chwilą zażartował? Dlaczego nikt nie poinformował mnie, że świat się kończy? - Nie bądź idiotką, to była luźna uwaga – odrzekł ze spokojem i puścił jej podbródek. – A teraz idź spać. Do świtu jeszcze przynajmniej cztery godziny. - A może pan też się prześpi? – zaproponowała, poklepując fragment poduszki obok siebie. – Widać, że spędził pan sporo czasu na pilnowaniu mnie. - Czy ty sobie żartujesz, Granger? – zdenerwował się. - Nie bardziej niż pan przed chwilą – droczyła się. - Nawet gdybym chciał się przespać w łóżku, to poszedłbym na górę. Ale z racji tego, że raczej nie powinnaś się ruszać, to zostanę tutaj. – To powiedziawszy, umościł się wygodniej w fotelu i przymknął oczy. Hermiona rozejrzała się dookoła. Na stoliku obok dostrzegła swoją różdżkę. Chwyciła ją, wymamrotała kilka słów, a łóżko momentalnie powiększył o się o połowę. - Mobilicorpus – wyszeptała i lekko uniosła Snape’a do góry. - Co ty robisz, do cholery? – wściekł się nauczyciel. - Pan też musi wypocząć – powiedział swoim najlepszym tonem panny Wiem-To-Wszystko. Przesunęła się lekko, chcąc zrobić miejsce i syknęła z bólu. - Leż spokojnie – powstrzymał ją. – Skoro nalegasz, to zostanę – dodał dziwnie łagodnym głosem. Machnął dłonią, a dookoła nich pojawił się szczelny parawan. Hermiona umościła się wygodniej w jego ramionach i oparła policzek o obojczyk mężczyzny. Nosem wciągnęła mieszankę kawy, róży ekwadorskiej i męskich perfum. - Dobranoc – wymruczała. - Ćśśś, śpij… - wyszeptał, zanurzając nos w jej włosy. – Słodkich koszmarów. ___________ * Tak naprawdę Architeuthis dux to nasza kałamarnica olbrzymia, ale dla dobra bloga przyjmijmy, że tylko z wyglądu przypomina kałamarnicę. Dokładniejszy opis właściwości i sposobu życia: egzystuje na głębokości 100 m (max.) w słonej wodzie (tylko i wyłącznie morza). Przeciętna wielkość Architeuthis dux wynosi około 5 metrów, ale zdarzają się większe osobniki. Jest drapieżnikiem żyjącym dość długo (od 20 do 40 lat). Zabija dotknięciem macek, wypełnionych jadem. Ofiara kona bezboleśnie przez niecałą godzinę, chyba, że rzuci się zaklęcie gojące. Efekt: opisany w poprzednim rozdziale. Antidotum na jad: prosty eliksir przeciwko truciźnie kobry. 40. Severus i Hermiona obudzili się jednocześnie i w tej samej chwili zarumienili, widząc odsunięty parawan i Horacego siedzącego na fotelu. Mężczyzna przyglądał się im z wszystkowiedzącym uśmiechem na twarzy. Snape wygramolił się z łóżka, uprzednio rzucając Slughornowi mordercze spojrzenie, i dumnie pomaszerował do swojego pokoju. Z kolei Gryfonka wpatrzyła się w sufit, modląc się w duchu do wszystkich bóstw świata, by były nauczyciel nie rzucił żadnej uwagi. Chyba jej wysłuchali, bo Horacy tylko na nią spojrzał i gestem zaprosił do śniadania. Dziewczyna powoli odsunęła kołdrę, ale szybko się zakryła, stwierdzając, że nadal jest w samym kostiumie kąpielowym. Rozejrzała się dookoła i zauważyła swoje ubrania leżące na krześle obok. Machnięciem różdżki zasunęła parawan, ubrała się (posykując z bólu) i wstała, niepewna czy uda jej się zrobić chociaż krok. Przytrzymała się brzegu parawanu i przesunęła lewą nogę do przodu. Ostrożnie przeniosła na nią ciężar ciała, ale rana na udzie zapiekła zbyt boleśnie i kolana się pod nią ugięły. Upadłaby, gdyby nie czyjeś zaklęcie. Rozejrzała się i zobaczyła jak Horacy lewituje ją do krzesła. - Nie jesteś jeszcze gotowa, by samej się poruszać. Sądzę, że będziesz musiała używać tego mugolskiego wynalazku… zaraz, jak to się nazywało? Piłka? Nie, jakoś inaczej… Bila? – zastanawiał się. - Kula? – podpowiedziała Hermiona, sadowiąc się wygodniej. - O, właśnie! Kule. Więc pewnie będziesz musiała ich używać, bo nie sądzę, by Sev chciał cię lewitować na każdą lekcję. - Horacy ma rację, Granger, więc masz. – Od progu zabrzmiał głęboki głos i Hermiona zobaczyła Snape’a, który trzymał w wyciągniętej ręce dwie kule. - A jak długo będę musiał ich używać? – zapytała, nie patrząc mu w oczy i biorąc kule. - Dopóki twoja rana się nie zagoi. *** Severus usiadł na krześle i zajął się śniadaniem, a w myślach układał wiadomość dla Alice i Dacjana. Gdy jego i Granger „porwali” chłopcy Horacego, wampiry były wówczas na zwiedzaniu wyspy. Nie wiedział kiedy wróciły do ich obozowiska, ale było mu wstyd, że zapomniał o nich. Nawał przeróżnych składników, które znalazł tutaj Slughorn sprawił, że kompletnie nie zwracał uwagi na resztę świata. Potem jeszcze to zranienie Granger. Powinien powiedzieć Alice i Dacjanowi, gdzie są oraz zlecić im unicestwienie reszty postali. On z Granger nie da rady, muszą wrócić do Hogwartu. Po piętnastu minutach odszedł od stołu i wyszedł na dwór. Słońce stało już wysoko na niebie. Snape wyczarował patronusa i przekazał mu wiadomość dla wampirów. Ze złością zauważył, że jego magiczny „Anioł Stróż” nie przybiera już postaci łani. Wyglądał bardziej jak pantera, albo inny duży kot. Pokręcił głową i odesłał lśniące zwierzę machnięciem ręki. - Profesorze? Odwrócił się. Hermiona stała w drzwiach oparta o kule. - Jak się czujesz? Wszystko w porządku? – zapytał. - Tak, ale chyba będę musiała zainwestować w rękawiczki, bo już mnie ręce bolą od kuli – odparła, siadając na ławce na tarasie. - Idź się spakuj, za dwie godziny teleportujemy się do Hogwartu – nakazał jej. - Jak to? A portale? – zawołała, zrywając się na nogi. Niestety zapomniała o ranie, więc, gdyby nie Snape, z pewnością „złapałaby zająca”. Mężczyzna posadził ją z powrotem na ławce i powiedział: - Dacjan i Alice się nimi zajmą. Zostało tylko sześć w północnych Chinach, powinni sobie poradzić. Za dwa, trzy dni wrócą. - Dobrze. – Właśnie, że niedobrze. Zbyt łatwo się zgodziła, pomyślał Snape. Coś jest nie tak. - Granger, pytam ponownie, wszystko w porządku? - Tak, czemu pan pyta? – zdziwiła się, ale odwróciła wzrok. Nagle go oświeciło. - To już pięć miesięcy, prawda? – zauważył. W oczach dziewczyny zalśniły długo wstrzymywane łzy. - Tak – powiedziała głosem nabrzmiałym od płaczu. – Dziś jest dwunasty września, a tata uwielbiał gorący klimat. Zawsze chciał pojechać na Karaiby. - Sądzę, że nie chciałby, żebyś po nim rozpaczała, tylko wolałby widzieć cię radosną i roześmianą – powiedział z przekonaniem Snape. - Pan też wolałby tą drugą opcję? – zapytała przez łzy, lekko się uśmiechając. - Nie jestem przyzwyczajony do pocieszania szlochających uczennic, więc tak. A teraz idź się spakować. Hermiona wzięła sobie do serca to, co powiedział i pokuśtykała do swojego pokoju. - A dlaczego nie możemy się przenieść przez sieć Fiuu, tylko musimy się teleportować? – zapytała, odwracając się, ciekawa tego szczegółu. - Bo Horacy nie ma kominka podłączonego do sieci Fiuu. A teraz idź. *** Półtorej godziny później zeszła na dół. Pomniejszony kufer miała w kieszeni, podobnie jak różdżkę. Po Kirke została jej tylko klatka, bo sowa wolała podróżować z wampirami. Ale Hermiona nie martwiła się o nią. Wiedziała, że Alice bezpiecznie doprowadzi ją do Hogwartu. - Gotowa? – zapytał Snape, wstając z fotela. Skinęła głową i przycupnęła na brzegu fotela. Chodzenie o kulach nieco męczy. - Severusie, mam coś dla ciebie – odezwał się Slughorn, wchodząc do salonu. Podał mu mały woreczek i złożony na czworo pergamin. – Zastosuj się do wskazówek, a wyrośnie. A teraz idźcie już, Albus będzie was oczekiwał przy bramie. Mistrz Eliksirów rozwiązał woreczek i poczuł niebiańską woń ziaren róży ekwadorskiej. - Ja… dziękuję, Horacy – powiedział. - Ja także dziękuję za gościnę – dodała Hermiona i podniosła się. - Nie ma za co, Hermiono, to była dla mnie przyjemność. Nikt tu ostatnio nie zagląda… - odrzekł ze smutnym uśmiechem Slughorn. - Granger, idziemy – zawołał Severus. Dziewczyna pokuśtykała do drzwi i pomachała gospodarzowi na pożegnanie. - Horacy? - zawahał się Snape. – Uważaj, to, co poparzyło Granger, na pewno nie jest przyjazne. - Wiem, Severusie. Postaram się dowiedzieć, co to może być. Będę cię informował. - Dziękuję i… do zobaczenia – powiedział i poszedł za Hermioną. Gdy doszli do granicy posiadłości Horacego poczuli jak zostawiają za sobą magiczne bariery. Ostatni raz spojrzeli na dużą willę, po czym Severus przycisnął do siebie Hermionę i teleportował się. - Na Merlina, co się stało?! – wykrzyknął głos obok. – Hermiono, Severusie, wyjaśnijcie to! Oboje popatrzyli w tę stronę i ujrzeli zmartwionego dyrektora. - Pannę Granger oparzyła Architeuthis dux. Wyleczyłem ją, ale na razie musi chodzić o kulach, by nie obciążać zranionej nogi. Za dwa tygodnie powinna poruszać się sama – odrzekł szybko Snape, puszczając dziewczynę, która podparła się kulami. - Jak się czujesz, Hermiono? – zapytał z uśmiechem Dumbledore. - Jest dobrze, chociaż nie mogę się opierać na lewej nodze. To trochę przeszkadza – odparła, ostrożnie przesuwając się do przodu. - Możesz iść sama? - Tak. Profesor Snape mnie złapie, gdybym się zachwiała. Prawda, profesorze? – spytała z uśmiechem. - Chyba nie będę miał wyboru. Nie chcę żeby dwie godziny uzdrawiania cię poszły na marne, tylko dlatego, że nie zdążyłem albo nie chciało mi się ciebie łapać. Ale dla swojego dobra nie przewracaj się – powiedział opryskliwie, dostosowując się do jej tempa. Cała trójka szła przez błonia i rozmawiała o różnych rzeczach. Była pora lunchu, więc wielu uczniów (korzystając z ostatnich nikłych promieni słońca) wyszło na błonia. W zdziwieniu przystawali i szeptali między sobą, patrząc na ten dziwaczny pochód. Dodajmy, że Hermiona szła o kulach (ona, która zawsze dźwigała tony książek i sprawiał wrażenie jakby w ogóle nie były ciężkie!), a Snape miał na sobie dżinsy i białą koszulę. Widok przerażającego Mistrza Eliksirów w mugolskich, niebieskich dżinsach był tak... no, nie było na to słowa. W pewnym momencie Hermiona potknęła się o wystający kamień i gdyby nie refleks nauczyciela, zaryłaby nosem w ziemię. - Ech, Granger, Granger. Chyba nigdy nie nauczysz się chodzić – skomentował i zgrabnym podrzutem wziął ją na ręce. Uczniowi, stojącemu niedaleko, wypadła z ręki kanapka. - A nie może mnie pan lewitować? – powiedziała, obejmując go lekko za szyję. - Chcesz mieć powtórkę z rozrywki? - Nie. - No właśnie. Więc siedź cicho i napawaj się zaskoczonymi minami uczniów. - Będą plotki – zauważyła. - Cóż, raz się żyje, prawda? Jeszcze nie byłem posądzony o molestowanie uczennic – odrzekł sarkastycznie. - To jakaś odmiana masochizmu? - Sarkazm? Nie, po prostu przyzwyczaiłem się do wszelkich plotek na mój temat. Ta o wampiryzmie była nawet ciekawa. - Bo to nawet do pana podobne. Cały czas chodzi pan na czarno, do tego posępna mina, jak z pogrzebu. - A czy mam powody, by być radosnym i uśmiechniętym przez cały czas? - No… nie. - Więc sama widzisz. A teraz przestań się wiercić, aż tak lekka nie jesteś. Dumbledore tylko pogłaskał się po brodzie z zagadkowym uśmiechem i podążył za tą dwójką.

Episode: On My Way. Fly/I Believe I Can Fly by Nicki Minaj feat. Rihanna/R. Kelly is a mash-up featured in On My Way, the fourteenth episode of Season Three . It is sung by the New Directions, with solos from Artie, Blaine, Finn, Mercedes, Rachel, and Santana. The song is the first song of the New Direction's setlist for Regionals, followed by

This PaperA short summary of this paper9 Full PDFs related to this paper I believe I can fly. See I was on the verge of breaking down. Sometimes silence can seem so loud. There are miracles in life I must achieve. But first I know it starts inside of me, oh. If I can see it, then I can be it. If I just believe it, there's nothing to it. I believe I can fly. I believe I can touch the sky.
Audio Preview 5,436 Views DOWNLOAD OPTIONS IN COLLECTIONS Uploaded by anigran on February 10, 2015 SIMILAR ITEMS (based on metadata)
Download Free PDF. I believe i can fly. I believe i can fly. I believe i can fly. I believe i can fly. I believe i can fly. I Nyoman Jaya Negara. See Full PDF
En continuant à utiliser le site, vous acceptez l’utilisation des cookies. Plus d’informations Les paramètres des cookies sur ce site sont définis sur « accepter les cookies » pour vous offrir la meilleure expérience de navigation possible. Si vous continuez à utiliser ce site sans changer vos paramètres de cookies ou si vous cliquez sur "Accepter" ci-dessous, vous consentez à
Download R. Kelly I Believe I Can Fly sheet music notes that was written for Super Easy Piano and includes 2 page(s). Printable Pop PDF score is easy to learn to play. Learn more about the conductor of the song and Super Easy Piano music notes score you can easily download and has been arranged for. .
  • 737n08zn0r.pages.dev/390
  • 737n08zn0r.pages.dev/995
  • 737n08zn0r.pages.dev/483
  • 737n08zn0r.pages.dev/189
  • 737n08zn0r.pages.dev/473
  • 737n08zn0r.pages.dev/480
  • 737n08zn0r.pages.dev/623
  • 737n08zn0r.pages.dev/327
  • 737n08zn0r.pages.dev/604
  • 737n08zn0r.pages.dev/131
  • 737n08zn0r.pages.dev/788
  • 737n08zn0r.pages.dev/39
  • 737n08zn0r.pages.dev/24
  • 737n08zn0r.pages.dev/422
  • 737n08zn0r.pages.dev/436
  • i believe i can fly pdf